Jeśli chcecie wiedzieć jak zamienić pasję w coś ekstremalnie nudnego, smętnego i kompletnie pozbawionego polotu – poznajcie Ferrari Passion Unlimited… oto perfumy pachnące równie ordynarnie i tandetnie, co najtańszy – najbardziej podły zapach drogeryjny, z najniższej półki… podejrzewam, że gdyby dać go do wypicia amatorom „brzozowych nalewek” nie byliby w stanie tego przełknąć – pomimo iż smak, a tym bardziej zapach trunku, niespecjalnie ich interesuje… wprost nie mogę uwierzyć, że logo Ferrari znalazło się zarówno na flakonie Passion i Essence Oud - a któremu Passion Unlimited nie dorasta nawet do poziomu zrogowaciałego naskórka na stopach… gdybym wierzył w życie pozagrobowe – to stwierdziłbym, że Enzo przewraca się w właśnie w grobie, wchodząc na obroty turbosprężarki…
Nawet cytrusy udało im się uśmiercić, zamieniając je w coś smętnego i upiornie nijakiego… w pierwszej chwili pachnie to jak mdły celofan i stara, mokra szmata – upstrzona rozmytymi ziołami i delikatną mdłą słodyczą, układając się na podobieństwo nieudolnego klona Shiseido Zen… Zen też ma w sobie tę słodkawą i mdlącą nutę butwiejących szczątków roślin – którą tu uzyskano niemiłosiernie zamulającym kminkiem i zupełnie do siebie niepodobną lawendą… nawet wyczuwalny szczątkowo kardamon, jest tu bardzo cichy i symboliczny – więc czuć tu głównie przydający bukietowi odrobinę pikanterii kminek i wspomnianą, rozlazłą lawendę… całość dopełnia mająca zapewne ożywić smętne i rozlazłe brzmienie, ciemno zielona, acz równie zwiędła gałązka cyprysu… po prostu tragedia, nędza i rozpacz, bo w efekcie zapach wciąż pachnie smętnie – zalatując zatęchłym, już jakiś czas temu skoszonym/ zwiędłym zielskiem… jeśli rzeczywiście jest tu lawenda (co ambitnie sugeruje wykaz nut) to ścięto ją kosą i pozostawiono na polu, aby zgniła - co mam wrażenie, właśnie ma miejsce…
Nie przepadam za marką z Maranello, bo 90% posiadaczy ich wozów, wygląda w nich po prostu żałośnie – zwłaszcza gdy zaświecą łysinką, odmładzając się w swym mniemaniu o co najmniej pokolenie… a przecież nigdy nie wyłączyli nawet kontroli trakcji, bo Ferrari służy teraz nie do szaleństw na krętych górskich serpentynach – co do protezowania lub przedłużania sobie innych niedoskonałości… gdyby te perfumy były samochodem, wierzcie mi – też w niczym nie przypominałyby wysmakowanej linii nadwozia i dynamiki, z której słynie stajnia Ferrari… tudzież wyglądałyby równie bezkształtnie i szkaradnie co Fiat Multipla, prowadziłyby się z gracją i łatwością średniowiecznej machiny oblężniczej, a kobiety widząc swą randkę, wysiadającą z tego auta – ogłuszałyby się własną torebką, poprzez silny cios w potylicę… nieco przyjemniej, choć wciąż lakonicznie robi się dopiero w fazie schyłkowej, gdy zapach gubi tą smętną ziołowo kminkową kłodę u nogi, o którą wciąż się potyka i wzbogaca się o skromny wątek paczulowo drzewny… niemrawa paczula i drewno dociążyły i nieznacznie przełamały surowość i siermiężność brzmienia – ale to i tak za mało by tchnąć życie w tą butwiejącą kłodę…
Ktoś tu próbował silić się się na wytrawno ziołowy, podszyty śródziemnomorską świeżością puryzm – ale wyszło mu to równie przekonywająco i spójnie, co lakoniczne zapewnienia premiera, że obniży podatki… w fazie dojrzałej, zapach jawi się nieco wytrawnie i surowo, z wyraźnie przebijającym się akcentem mchu i piżma (zapewne pozostałości wyblakłej fazy kminkowo lawendowej) i choć dzięki paczuli prezentuje się odrobinę cieplej – wciąż jest to obraz skrajnie nieudolnej nędzy i rozpaczy… pachnie to podobnie do połączenia morsko ziołowego Bvlgari Pour Homme z buraczaną wersją Soir – i niestety pod względem olfaktorycznej ekscytacji jaką przejawia, bardziej przypomina tego drugiego…
To nie Ferrari, to coś co je nieudolnie i po taniości udaje… ten zapach ma z temperamentnym duchem Ferrari tyleż wspólnego, co montowane seryjnie w ilości miliona sztuk na dobę, tanie Hyundaie i ma tyleż samo polotu co hatchback z silnikiem hybrydowym… ekstremalne nie warto, no chyba że chce się świadomie zrazić do siebie ludzi – zanudzając ich na śmierć własnym zapachem… poziom adrenaliny i frajdy jaki daje przejażdżka tą nielimitowaną pasją Ferrari – jest porównywalny z przejażdżką wozem drabiniastym po zabytkowej kostce brukowej… normalnie plomby same wypadają z zębów…
2005
nikt się nie przyznał
Głowa: grejpfrut, sycylijska cytryna,
Serce: cyprys, lawenda, kminek, kardamon,
Baza: paczula, cedr,
Tagged: blog o perfumach, cedr, cyprys, Ferrari - Passion Unlimited, grejpfrut, kardamon, kminek, lawenda, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy nie mające nic wspólnego z Ferrari, perfumy pachnące jak tania tandeta, perfumy pachnące podobnie do Bvlgari Pour Homme Soir, recenzja perfum, recenzje perfum..., sycylijska cytryna, tandetne perfumy
