Niniejszy wpis powstał niejako w opozycji do zalewu Halloweenowych nagłówków, którymi ostatnio atakują mnie ślepo zapatrzone w amerykański lifestyle media*… już od paru tygodni mogę przeczytać o najbardziej kreatywnych pomysłach na przebranie (zupełnie jakby karnawał u nas nie istniał), jaki obejrzeć horror, jak sprawić dynię i zorganizować halloweenową imprezę… mdli mnie już od tego, zwłaszcza, że to „święto” nie ma nic wspólnego z naszą piękną i wzniosłą tradycją obchodzenia Zaduszków – ale my Polacy lubimy adaptować wszystko co obce, bo obce i pewnie lepsze… i nieważne jak bardzo jest to obciachowe, infantylne, a w tym wypadku nietaktowne – każdy pretekst by się zabawić jest dobry… ponieważ nie lubię i nie kupuję tej szopki z Halloween i Walentynkami, chciałem aby ten wpis miał tradycyjny wydźwięk i poświęcić go wielkim nieobecnym świata mody i perfum… trochę mi przykro, że muszę wybierać, zawężając tę listę pod kątem konwencji wpisu – bo nieodżałowanych nazwisk, choćby z tego roku jest więcej… Ania Przybylska, Robin Williams i wielu innych, często anonimowych – gdyż często nie mamy nawet świadomości ich istnienia/wkładu/twórczości w nasze własne życie… dlatego nim usmarujecie twarze keczupem i doprawicie sobie zęby Draculi - zapalcie świeczkę ku pamięci wszystkich nieobecnych, nawet symbolicznie, w głowie… naprawdę warto obchodzić to święto „po naszemu„, by o nas samych też ktoś za 50 lat pamiętał…
*gazety, fora, portale, blogi – zupełnie jakby naszym daniem narodowym był ważący 30 kilo indyk, a tańcem narodowym square dance…
Europejska tradycja obchodzenia święta zmarłych, głównie ludziom młodym może wydawać się nudna i przygnębiająca – ale warto ją kultywować, choćby raz do roku i dla formalności wspominając tych, których już z nami nie ma… pomimo iż statystycznie 10 na 10 osób umiera, osobiście nie wierzę w żadną formę życia pozagrobowego – poza pamięcią o nas w sercach i umysłach naszych bliskich i potomnych… innymi słowy, żyjemy tak długo, jak długo trwa pamięć o nas… któż dziś pamiętałby Nerona, Kaligulę, Tyberiusza, czy Juliusza Cezara, gdyby nie pamięć ich nie zawsze chlubnych czynów, których dopuścili się za życia?… wszystkich ostatnio zelektryzowała śmierć niekwestionowanej ikony mody, czyli Oskara de la Renta… wprawdzie modą pasjonuję się równie gorliwie, co awioniką zeppelinów – ale nawet taki ignorant jak ja, kojarzy to nazwisko… Oscar de la Renta ubierał elitę, koronowane głowy, celebrytów, artystów i pomimo bardzo zaawansowanego wieku wciąż tworzył… aż drżę na myśl, że pewnego dnia przeczytam informację o śmierci któregoś z wielkich perfumiarzy… w sumie marna to pociecha, ale podobnie jak w przypadku ludzi filmu, sztuki, pisarzy – zostanie nam ich dorobek… flakonik perfum, namacalna pamiątka ich wielkiego talentu – z którą jak z książką wybitnego pisarza, wciąż możemy obcować fizycznie… i nawet gdy kiedyś odejdą, ich cząstka wciąż będzie z nami, będą żyć w nas i w naszych wspomnieniach…
Guy Robert (2012) – twórca min. legendarnego, olśniewającego i onieśmielającego swym przepysznym, kunsztownym bukietem Amouage Gold (obie odsłony)… jak na ironię te perfumy powstawały z myślą o uświetnieniu oferty któregoś z wielkich europejskich domów mody (teraz nie pomnę o który chodziło), ale zostały odrzucone ze względu na zbyt kosztowną recepturę i projekt wylądował w szufladzie… zainteresowali się nim dopiero Omańczycy z Amouage, dla których pieniądze nie grają roli, a właśnie czegoś takiego szukali z myślą o wskrzeszeniu i przywróceniu światu wielkiego perfumiarstwa arabskiego… ale Guy Robert to nie tylko niszowe Amouage, gdyż w jego zapachowym portfolio znajdziemy też marki Chanel, Dior, Rochas i Hermes…
Mona di Orio (2011) – jej nagła i przedwczesna śmierć pozbawiła nas zapewne jeszcze nie jednego, wspaniałego pachnidła… jej kompozycje obrosły legendą już za życia ich autorki – zachwycając wszędzie gdzie zagościły swym wysublimowanym i porywającym artyzmem… dla Mony najbardziej liczyła się jakość i bezkompromisowość w kreacji, miała swój styl i doskonale wiedziała co robi – a czyniła to w wybitnym stylu… żałuję, że znam jej kompozycje tylko z lektury, ale tak ogromna ilość graniczących z euforią i nieskrywanym podziwem opinii na temat jej pachnideł, zaaranżowanych ponoć z wyjątkowym pietyzmem – nie może być dziełem przypadku… czytając opisy jej kompozycji, odnoszę wrażenie iż miała fantastyczne, graniczące z empatią wyczucie – sprawiając iż jej wysoce dopracowane pod względem technicznym dzieła – dosłownie emanują ciepłem i głębią zbudowaną na emocjach…
Yves Saint Laurent (2008) – założyciel domu mody YSL, wcześniej pracował min. dla Diora (tuż po śmierci Christiana objął fotel dyrektora artystycznego, stawiając na nogi stojącą na skraju bankructwa firmę – a nieco później tego samego cudu dla YSL i Gucci dokonał Tom Ford)… a wyobrażacie sobie świat bez perfum Diora i Gucci PH?… Yves to człowiek którego szczególna wrażliwość i pasja, dała światu wiele wybitnych kompozycji, zrewolucjonizował stetryczałą modę męską, odziewając facetów w jakże modne w latach 60-tych skóry… ubolewam, że dziś jego wkład w rozkwit wielkiego europejskiego perfumiarstwa ulega stopniowej, świadomej dewaluacji oraz dewastacji… to co obecnie Saint Laurent (już bez Yves) sygnuje swojej klienteli, nawet nie przypomina echa Kourosa, Opium, tudzież Pour Homme… wiem, świat się zmienia ale paradoksalnie ostatnią wybitną i bodaj najlepszą (subiektywnie) męską kompozycję YSL było M7, wypuszczone na rynek w 2002 roku, gdy Yves odchodził na emeryturę… a później (poza Rive Gauche) już tylko równia pochyła w dół…
Gianni Versace (1997) – niekwestionowany talent i multiinstrumentalista, który również odszedł przedwcześnie i na dodatek tragicznie (morderstwo)… zostawił rozległe imperium które stworzył od podstaw, a którym obecnie zarządza jego siostra Donatella „glonojad” Versace… Gianni był bardzo pracowitym i kreatywnym wizjonerem – uważał że moda i sztuka przenikają się wzajemnie i nie sposób nie zauważyć, że jego specyficzne, przerysowane gusta** odcisnęły swe „barwne” piętno także na stylistyce flakonów Versace… nie bez powodu wspomniałem o jego wielowątkowości, gdyż Gianni tworzył nie tylko modę i perfumy – z czasem zaczął projektować biżuterię, porcelanę, przedmioty użytkowe, a nawet parał się dekorowaniem i aranżacją wnętrz… nawet dziś można kupić i wyłożyć sobie łazienkę oryginalnymi kafelkami od Versace – z imiennym certyfikatem autentyczności i niepowtarzalności każdej kolekcji, podpisanych osobiście przez samą Donatellę***
**monumentalne, przerysowane, strojne, graniczące z kiczem wnętrza domu Gianniego możecie sobie wygooglować, bo trudno ubrać to w słowa…
***prawdziwa gratka dla snobów, proponuję niniejszy certyfikat oprawić w pozłacaną antyramę i powiesić nad pisuarem, aby każdy „odcedzający kartofelki” wiedział na co „nie trafia”…
Coco Chanel (1971) – burzliwa osobistość, która odmieniła świat mody nie do poznania, uwalniając kobiety min. z gorsetów… nim Chanel stało się modową i perfumeryjną potęgą oraz wyznacznikiem luksusu – Coco zaczynała od bycia modystką (projektowała i wytwarzała kapelusze)… jej słynne na cały świat perfumy Chanel No 5 zawdzięczają swą nazwę numerowi próbki, na którą ostatecznie się zdecydowano… paradoksalnie została wybrana próbka wadliwa, ponieważ przygotowujący ją asystent, najzwyczajniej w świecie się pomylił – używając znacznie większego stężenia aldehydów, niż stało w oryginalnej formule… efekt końcowy tej pomyłki tak bardzo spodobał się testującymi, że zapach w tej właśnie formie trafił do produkcji… tak naprawdę Chanel No 5 swój spektakularny sukces zawdzięczają niewinnej pomyłce w dawkowaniu esencji i słynnym słowom Marylin Monroe, która będąc u szczytu kariery – wyznała podczas jednego z wywiadów, że sypia nago, ale ubrana w parę kropli No 5…
Christian Dior (1957) – założyciel jednego z największych i najbardziej prestiżowych domów mody, człowiek który zrewolucjonizował modę – choć mało brakowało a znów wbiłby elegantki w gorsety, z których uwolniła je nieco wcześniej Coco Chanel… Christian zaczynał od sprzedawania ubrań i kapeluszy, po wojnie zaczął sam szkicować i projektować – efektem czego było powołanie do życia marki Christian Dior… z czasem powstały też pierwsze perfumy, buty, galanteria skórzana, torebki – a dziś marka jest prawdziwym imperium i obok Chanel jedną z najznamienitszych ikon świata mody… spróbujcie sobie wyobrazić jak nudny, pusty i pozbawiony smaku byłby światek męskich perfum bez Fahrenheita, Eau Sauvage i serii Homme…
Pierre-Francois Pascal Guerlain (1864) – nestor rodu i założyciel jednej z najbardziej prestiżowych i rdzennie perfumeryjnej marki… Guerlain para się wytwarzaniem perfum i tylko perfum od początku swego istnienia – czym nie może się poszczycić żadna inna luksusowa marka, tego kalibru… inne ikony wielkiego europejskiego perfumiarstwa jak Chanel, Dior czy YSL, dopiero na pewnym etapie swej egzystencji zaczęły wytwarzać – a dziś często jedynie sygnować swym logo perfumy, które zwykle stanowią jedynie dopełnienie podstawowej oferty danego brandu… nawet nie będę próbował wymieniać tych wszystkich perełek i arcydzieł, które dał światu dom perfumeryjny Guerlain… spróbujcie wyobrazić sobie świat bez Habit Rouge, L’Eau Boisee, L’Instant albo genialnego Vetiver…
Tagged: blog o perfumach, Christian Dior, Coco Chanel, Gianni Versace, Guy Robert, Halloween jest wieśniackie i obciachowe, Mona di Orio, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, Pierre-Francois Pascal Guerlain, recenzja perfum, recenzje perfum..., wielcy zmarli świata mody i perfum, wspominki tych którzy odeszli, Yves Saint Laurent
