Nie znoszę zapachów celebryckich, bo zwykle niewiele sobą reprezentują… tak to już jest, że gdy ktoś staje się popularny, to zaczyna od swej popularności odcinać kupony… a gdy gwiazdom i gwiazdkom znudzi się wycie do mikrofonu, kopanie piłki, albo dźwięk klapsa filmowego – zaczynają myśleć, gdzie by tu swoją popularność ulokować (taka dywersyfikacja funduszu emerytalnego)… jedni robią majtki (Britney), drudzy ciuchy, (Jay Z i Beyonce) inni sromotnie przepłacone słuchawki (Dr. Dre), a jeszcze inni sygnują swym nazwiskiem perfumy… z kolei rodzimi artyści szczególnie upodobali sobie chałturki w mniej lub bardziej żenujących reklamach i niezliczonych show o tańczeniu i śpiewaniu…
Perfumy celebryckie, to nader wdzięczny i mało wymagający pomysł na biznes… ot zamawia się w perfucorpo „autorską recepturę” czegoś „fajnego” i dostatecznie niezobowiązującego (co by zapach na pewno wszystkim się spodobał), wybiera z katalogu flakon i umieszcza na nim swoje nazwisko… no i kampania promocyjna, o budżecie przekraczającym roczne wydatki Argentyny na zbrojenie, po której aż dziw bierze, że ów zapach przy okazji nie uzdrawia… całość prosta jak napisanie oprogramowania dla PKW, bo nawet stażysta w agencji reklamowej jest w stanie zrobić do tego kampanię i zapach sprzedać… tyle, że tego sumptu zapachy często są po prostu słabe i na milę morską zawiewa od nich tandetą – bo przecież nie chodzi w nich o bycie czymś wybitnym i górnolotnym, a namiastkę, ekskluzywny suwenir dla fanów… a fani kupią wszystko, nawet powietrze którym oddychał Justin Bieber…
Tyle, że te akurat perfumy, choć komercyjne, szmirą bynajmniej nie są… w sumie perfumy sygnowane jako Victoria i David Beckham reprezentują zadziwiająco wysoki poziom, że wspomnę tylko o genialnym Beckham Homme oraz całkiem niezłymi Intimately i Signature Story… owszem w Instinct razi nabuzowane, wybitnie komercyjne otwarcie, które niczym niekończący się błysk cytrusowo kardamonowych fleszy oślepia i paraliżuje nazbyt wyrazista artykulacją, ale z czasem jest już tylko lepiej… z początku Instinct jest bardzo żwawy, wręcz cytrusowo banalny – ale im dalej, tym staje się bardziej klasyczny, trochę w rodzaju Energise od Hugo Bossa, wcale mu nie ustępując pod względem tupetu i charyzmy… z czasem łagodnieje, pięknieje i nabiera bardziej wyszukanej maniery… schyłek to wykwintna mieszanina delikatnych przypraw i dojrzałej, powściągliwej vetivery – z delikatną ambrowo drzewną poświatą…
Początkowo zapach wręcz mnie zirytował swym populistycznym zadęciem, ale z perspektywy czasu przyznaję, że w miarę upływu kolejnych godzin, znacznie zyskuje… otwiera się soczystym wianuszkiem infantylnych cytrusów, które dość długo nie dopuszczają do głosu pimento i kardamonu (kardamonu!)… gdy wreszcie jedna z najbardziej męskich ingrediencji dopcha się do mikrofonu, zapach przeistacza się w energetyzującą, żywiołową i charyzmatyczną, chwilami wręcz nadpobudliwą mieszankę przypraw, wciąż podsycaną niezwykle żywotną i bujną mandarynką… trochę to przypomina wodę kolońską na turbo sterydach, jaskrawą, niemalże inhalującą… jeśli cokolwiek spało w nozdrzach wąchającego, to właśnie zostało obudzone i uciekło w popłochu…
Pomimo tej nadpobudliwości, akord środkowy jest naprawdę przyjemny, a jego siła oddziaływania i moc z jaką emanuje ze skóry nie pozwoli zapachu zignorować… po około godzinie nieustannego prężenia muskułów, kompozycja zaczyna wytracać impet, zwalnia i w efekcie cichnie do bardziej statecznej postaci… na tym etapie ujawnia się szczątkowa paczula i wnoszące odrobinę ciepła i spokoju nuty balsamiczne, przydając bukietowi łagodnej i dostojnej głębi… wprawdzie anyżku nie czuję, za to w tle czai się purystyczna nuta suchego drewna cedrowego… całość dopełnia zielona, acz dystyngowana vetivera, nie dopuszczając by zapach utracił swe wybitnie zielone i rześkie zacięcie – a jednocześnie wnosząc odrobinę naprawę zgrabnego, klasycznego polotu… brzmienie Instinct przechodzi potężną metamorfozę, acz nadrzędną nutą kompozycji niezmiennie pozostaje kardamon, plącząc się i wyzierając nawet w akordzie bazy…
Trudno nazwać te perfumy wybitnymi i jeszcze trudniej je zapamiętać, ponieważ ich brzmienie to książkowy przykład recepty na nowoczesnego klasyka… owszem potrafią zaszumieć i przykuć uwagę, są bezsprzecznie przyjemne i bardzo poprawnie wykonane – ale brak im czegoś swoistego… czegoś co wyróżni je na tle dziesiątek im podobnych kompozycji… w gruncie rzeczy najbardziej ucieszył mnie ten zgrabny, przemyślany i bardzo estetyczny akord dojrzały – wręcz niemożliwy do uzyskania w przedziale cenowym ~50 zł… jeśli dodatkowo połączyć to z bardzo dobrą trwałością i chwilami imponującą projekcją, Instinct broni się w cuglach… jeśli więc szukacie bezpiecznego, klasycznego i całkiem nieźle brzmiącego casualowego świeżaka, tym razem warto zaufać instynktowi Beckhamów…
rok powstania: 2005
nos: kooperacja Beatrice Piguet i Alan Astori
trwałość: bardzo dobra
projekcja: dobra, a chwilami terroryzująca
skład: paczula, mandarynka, papryczka pimento, anyż gwiazdkowaty, wetyweria, bergamotka, biała ambra, kardamon,
Tagged: anyż gwiazdkowaty, bergamotka, biała ambra, blog o perfumach, całkiem niezły zapach na dzień, David Beckham Instinct, kardamon, klasyczny zapach męski z dominującą nutą kardamonu, mandarynka, o perfumach, opis perfum, paczula, papryczka pimento, perfumowy blog, perfumy, perfumy celebryckie, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum..., wetyweria
