Na wstępie przepraszam za nikłą ostatnimi czasy ilość wpisów, ale niedawne przeziębienie, życie towarzyskie i praca zawodowa nader skutecznie absorbują mój czas. A teraz pora na akty strzeliste, peany i egzaltację ubiegłoroczną premierą Cartiera – czyli Vetiver Bleu. Oj oj oj!, coś mi się widzi, że znalazłem genialne wypełnienie niszy, pomiędzy Cartier Roadster, Pradą Infusion de Vetiver, a Lalique Hommage L’Homme Voyageur! Wszystkie trzy są zjawiskowo piękne, zacne, zniewalające, arcy finezyjne i absolutnie wysmakowane – a ich hipotetyczna hybryda, powinna w moim mniemaniu pachnieć właśnie tak!. Uwierzylibyście, że pomiędzy tymi trzema, arcy wymuskanymi i wykwintnymi kompozycjami, wciąż znalazło się miejsce dla czwartego gracza?
Ależ TAK!!!. Wyrażone z iście włoskim polotem i niewymuszoną elegancją, porywające, szlachetne, no po prostu orgazmistyczne połączenie vetivery, mięty i ambrette/heliotropu – dało coś, co stanowi kwintesencję tych trzech pachnideł i zarazem wariację, godną zestawienia z każdym z nich z osobna!. Obcując z czymś tak pięknym, tak porywająco lekkim, wyśrubowanym, wysmakowanym i poruszającym finezją i delikatnością z jaką wyartykułowano każdy detal bukietu – aż trudno uwierzyć, że w 2016 roku Cartier wypuścił też gniota pokroju L’Envol… Ja rozumiem, że można mieć słabsze kompozycje w portfolio, bo choć zawsze ceniłem Cartiera za jakość ich wysmakowanych konceptów – to L’Envol autentycznie postrzegam w kategorii katastrofy, wypadku lub sabotażu…
Ale wróćmy do rzeczy przyjemnych, czyli zaznajomimy się z lekkim i cudnej urody bukietem Vetiver Bleu. O dziwo nie czuję tu wymienionej w oficjalnym wykazie nut lukrecji, za to wyraźnie czuje przemilczane ambrette – to samo, które stanowi oś i esencję bukietów zarówno wspomnianego Lalique Hommage Voyageur oraz w bardziej esencjonalnej i wylewnej formie u Olfactive Studio Ombre Indigo. Owo słodkie, nieco marchewkowo ołówkowe i ambrowe zarazem ambrette, dopełniono wytrawnością przede wszystkim korzenia (a nie liści) vetivery. Tutejszą vetiverę zaserwowano na ciepło, bez konotacji „piwniczno ziemistych” i w wysokim stężeniu – więc razem z lekko ołówkowym ambrette i/lub ambroxanem, tworzą doskonale uzupełniający się duet – wybrzmiewający w nadrzędnej, równej, bardzo spójnej i diabelnie przyjemnej tonacji. Odnoszę wrażenie, że w tle formuły zawarto również niewielką domieszkę jakiegoś „drzewnego konglomeratu” o wybitnie syntetycznym rodowodzie, acz stanowiącym całkiem niezłe dopełnienie dla wątku przewodniego.
Ale najbardziej budujące jest to, że ta subtelna równowaga pomiędzy świeżością ciepłej vetivery, a ambrette nie ulega zachwianiu, choć w tle pojawia się niezidentyfikowany akcent drzewny. Niezidentyfikowany i na wskroś lakoniczny, ale jego anonimowość nawet nie przeszkadza – wręcz przeciwnie, ładnie stapia się z nieszczególnie wylewnym krojem całości. W tym zapachu trudno też doszukiwać się tu podziału na tradycyjne akordy, bo choć zapach rzeczywiście w nieznacznym stopniu ewoluuje, to czyni to w stopniu kosmetycznym, ocierając się o formę monoscentu. Ale jeśli cenicie spokój, finezyjną stateczność i harmonię, bijącą od Hommage Voyageur, Ombre Indigo i Prady Infusion de Vetiver – to macie kolejnego milusińskiego, we właśnie tej tonacji…
rok powstania: 2015
nos: nieznany wirtuoz
projekcja: bardzo dobra
trwałość: bardzo dobra
Głowa: mięta,
Serce: lukrecja,
Baza: wetyweria,
Tagged: blog o perfumach, Cartier - Eau de Cartier Vetiver Bleu, lukrecja, mięta, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy podobne do Prada Infusion de Vetiver i Lalique Hommage Voyageur, prześliczne perfumy z vetiverą i ambrette, recenzja perfum, recenzje perfum, wetyweria, śliczne perfumy na lato
