Bardzo lubię Ikona (zapobiegliwie posiadam aż 3 flakony na wypadek wojny i zapadnięcia na uposlipafobię*), jakież więc było moje zdziwienie gdy w jednym z lokalnych Rossmanów zobaczyłem na półce całe trio… Zirh Ikon, Zirh Zirh i Zirh Corduroy, czyli kompletna oferta tej dość rzadko spotykanej, amerykańskiej marki… stały sobie równiutko na półeczce, ale niestety bez testerów… już od dawna bardzo chciałem je poznać – ale ma desperacja nie była tak silna, by zdecydować się na zakup w ciemno… zaszedłem tam ostatnio, patrzę i tadaaaam, przy Zirh Zirh stoi sobie funkel nówka, nieśmigany testerek… zatarłem rączki i zaaplikowałem sobie kilka sążnistych psików na próbę – by dzień później wrócić tam tylko po to, aby napsikawszy go sowicie na dłoń, natychmiast zaszyć się w domowym zaciszu i zapach na spokojnie opisać…
*lęk przed byciem gonionym przez wilki wokół stołu kuchennego, w skarpetkach po świeżo wypastowanej podłodze…
Generalnie nie przepadam za ozonowymi świeżakami, bo zazwyczaj po kilkunastu minutach rozczarowują, pachnąc jak tanie detergenty – tudzież w przypadku aranżacji typowo wodnych, przeistaczają się z “ogórków” w zatęchłe bajoro, pełne gnijących roślin i mdlącego mułu, ale ten jest inny… jego piękno tkwi w prostocie, zaś urok w finezji i lekkości jego minimalistycznego bukietu… Zirh to oszczędna, ozonowo drzewna, purystyczna i niesamowicie atmosferyczna świeżość, obdarzona bardzo dyskretną i stonowaną projekcją – czyli kompozycja skrojona na amerykańską modłę… nawet w otwarciu nie uświadczyłem uderzenia klasycznego, pseudo cytrusowego wypełniacza (tutejsze cytrusy bardziej przypominają woń świeżo złamanych łodyg i gałązek niż ich orzeźwiający sok) – zapach od razu atakuje nozdrza niemal w pełni rozwiniętym brzmieniem, przypominającym wyblakłą świeżość prania (jakiś proszek pachnący nutą alpejskiej bryzy), dopełnionej niezwykle delikatnym wianuszkiem ziół i przypraw oraz łagodnym, ledwie wyczuwalnym niuansem drzewnym, podobnym do tego z D2 He Wood…
Ale to nie jest świeżość pokroju drzewnego He Wood i Annayake Undo, ani którejś nowomodnej, pseudo minimalistycznej tandety z wyblakłym drewienkiem w tle (Mercedes Benz, Ducati, Iceberg Cedar, etc) – lecz woń wypośrodkowana pomiędzy ozonową i drzewną świeżością, która przy tej całej prostocie i klarowności brzmienia, wciąż pachnie wykwintnie, kształtnie i intrygująco… zapachowi bliżej do Avon Pure O2, ale jest od niego dużo dyskretniejszy, nieco bardziej powściągliwy i co za tym idzie odrobinę szykowniejszy… przysięgłym, że w tle plącze się jakaś delikatna szałwia (może szałwia muszkatołowa) i nadający całości odrobinę męskiej wytrawności mech dębowy, który pięknie komponuje się z dyskretnym obliczem minimalistycznego, świeżego imbiru…
Zirh otwiera się uwodzicielsko lekkim niuansem ozonowym, z symbolicznie zaakcentowanymi, wytrawno gorzkimi cytrusami i gdy te ostatnie czmychają – zapach niemal osiąga swe docelowe, bardzo przyjemne i casualowe brzmienie… w sekcji środka, uaktywniają się minimalistycznie uchwycone zioła (kolendra i szałwia muszkatołowa), zapach zaczyna przypominać przez chwilę dojrzałe stadium Eau de Lalique Elleny, ale o dziwo Zirh brzmi delikatniej i mniej inwazyjnie (Elleno wybacz)… wszystkie tworzące bukiet tych perfum nuty są idealnie akuratne i jest ich dokładnie tyle ile trzeba, aby podtrzymać leciutkie, niewymuszone tchnienie świeżości w zapewne narzuconych kulturowo ryzach umiarkowanej powściągliwości…
Tej niemal transparentnej świeżości (jaką pachnie facet w świeżo upranej, białej koszuli podczas spaceru w ciepły letni dzień) z czasem zaczyna towarzyszyć przyprawowo ziołowo drzewna (umownie, bo nie sposób ten twór jednoznacznie zdefiniować) aura – nadająca zapachowi lekko wytrawnej, czystej i typowo męskiej (za sprawą purystycznego piżma) obwoluty… absolutnie niewymuszona i naturalna, wybornie konweniująca z równie nienatarczywą ozonową naturą tego pachnidła… perfumom z amerykańskim rodowodem dość często zarzuca się (no dobra ja zarzucam) przesadną zdawkowość i oszczędność w epatowaniu nierzadko banalnym brzmieniem (piję do CK), ale tym razem duże brawa, wyszło fenomenalnie…
reasumując: Zirh Zirh to bardzo dyskretny, ujmujący niewymuszoną czystością, miks Avon Pure O2, Azzaro Chrome, Ferragamo F, Cartier Eau de Cartier, Lacoste Essential Sport, He Wood i innych minimalistycznych, drzewno ozonowych świeżaków – ale wykonaniem swego naturalnie zwiewnego i czystego bukietu bije je na głowę… jeśli szukacie dyskretnego, pachnącego świeżością zapachu na lato i nie chcecie przy tym pachnieć jak butelka Cocolino – polecam właśnie kameralnego Zirha… wprawdzie tytanem trwałości nie jest (to też bardzo amerykańskie), ale przynajmniej miło wyróżni Was w tłumie…
2001
Głowa: limonka, czarny pieprz, zielona mandarynka,
Serce: kolendra, imbir, kardamon, gałka muszkatołowa,
Baza: drewno cedrowe, paczula, piżmo,
Tagged: blog o perfumach, czarny pieprz, delikatne perfumy pachnące świeżością detergentu i dyskretną mieszanką ziół i przypraw, drewno cedrowe, gałka muszkatołowa, imbir, kardamon, kolendra, limonka, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum..., zapach czystości, zapach świeżości, zielona mandarynka, Zirh, Zirh Classic, Zirh Zirh
