Na spotkanie z Kilianem Hennessy zostaliśmy wraz z Klaudią, autorką bloga Sabbath of Senses zaproszeni z dwumiesięcznym wyprzedzeniem i z tego miejsca chciałbym serdecznie podziękować Państwu Missala, właścicielom perfumerii Quality, za to niewątpliwe wyróżnienie… możliwość poznania osobiście tak uznanej osobistości z branży perfumeryjnej, to niewątpliwie gratka – choć nie ukrywam, że jestem tym spotkaniem i osobą Kiliana trochę rozczarowany… część oficjalna spotkania trwała tylko godzinę (choć akurat nie z winy organizatorów, a spóźnialskich), a samego Kiliana (choć niewątpliwie jest świetnym pijarowcem i umie się sprzedać) odebrałem jako osobę dość wyniosłą, dumną – acz o perfekcyjnie wystudiowanym wizerunku i zachowaniu… to zdecydowanie nie jest typ ciepłego, otwartego i poczciwego Oliviera Durbano – zaś w Kilianowym wywodzie o jego perfumach, zabrakło mi pasji i miłości, którą emanował Olivier…
dosłownie wszędzie stały standy z wyeksponowanymi kompozycjami by Kilian…
pierwsza seria z moim ulubionym Straight to Heaven…
seria arabska, głównie oparta na oudzie…
seria azjatycka, z awangardowym Water Caligraphy…
seria biała, nawiązująca do walki dobra ze złem…
Spodziewałem się, że będzie więcej o samych perfumach, w końcu ma ich w ofercie kilkadziesiąt – opowie szerzej o inspiracji, metodach kreacji, ich genezie (w końcu nazywa je tak pieczołowicie, że aż się prosiło o rozwinięcie wątku), choć prawdopodobnie to tylko moje skrzywienie zawodowe i inni tego tak nie odebrali… nie zabrakło natomiast wzmianki o 13 warstwach lakieru na drewnianych szkatułkach, które zamykane są na kluczyk (Kilian nie chce, by pudełka po zużyciu perfum były wyrzucone i zostały zagospodarowane przez właściciela w inny sposób), oraz o nowym pudełku zaprojektowanym z myślą o White Series, którą można użyć w charakterze kopertówki (co z gracją zaprezentowała Pani Asia Missala, która na bieżąco tłumaczyła zgromadzonym jego słowa na polski) – zaś Kilian podkreślił, że w środku mieści się iPhone, pomadka, klucze od samochodu i karta kredytowa, zdobiący pudełko wąż pokryty jest 24 karatowym złotem, a jego oczka to kryształki (nigdy nie zgadniecie) Swarovskiego… :)
jak widać nie tylko ja nie lubię krawatów…
a tu Kilian daje mi dedykację dla czytelników bloga…
dla czytelników bloga perfumomania – Kilian hennessy… krótko, zwięźle, zamaszyście i na temat…
jeszcze tylko autograf Elleny i mogę umierać…
Kilian podczas wywiadu udzielanego Sabbath…
Niewątpliwie Hennessy jest świetny w tym co robi (Kilian nie komponuje, on jedynie firmuje swoją osobą markę), ma nienaganne maniery i prezencję (choć rozbawiło mnie to ciągłe poprawianie kołnierzyka, aby wysoko sterczał) – ale czuć, że jego wizerunek jest wystudiowany, choć niewątpliwie podszyty znamiennością rodu, z którego się wywodzi… w chwili, gdy zakłóciliśmy mu zaplanowany rytuał spożywania owoców (taka dieta), prośbą o autograf i wpis dla czytelników perfumomanii – poczułem się jak zbrodniarz wojenny… gość ma naprawdę napięty grafik i skrupulatnie zaplanowane każde pięć minut – a tłum wtapiających się w tło asystentów dba, by ów starannie zaaranżowany porządek dnia, nie uległ zaburzeniu… normalnie jak podczas herbatki u Elżbiety II, gdzie poza przewidzianym etykietą uściskiem dłoni, nie można liczyć na żadną poufałość, poklepywanie po plecach – ani przyjaznego uścisku, jak u serdecznego Durbano…
Kilian prezentuje te 13 warstw lakieru na jego pudełkach…
Hennessy przemawia, Pani Asia (dłoń na stole) tłumaczy…
Kilian opowiada o swoich zapachach i planach na przyszłość…
Ale od początku… prawie pięciogodzinna podróż (po drodze zabrałem Klaudię) upłynęła mi błyskawicznie, na miłej pogawędce z Sabbath – która jest wybornym towarzyszem podróży i co ciekawe, podróżuje siedząc po turecku… ;) horror zaczął się dopiero w Częstochowie, która jest aktualnie jednym wielkim, rozkopanym placem budowy… podobnie było na warszawskim Bemowie, które przypomina lej po bombie lotniczej, pełny koparek, wytyczonych pod prąd objazdów i 376 osobowej grupie robotników, przypatrującej się jak jeden z nich kopie w ziemi… ;) na miejscu wylądowaliśmy o 16.30, a więc ze sporym zapasem, przed zaplanowanym (oficjalnie) na godzinę 18 spotkaniem z gościem honorowym… w tzw. międzyczasie była okazja do pogawędzenia, zrobienia sobie pamiątkowej słitfoci, wzięcia dla Was autografu z dedykacją (plus jeden imienny dla mnie)… Kilian udzielił też Klaudii wywiadu i mogliśmy swobodnie poszperać w zasobach perfumerii, nim zrobi się tłoczno…
publiczność dopisała…
więcej publiczności…
A zrobiło się baaardzo tłoczono… spotkanie zapowiadane początkowo jako kameralne, docelowo zgromadziło około 70 osób, nie licząc kelnerów, fotografów oraz obsługi perfumerii… zaczęliśmy z półgodzinnym poślizgiem, ponieważ część stołecznych i przyjezdnych gości nie dojechała na czas… też stałem 20 minut w korku, ale tak zaplanowałem sobie czas mojej 450 kilometrowej podróży – aby inni nie musieli na mnie pół godziny czekać, zwłaszcza Kilian… w konsekwencji zaplanowane na około 2 godzin spotkanie, trzeba było skrócić – by starczyło czasu na podpisywanie flakonów, które Hennessy tego wieczoru sygnował odręczną sygnaturą… przed i po oficjalnej części tradycyjnie uraczono nas jadłem oraz napitkiem i nie omieszkam pochwalić wybitnych tartinek, w trzech smakach…
krótki filmik zawierający fragment spotkania z Kilianem Hennessy…
Spadkobierca rodu Hennessy opowiedział pokrótce o początkach i przebiegu swojej kariery i trzeba przyznać, że jego zawodowe portfolio robi wrażenie… stwierdził w którymś z wywiadów, że „w cieniu wielkiego drzewa nic nie urośnie” – dlatego zdecydował się odsunąć od rodzinnego biznesu i stworzyć własną markę… swoją drogą facet musi mieć nietęgie ego, skoro nazwał markę swoim własnym imieniem… nim postanowił odejść na swoje, uczył się, pracując min. dla Diora, Gucci, Loreal, Paco Rabanne i Armaniego – więc przebiegiem jego kariery, można by obdzielić nie jedną osobę… Kilian wspomniał, że głównym powodem podjęcia natychmiastowej decyzji o odejściu z zespołu Armaniego, było wybitne niezadowolenie z efektów pracy… nad Armani Code Woman pracowali ledwie kwadrans i pomimo iż zapach odniósł spory komercyjny sukces – Hennessy nie jest z niego dumny… tłumaczył, że chce robić zapachy kunsztowne i luksusowe, a zapach którego wyprodukowanie (składniki) kosztuje 3 dolary, luksusem nie jest i nigdy nie będzie – a tylko takie kompozycje pragnie tworzyć…
Kilian w trakcie składania podpisu na pokrytym 13 warstwami lakieru pudełku…
Kilian omówił pokrótce swoje wszystkie cztery kolekcje L’Oeuvre Noire (czarna), Arabian Nights (arabska), Asian Tales (azjatycka) oraz In the Garden of Good and Evil (biała) oraz zapowiedział, że już tej jesieni pojawi się piąta… Hennessy zapowiedział, że w październiku odbędzie się oficjalna premiera trzech nowych zapachów – w sumie odrębnej kolekcji inspirowanej nałogami/ używkami, a konkretnie tytoniem, kawą i marihuaną (czy ta ostatnia aby na pewno uzależnia?)… czy z czasem dołączy do niej alkohol, a konkretnie koniak?… otrzymałem trzy firmowe miniatury tych zapachów, więc możliwe, że wkrótce pokuszę się na ich opisanie… tym niemniej zapowiedź zabrzmiała odważnie i prowokacyjnie – zważywszy, że dziedzictwo rodu Hennessy, prawdopodobnie przyczyniło się do rozwinięcia niejednego uzależnienia… :)
kolejka po sygnaturę na pudełku była naprawdę spora…
Mam też próbki prezentowanych podczas spotkania perfum, skomponowanych na wyłączność firmowych butików Kiliana w Nowym Jorku (Apple Brandy) i Moskwie (Vodka on the Rocks) – ale nie wiem czy zdecyduję się na opisanie zapachów, dostępnych jedynie w dwóch miejscach na świecie… aczkolwiek miło było poznać coś nie tyleż elitarnego (bukiet Vodka on the Rocks wydał mi się rażąco mainstreamowy), co rzadkiego… za niedługo planuje otwarcie kolejnych butików, min. w Katarze, Dubaju, Paryżu, Londynie i Szwajcarii i coś czuję, że każdy z nich docelowo będzie posiadał tego rodzaju zapach w ofercie… niewątpliwie podkreśli to prestiż i unikalność każdego z przybytków, które jak sam Kilian podkreślił – mają nie podbijać i szturmować nowe rynki, lecz wtapiać się architektonicznie i kulturowo w miejsca w których funkcjonują…
trzy dobre dusze… Anna Liwska, Sabbath i Pani Agnieszka Missala…
przedpremierowe miniatury zapachów inspirowanych używkami/nałogami…
Panicz Kilian (© ® ™ by Sabbath) zapytany o jedyny flakon perfum, który zabrał by ze sobą do więzienia (ironizował żartobliwie, czemu akurat więzienie, a nie bezludna wyspa – co nie pozostało bez znaczenia dla udzielonej odpowiedzi)… wybrałby Bamboo Harmony, ponieważ nie chciałby by jego perfumy podobały się innym mężczyznom – co później skorygował, że gdyby musiał zdecydować się tylko na jedne, prawdopodobnie zabrałby ze sobą Taste of Heaven… osobiście najbardziej cenię jego Straight to Heaven, choć brzmienie Sacred Wood (które notabene bardzo mi StH przypomina) również bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło… na koniec Pani Asia Missala wspomniała, że Kilian od dwóch tygodni jest już żonaty, co zostało przyjęte przez zgromadzoną publiczność rzęsistymi brawami i gratulacjami…
Apple Brandy rzeczywiście pachnie jabłkową brandy, jest też troszkę Frapinowy…
Apple Brandy i Vodka on the Rocks, czyli piękna i bestia..
No i na koniec słówko o Apple Brandy (Kilian przemycił tu subtelną analogię do Nowego Jorku, określanego mianem Big Apple) i Vodka on the Rocks, czyli zapachów wyjątkowo ubiegłego wieczoru zaprezentowanych polskiej publiczności… generalnie propozycja dla Moskwy bardzo mnie rozczarowała… jest to wodno ozonowy świeżak, z pseudo alkoholową i pudrową nutką (emulującą oszroniony kieliszek ze zmrożoną wódką) – uzyskaną przez użycie jałowca i irysa… niestety od zapachu na kilometr wieje mainstreamowym polotem – tym samym, którym emanują Boss Bottled Night, CH212 VIP i DKNY Red Delicious, a więc są to klimaty klubowe, stereotypowe i w praktyce brzmiące tandetnie… choć w sumie dla moskiewskich nuworyszy jak znalazł… ;) zdecydowanie nie jest to kompozycja mogąca równać się z dotychczasowym dorobkiem Kiliana – wyraźnie odstająca treścią i stylistyką, od jego finezyjnych i bardzo przemyślanych dzieł…
a tak wyglądają przed unboxingiem…
Z kolei bukiet Apple Brandy bardzo przypadł mi do gustu… przepiękne, owocowe, lekko słodkie i zarazem cierpkie, wyczuwalnie korzenne i ciepłe perfumy, ze świdrującą początkowo nutą koniakowo owocową (zapewne tytułowe Apple Brandy), która z czasem ewoluuje przez ciepłą szarlotkę z cynamonem – aby finalnie zredukować się do akordu tytoniowo drzewnego, podkręconego nieznacznie przyprawami… zapach jest bardzo Kilianowy, otulający, rozgrzewający i o bardzo spokojnym, wyważonym przebiegu… szkoda, że oferują go wyłącznie w Nowym Jorku, choć wczoraj nieliczni szczęśliwcy mieli możliwość nabycia kilku flakonów…
i leżąc jak gdyby nigdy nic, gotowe do testowania…
na zakończenie polecam zajrzeć na bloga Hedonizm i Eskapizm, gdzie Una (serdecznie pozdrawiam) zamieściła własną relację ze spotkania, okraszoną kapitalnymi zdjęciami… po spotkaniu z Kilianem, tradycyjnie udałem się z dziewczynami (pozdrawiam wszystkie i ściskam) na tym razem prawdziwie kameralne afterparty, gdzie oddawaliśmy się uciesze konsumowania węglowodanów i po odstawieniu Klaudii do Katowic około 4 nad ranem padłem do łóżka… a rano na 7 do pracy, stąd jestem nieprzytomny i wpis zamieszczam dopiero teraz…
dziękuję też perfumerii Quality za przesłanie wysokiej jakości zdjęć, które zmasakrowałem – przycinając je do rozmiaru znaczka pocztowego… ;)
Tagged: Apple Brandy, blog o perfumach, Kilian Hennessy, Klaudia z Sabbath of Senses, o perfumach, opis perfum, Perfumeria Quality, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum..., Sabbath, spotkanie z Kilian Hennessy w Warszawie, spotkanie z Kilianem Hennessy w warszawie, trzy nowe zapachy by Kilian inspirowane używkami i nałogami, Vodka on the Rocks
