Wracam po przeszło tygodniowej absencji i jak się już zapewne domyślacie, jej powodem było przeziębienie (mam odporność storczyka)… czułem się tak podle, że nie miałem nawet ochoty na obmyślanie tematów zastępczych… szczęśliwie w piątek poczułem się już na tyle dobrze, by móc zadzwonić do Klaudii z Sabbath of Senses i potwierdzić rezerwację miejsca w samochodzie i mój udział w warsztatach, które odbyły się 18 października, w Nowohuckim Centrum Kultury w Krakowie… oczywiście katar mi pozostał (który leczony trwa tydzień, zaś nieleczony 7 dni) więc o wąchaniu esencji zapachowych mogłem zapomnieć… przepraszam również za jakość zdjęć (robione żelazkiem), ale z niewiadomych powodów producent nie zamontował w nim lampy błyskowej…
Sabbath, tuż przed rozpoczęciem warsztatów…
Droga do Krakowa upłynęła nam na słuchaniu muzyki z YouTube, którą (wprost ze smartfonu, poprzez bluetooth) odtwarzaliśmy bezpośrednio na pokładowym systemie car audio… niby nic szczególnego ale zważywszy, że przemieszczaliśmy się autostradą ze znaczną prędkością i siorbaliśmy ową muzykę poprzez LTE – wzbudziło to we mnie pewną budującą refleksję… pomyślcie jak bardzo rozwinęła się w ciągu ostatniej dekady technologia bezprzewodowej transmisji danych, że mogę puścić znajomym moją ulubioną muzykę wprost z sieci, na ich własnym samochodowym stereo… Nowa Huta powitała nas rozkopanymi ulicami, ale warsztaty rozpoczęły się punktualnie o 15 i trwały 5 godzin (z paroma przerwami na reanimację skatowanych nosów)… Sabbath tradycyjnie zapewniła słuchaczom sporo atrakcji, więc przez nos każdego z niemal 50 uczestników przewinęło się prawie 5o bloterów z różnymi ingrediencjami i ilustrującymi je kompozycjami… w trakcie przerw na rozruszanie kości, można było przystąpić do swobodnego buszowania wśród udostępnionych testerów, albo wypić kawę i zjeść ciasteczko…
najnowszy Prometeusz Oliviera Durbano, a wygląda jak Lapis…
Wprawdzie niewiele czułem i byłem wczoraj nad wyraz „pociągający” (ograbiłem wszystkich wokół z ich zasobów chusteczek higienicznych), ale na widok najnowszego Prometeusza od Oliviera Durbano, moje serce zaczęło bić szybciej… to było silniejsze niż nieżyt nosa i po prostu musiałem powąchać te perfumy (na szczęście mam sporą próbkę, więc recenzja już niebawem)… otóż Prometeusz wydaje się całkiem podobny do Lapisa i nie tylko fizyczne podobieństwo mam na myśli… mają nie tylko ten sam kolor i w obu dla odmiany nic nie pływa, ale pod względem brzmienia, również są do siebie podobne (czyżby zalążek nowej, spójnej tematycznie serii?)… wprawdzie nie mam pojęcia jak pachnie i smakuje będący w składzie tych perfum fenkuł (ostatnimi czasy równie modny jak ser halloumi, roszponka i orzechy makadamiowe, a które lansują wszystkie 174 emitowane przez telewizję programy kulinarne), ale gdyby wyjąć z kompozycji tę lekko pikantną, aromatyczną ziołową nutę i zastąpić ją moszczem winnym i winogronami, wyszedłby Lapis Philosophorum jak ta lala… z drugiej strony nie sposób zignorować zawartego w kompozycji liścia laurowego, przez co konotacje z CdG (Monocle Scent) Laurel, nasuwają się automatycznie…
Kilka punktów w programie warsztatów się powtórzyło, więc nie będę ich przytaczał (zainteresowanych odsyłam do wcześniejszych wpisów poświęconych warsztatom), ale tym razem również udało mi się wychwycić kilka interesujących perełek… na ten przykład niezbyt popularne nad Wisłą, a warte wzmianki perfumy wodne… w przeciwieństwie do perfum alkoholowych i w olejku, można je śmiało aplikować na delikatne tkaniny i włosy (Thierry Mugler ma ponoć w ofercie tego rodzaju produkt do włosów), bez ryzyka że zniszczymy lub przebarwimy to pierwsze i przesuszymy to drugie… co istotne perfumy rozcieńczane wodą (woda, alkohol lub olejek są jedynie nośnikiem, który ulatnia się i wchłania w skórę po aplikacji) od razu pachną tak jak powinny, tzn. nie trzeba czekać przed wąchaniem aż alkohol odparuje i śmiało można używać ich na skórze poddanej ekspozycji słońca (doskonale znoszą opalanie się)…
Ciekawostka o paczuli, którą tak wiele osób się zachwyca… w czasach rewolucji seksualnej lat 60 i 70, była bardzo popularnym składnikiem perfum wśród hipisów, ponieważ jej zapach doskonale maskował zapach marihuany… pokazano nam dwie esencje tej nuty, jedną uzyskaną na bazie destylacji parowej, a drugą, poprzez tradycyjne wytłaczanie… różnią się znacznie, więc metoda pozyskiwania składników nie pozostaje bez znaczenia dla jakości i wierności uzyskanego przez każdą z metod olejków… najwierniej i najbardziej podobnie do zapachu świeżych liści paczuli pachnie olejek tłoczony, tyle że bliższa naszym sercom, bardziej znana i popularna jest zniekształcona paczula, poddana destylacji parowej… wariant ten jest mniej doskonały i rozmija się z naturalną wonią paczuli – ale jest dużo bardziej wyrazista, słodsza i prawdopodobnie dlatego cieszy się większą popularnością…
flaszki Ramona robią wrażenie…
Inspiracją dla powstania perfum Ginn Fizz marki Lubin była zwykła jałowcówka z cytryną, czyli drink… generalnie perfumy inspirowane alkoholami cieszą się całkiem sporym wzięciem i pomijając ordynarną woń pseudo zmrożonej wódy, którą próbują karmić nas brandy mainstreamowe – perfumiarstwo bynajmniej nie stroni od nut likierów, koniaków, rumów i ginu, które całkiem dają się całkiem zgrabnie wpleść w tworzące bukiet składniki… lubię woń koniaku w perfumach, ale mimo wszystko wydaje mi się to dość kontrowersyjnym posunięciem… zawsze mi się wydaje, że ktoś sobie pomyśli że jestem pijany, albo „wczorajszy” – gdyż perfumy mają za zadane ukazać naszą toaletę w pozytywnym świetle, a nie kojarzyć się z nieświeżością lub stanem upojenia…
ten fioletowy po środku to nie Ametyst, a odbarwiony Różowy Kwarc…
Słówko o róży… paradoksalnie kwiaty róży mające zastosowanie w perfumiarstwie wcale nie są efektowne i urodziwe… zwykle podziwiamy reklamach piękne okazy kwiatów, upstrzone dla efektu drobinami wody… róże hodowane w celach przemysłowych są duże i są to odmiany o dużej ilości płatków, ponieważ tu liczy się nie wygląd, a intensywna woń i duża powierzchnia kwiatostanu (mnogość i wielkość płatków) i związana z tym efektywność w pozyskiwaniu olejków zapachowych, których w takim okazie jest po prostu więcej… zbiór kwiatów z myślą o pozyskaniu olejków eterycznych kończy się najpóźniej o 10 rano, ponieważ słońce i coraz wyższa temperatura powoduje odparowywanie wody z płatków, a więc spada wydajność przetwarzanego surowca…
gorączkowe liczenie bloterów w kupki po 50 szt…
Kwiaty jaśminu można poddać przetworzeniu do 3 godzin od zerwania z krzaczka, gdyż roślina ta ma tę przypadłość – iż jej kwiaty zaczynają obumierać i gnić w chwili w której zostały zerwane… dlatego bardzo często aparaturę do ekstrakcji olejku jaśminowego sytuuje się bezpośrednio, albo bardzo blisko pola na którym dokonywany jest zbiór kwiatów, aby maksymalnie przyśpieszyć moment ich przetworzenia… jeśli czasem macie wrażenie, że jaśmin w waszych perfumach jest nieco animalny, przejrzały i zwiędły (charakterystyczna mdląca woń na pograniczu zepsucia i rozkładu), to prawdopodobnie pewna partia olejku została pozyskana z surowca, na granicy jego przydatności do przetworzenia…
esencje zapachowe, czyli mały raj perfumoholika…
Polacy nie gęsi i też swoje perfumy mają… oczywiście nie mam na myśli Sale 01 Michała Szulca, ani Vabun Radka Majdana – ale krążąc, lawirując i ocierając się o wszechobecne produkty marek zachodnich, łatwo zapomnieć o dorobku naszej Polleny Aromy… słynna Woda Królowej Węgier, której recepturę swego czasu wskrzesiła Pollena Aroma (jedyna firma w Polsce która zajmuje się kształceniem perfumiarzy), występuje w zdobnej i paradnej formie fiolki o pojemności kilkunastu mililitrów, zapakowanej w kunsztownie wykonany brewiarz i kosztuje prawie 2000 złotych… jeśli chcielibyście sprawdzić jak pachną słynne perfumy naszej Łokietkówny, proponuję za namową Klaudii sięgnąć po kosztującą zaledwie kilkadziesiąt złotych wersję EdT (Larendogra), która tylko nieznacznie odbiega od wersji ekskluzywnej… męskim dopełnieniem dla tych perfum jest Eau de Cardamon, również do nabycia na stronie producenta…
wyobraźcie sobie, co by było gdyby któraś wylała się na dywanik w samochodzie…
I na zakończenie imponującej objętościowo części merytorycznej, coś lżejszego – czyli fakty i mity na temat perfum… pewnie nie raz zetknęliście się z jakąś legendą albo mitem związanym z perfumami, który krąży sobie bezczelne między ludźmi i mąci im w głowach… często nieuczciwi sprzedawcy perfum sami podsycają te bzdury, licząc że uda im się korzystnie sprzedać komuś niezorientowanemu tester, jako coś lepszego i trwalszego – bo rzekomo bardziej „skoncentrowanego” niż regularne perfumy… to oczywiście bzdura, bo tester nie ma prawa czymkolwiek różnić się od produktu półkowego, podobnie bzdurą jest rekomendowanie komuś perfum przez wzgląd na kolor włosów (a co jeśli się przefarbuje?), ale są i mniej oczywiste fakty i mity na temat perfum:
„zapach jest przypisany do płci”… tylko w zamyśle autora lub producenta… owszem pewne nuty zapachowe i ich korelacje mogą (kulturowo, bo w europie róża uchodzi za nutę damską, a w krajach arabskich za wybitnie męską) deklarować lub definiować zapach za raczej damski lub męski – ale tak naprawdę perfumy nie mają płci… oczywiście to prawda, ale osobiście uważam, że płeć ma natomiast ich nosiciel i to jego skóra nadaje ton i ostateczny krój używanym perfumom… tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie by mężczyzna używał perfum damskich i na odwrót, jeśli dobrze się z danym zapachem czuje… znam mężczyzn z powodzeniem używających perfum zdefiniowanych jako damskie, jak i kokiety z uwielbieniem używających brzmień rasowo męskich, z bardzo zresztą dobrym skutkiem…
pierwsza z prawej, mój absolutny faworyt, absolut labdanum…
„prawdziwa dama ma zapach na każdą okazję”… to oczywiście mit (zresztą wykreowany przez koniunkturalnych producentów, którym bardzo zależy byśmy kupowali dużo i często), bo równie dobrze można mieć jeden ulubiony zapach – albo kilka i używać ich zamiennie, zawsze wedle własnego uznania… oczywiście istnieje pewien mniej lub bardziej uzasadniony podział perfum na pory roku, dnia i okazje, ale nie dajmy się zwariować marketingowej ideologii, bo wszystko jest dla ludzi – a kluczem do zachowania klasy jest tradycyjnie umiar i wyczucie…
i znów, przypadkiem i niechcący, labdanum…
„kobieta z klasą ma swój signature scent”… teza równie naciągana co poprzednia (i legginsy na tyłku Kim Kardashian), choć warunkowo wytłumaczalna… zwykle każdy z nas ma swój ulubiony zapach… znam panie, które całe życie noszą jedne perfumy, ale bynajmniej nie z przymusu lub chęci dopełnienia irracjonalnego konwenansu, lecz z własnego wyboru… paradoksalnie każdy perfumomaniak szuka swego signature scent (czyli pachnidło, które najlepiej nas wyraża i w którym najlepiej się czujemy), ale po pierwsze jego posiadanie nie jest żadnym wymogiem (raczej jest celem, aka poszukiwaniem swojego Graala)…
„nie wypada pachnieć: przed południem, w biały dzień, wieczorem, latem, przed trzydziestką, po trzydziestce, do jeansów, na weselu”… kompletna bzdura, a więc na dobrą sprawę nigdy nie wypada pachnieć… owszem czasem nie wypada, ale bardziej chodzi o umiarkowane w epatowaniu wonią perfum, niźli całkowitą rezygnację z ich używania… kluczem do wszystkiego jak ze wszystkim w życiu jest umiar i wyczucie… jeśli mamy 30 stopniowy upał i podróżujemy w pociągu, to lepiej nie używać Poison Diora w ilości 15 chmurek (znam taką damę), ale subtelna woda toaletowa o niezbyt inwazyjnej woni w niczym nie przeszkodzi…
pudło z próbkami od jednej z perfumerii…
„nie wypada pachnieć na pogrzebie”… a z tym akurat na dwoje baba wróżyła… pogrzeb to ten rodzaj uroczystości, na której nie wypada przyćmić sobą, a konkretnie naszą wonią powagi uroczystości – zakłócając jej krzykliwymi perfumami, a na dodatek użytymi w nieprzyzwoitej ilości… należy mieć na uwadze by zachować intymność projekcji i użyć stonowanej, raczej dyskretnej kompozycji i wówczas nie powinno mieć się obiekcji czy popełniliśmy gafę…
(pod fotkę) u prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki, liczą sobie liczą jedwabne bloterki….. liczcie, liczcie bo zejdzie ich prawie 2500 sztuk…
„jeśli czujesz swoje perfumy po aplikacji, to znaczy że użyłeś ich za dużo”… perfum używamy po to, by sprawić sobie i innym przyjemność, więc siłą rzeczy muszą być one zauważalne – szczególnie tuż po aplikacji… to normalne i nie ma w tym nic złego, gdyż dopiero z czasem, zwykle po kilku godzinach zapach sam się zredukuje – a nasze powonienie na tyle przywyknie do zapachu, że nasz nos sam zacznie ignorować won naszych perfum… ale zapewniam, że inni wciąż nas czują i to dokładnie tyle ile chcą czuć… można odwrócić wzrok i na kogoś nie patrzeć, można zatkać uszy słuchawkami, ale od czyjegoś zapachu nie da się uciec i warto mieć to na uwadze, gdy perfumujemy się do pracy… problem ma inną naturę… ponieważ z czasem przyzwyczajamy się do własnych perfum (jeśli w kółko używamy jednych i tych samych) i mimowolnie sami zwiększamy aplikację by samemu dłużej i lepiej czuć swoje perfumy… to błąd i dlatego lepiej używać kilku zapachów naprzemiennie, by zminimalizować występowanie tego przykrego dla nas zjawiska… niestety większość ludzi nie ma tego świadomości i aplikuje na siebie coraz więcej perfum, nie mając pojęcia jaką krzywdę robią swemu otoczeniu…
docelowo będzie tych kupek 50, czyli 2500 bloterów…
„im droższe perfumy tym lepsze”… nie prawda, to mit wykreowany przez snobów i dla snobów, a mający usankcjonować astronomiczną cenę… niestety cena nie zawsze idzie w parze z jakością, a jej wywindowanie do absurdalnego poziomu nijak nie wpłynie na jakość samej kompozycji… jeśli coś jest luksusowe i wykwintne – to naprawdę to czuć, bez posiłkowania się spoglądaniem na metkę z wieloma zerami… no i na czole też nie mamy napisane, że pachniemy perfumami za 3000 zł – więc pachnidła kiepsko się sprawdzają w charakterze narzędzia do auto lansu… tu lepszy będzie jakiś oczojebny, odpustowy zegarek z błyszczącym cyferblatem i pierdylionem kryształków Swarovskiego, albo kopertówka z logo Gucci na całą kopertówkę…
„perfumy niszowe są drogie”… i tak i nie… można kupić rzeczywiście drogą, bardzo ekskluzywną niszę (gdzie cena jak najbardziej odzwierciedla jakość, choć nie jest to regułą), ale można też kupić pachnidła mniej znanych marek niszowych, których cena wcale nie odbiega od markowego mainstreamu…
„trzy testy to maksimum”… to zależy od indywidualnych preferencji każdego wąchającego i tego jak wącha… ale prawdą jest że im dłużej wąchamy, tym więcej cząsteczek siada na ściankach i śluzówce nosa, zaburzając naszą percepcję zapachową… czujemy się przez to znużeni, zmęczeni i skołowani (wszystko zaczyna nam się mieszać i zacierać) i co najistotniejsze, przestajemy dostrzegać subtelne detale kompozycji… dlatego podczas jednej wizyty w perfumerii lepiej jest poznać 2-3 zapachy, ale dobrze – niż w akcie desperacji kupić coś na chybcika i później żałować nietrafionego zakupu…
omówienie poszczególnych nut, degustacja i prezentacja zawierającego daną nutę zapachu…
„test na bloterze jest miarodajny”… nieprawda, blotery znacząco przekłamują brzmienie zapachów, które należy testować i poznawać wyłącznie z perspektywy naszej własnej skóry… bloter nadaje się jedynie do przeprowadzenia testu kwalifikującego i jeśli zapach wydaje się nam ciekawy na papierku, to przed zakupem trzeba koniecznie poznać go na własnej skórze… jedne i te same perfumy na każdym człowieku będą pachnieć inaczej – czasem zupełnie inaczej, dlatego testom bloterowaym absolutnie nie można ufać…
na stolach imponujące kolekcje bloterów, wyobraźcie sobie zapach we wnętrzu sali…
„najlepiej testować perfumy na nadgarstkach”… Klaudia uważa że nie, bo nie nadgarstki, a zgięcie ramienia w łokciu (to zagnębienie) jest zdecydowanie cieplejszym i nieco wilgotniejszym miejscem do sprawdzenia jak perfumy na nas pachną, niż znacznie od niego chłodniejszy nadgarstek… zauważcie, że zwykle aplikujemy perfumy na ciepłe części ciała (gdzie pod spodem pulsuje ciepło jakiejś tętnicy, np szyja) bo na ciepłej skórze zapach pachnie intensywniej i pełniej niż na chłodniejszych częściach ciała… perfumy dla uzyskania zadowalającej projekcji wymagają ciepła i odrobiny wilgoci…
„potarcie nadgarstków poprawia jakość testu”… nieprawda, jedyne co tą drogą uzyskamy przez potarcie nadgarstków, to chwilowy wzrost ciepłoty ciała, który pozwoli nami intensywniej poczuć naniesiony zapach… ponadto wcieranie perfum w skórę prawdopodobnie poskutkuje zaburzeniem naturalnego rozwoju poszczególnych akordów – a więc zapach będzie pachniał nieco inaczej niż wybrzmiewając swobodnie…
w przerwach każdy mógł przebierać, wąchać i psikać do woli…
„moc i trwałość zapachu zależy od skóry”… absolutnie tak, wprawdzie sporo zależy od tego jak sam producent „przyłożył się” do swego dzieła (jakość i rodzaj użytych składników), ale to od indywidualnych cech skóry (chemia skóry) każdego człowieka zależy jak długo i jak będziemy danymi perfumami pachnieć… generalnie temat rzeka, więc nie będę się na ten temat rozpisywał, a rządnych zgłębienia tematu odsyłam do zakładki „poradniki„…
„kawa oczyszcza nos”… bzdura, wdychane cząsteczki kawy (tudzież olejku kawowego) tak samo jak perfumy osiadają na śluzówce i włoskach nosa, więc jedyne co poczujemy to chwilową ulgę – spowodowaną odczuwaniem monotematycznej i dobrze znanej woni, która ewentualnie może dopomóc naszemu nosowi w skalibrowaniu się (wąchając wiele różnych perfum nasz zmysł powonienia może się po prostu pogubić), ale bynajmniej nie odświeżymy tą drogą naszej percepcji zapachowej… nos musi sam się oczyścić z resztek perfum i odpocząć, a na to najlepszym remedium jest tylko czas…
„najlepszym miejscem dla perfum jest łazienka”… tak, ale tylko jeśli zależy nam by posiadana kolekcja perfum bardzo szybko się zepsuła… oczywiście nie ma problemu gdy używamy 1-w flakony perfum, które schodzą nam w kilka miesięcy – ale perfumy nienawidzą światła, ciepła i wilgoci, więc łazienka, albo toaletka w sypialni to dwa najgorsze miejsca dla przechowywania perfum…
„dostosowywanie perfum do wieku”… to podobno mit, ale osobiście bym z tym polemizował… oczywiście wszystko zależy od indywidualnych preferencji każdego człowieka i tu posłużę się analogią do jedzenia i używek… owszem są ludzie którym kawa i piwo smakują od najmłodszych lat, ale są też tacy którym piwo i kawa zaczyna smakować dopiero w pewnym wieku i uważam, że z perfumami jest podobnie… do pewnych kompozycji trzeba po prostu dorosnąć (z niektórych się wyrasta) i nie należy tu absolutnie robić nic na siłę i wbrew sobie… nasze gusta zapachowe, podobnie jak smaki ewoluują wraz z nami, dorastają i zmieniają się z wiekiem, więc osobiście uważam, że 90% nastolatków nie jest w stanie docenić i z własnej woli nosić perfum po które sięgają dojrzali mężczyźni (a dla tych ostatnich, z jednym znanym mi wyjątkiem ((pozdrawiam Roq)) zapachy dedykowane dla ludzi młodych, pachną płytko i infantylnie)…
nawet ślepej kurze, raz w życiu trafia się ziarno… właśnie się dowiedziałem, że pierwszy raz w życiu coś wygrałem, a konkretnie flakon Nashwaha, ufundowany przez perfumerię Yasmeen z Krakowa…
„zapach najlepiej trzyma się na włosach”… zapach najlepiej trzyma się nie na włosach, a ubraniu – a już najlepiej na sierści zwierząt futerkowych, ale przecież nie będziemy perfumować kota, prawda?… na włosach i tkaninach perfumy rzeczywistość pachną znacznie dłużej, ale niestety zawarty w nich alkohol i olejki zapachowe (gdzie olejek należy interpretować dosłownie), mogą zniszczyć nam ubrania (odbarwić) i włosy (przesuszyć i miejscowo otłuścić, gdyż skóra w przeciwieństwie do włosów wchłonie np. krem do rąk), stąd powinno się perfumować wyłącznie skórę… pomijając zniszczenie odzieży, kurtka albo płaszcz spryskany danymi perfumami, będzie pachnieć nimi bardzo długo (nawet całe tygodnie) i gryźć się z innymi, a noszonymi w tym czasie perfumami…
„perfumy mogą barwić, albo odbarwiać”… jak najbardziej, zwłaszcza, że część z nich jest barwiona w celu nadania cieczy koloru… należy tez pamiętać, że nośnikiem jest alkohol, który zrujnuje nam delikatne tkaniny, a olejki zapachowe to jakby nie patrzeć olejki mające często specyficzny kolor – więc zdecydowanie powinno się unikać perfumowania odzieży… no chyba, że mamy ochotę na pachnący naszymi ulubionymi perfumami szalik…
szczęśliwie flakon Ramona Molvizara powędrował do przesympatycznej Madzi… :)
„perfumy mogą uczulać”… wszystko może uczulać, nawet woda i perfumy nie są w tej materii niczym odosobnionym…
„mieszanie perfum to barbarzyństwo”… perfumy można ze sobą jak najbardziej mieszać (np. psiknąć na skórę więcej niż jedne z bardzo zresztą dobrym skutkiem), ale nie zaleca się ich mieszania w obrębie całych flakonów -ponieważ bądź co bądź jest to chemia i może dojść do jakiejś dziwnej reakcji, np. spreparowana tą drogą mieszanka może się nam zważyć…
i chyba koronne „żeby szybko sprawdzić, czy dane perfumy są mi przeznaczone, wystarczy rozetrzeć ich kropelkę na języku”… kiedyś za PRL, widywało się pod kioskami Ruchu amatorów wody brzozowej (chodzi o wodę toaletową), wlewających w siebie nie kropelkę, lecz całą buteleczkę – ale nie natknąłem się na wyniki badań, dowodzące skuteczności i słuszności dokonanego tą drogą wyboru… :)
i na koniec wręczenie upominków i zestawów z próbkami, przygotowanych przez zaprzyjaźnione perfumerie…
Ahhh ten tętniący życiem nawet w środku nocy, urzekający swym klimatem (była gęsta mgła) krakowski Kazimierz… szpilki do knajpy nie wciśniesz, na ulicach przetacza się morze ludzi mówiących we wszystkich językach, lokal na lokalu (Opole ucz się jak się pobudza do życia starówkę embargiem dla banków i skoków), czyli jednym zdaniem: kulturalna stolica Polski pełną gębą… najbliższe miejsce parkingowe znaleźliśmy 2 kilometry od miejscówki wybranej na tradycyjne już afterparty, a tym razem wylądowaliśmy w knajpie Nova – położonej o rzut jarmułką od słynnego „okrąglaka” z zapiekankami, o którym już Wam wcześniej wspominałem… kuchnię i porcje mają zacne, ale cennik wybitnie pod turystów…
Wspomniana, gęsta i lepka mgła, choć przepiękna na krakowskiej starówce, znacząco opóźniła nam drogę powrotną… jeszcze nie jechałem na autostradzie 70/h – więc do Opola dotarłem dopiero przed 4 nad ranem, ale tradycyjnie było warto… na koniec serdecznie pozdrawiam całą „afterową” ekipę i mam nadzieję, że nikogo nie zaraziłem choróbskiem… :)
Tagged: blog o perfumach, fakty i mity na temat perfum, fakty i mity o perfumach, Kraków, Nowa Huta, nowe perfumy Oliviera Durbano, Nowohuckie Centrum Kultury, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, Prometeusz, recenzja perfum, recenzje perfum..., relacja z warsztatów zapachowych Sabbath of Senses, Sabbath, Sabbath of Senses, warsztaty zapachowe, warsztaty zapachowe w Krakowie
