O mamo, gdybym był koneserem obalania wody brzozowej prosto z gwinta, gdzieś za kioskiem RUCH’u – prawdopodobnie miałbym cofkę, a może i ostry pijacki refluks… Pojęcia nie mam jakie odpady spirytusowe posłużyły za rozcieńczalnik dla tego pachnidła – ale faza „alkoholowa„, a poprzedzająca właściwe otwarcie, jest arcy siermiężna i na wskroś obrzydliwa. Tu chciałbym nadmienić, że skojarzenia z najpodlejszymi, najbardziej siermiężnymi wytworami rodzimego przemysłu spirytusowego z okresu transformacji ustrojowej, są całkiem doń adekwatne. Nie jeden porównywałby tę woń z gazami bojowymi Saddama – tudzież płynem do spryskiwaczy dla Migów 29 lub subtelną wonią kontrabandy, przemycanej w baku PKS relacji Terespol – Biała Podlaska…
Ale gdy to paskudne, odstręczające i szczęśliwie trwające jedynie kilka sekund stadium przebrzmi, na skórze zaczyna tworzyć się coś zadziwiająco przyjemnego. W pierwszej chwili poczułem delikatną i świeżą, owocową woń, którą nieodmiennie kojarzę ze świeżością wysokiej klasy detergentów i kosmetyków (kremy, balsamy). W pierwszej chwili pomyślałem, że zjadę ten zapach niemiłosiernie – ale z każdą chwilą pachniał coraz piękniej, wykwintniej i bardziej finezyjnie. W kontekście „pierwszego wrażenia” to aż nieprawdopodobna metamorfoza, więc postanowiłem wygooglować, co to za wynalazek i widząc nazwisko Geza Schoen, nagle wszystko stało się jasne. Firma niby „wydmuszkowa„, za to perfumiarz trafił im się pierwszoligowy, więc nie dziwota że ten niepozorny mainstream – zaciąga bukietem, z pozoru kompletnie nieadekwatnym do swego pochodzenia.
Ten zapach można określić jako ultra wysublimowaną hybrydę, pomiędzy wybitnym i totalnie zniewalającym A&F Fierce, a owocowymi świeżakami pokroju CKIN2U, od Calvin Kleina. Pomimo zaciągania dość banalnym wątkiem owocowym, jest to lekka ale i niesamowicie misterna – wręcz koronkowa kompozycja, której finezję i niewinność można śmiało zaszeregować gdzieś pomiędzy Avon Pure O2, a Creed’owym Aventusem. Wiem, że dla niektórych z Was to porównanie zabrzmi niczym obrazoburcze świętokradztwo – ale to nie cena, segmentacja i poziom amazingu brandu, decyduje o jakości i finezji bukietu, a kunszt perfumiarza. Wprawdzie z czasem ta wyrafinowana owocowa słodycz ustępuje pola purystyczno mydlanej i ździebko kremowo pudrowej „zieleninie” (i niezbyt porywającej) – ale wciąż w zadziwiająco wysublimowanej, ultra lekkiej i wysoce poprawnie skleconej formie. Formie, która nie ma absolutnie nic wspólnego z deklarowanym wykazem nut, ale w perfumiarstwie jak w polityce – nikt nie gwarantuje wywiązania się z wcześniejszych obietnic. Tak naprawdę z deklarowanych nut występuje tu wyłącznie, na wskroś delikatny niuans szałwiowo herbaciany. Jeszcze lżejszy niż w Gucci Pour Homme II, Loewe Solo Cologne i Encens Flamboyand od Annick Goutal – co klasyfikuje Fcuk for Him w czołówce najdelikatniejszych, najbardziej uroczych i wysublimowanych casualoświeżaków na rynku. Jestem w szoku, bo „rozczarowania” w tę stronę, to naprawdę rzadkość – ale jak się chce, to się da.
FCUK, czyli French Connection UK przez wielu kojarzone jest wyłącznie z sugestywnie przekręconym kolokwializmem – określającym czynność powiązaną z prokreacją :D W myśl zasady nie ważne jak jesteśmy kontrowersyjni i nijacy – ważne, że szokujemy i o nas mówią. Zatem co zrozumiałe, nie spodziewałem się po tych perfumach objawienia, ani niczego na czym można zawiesić nozdrza – toteż wysoce atrakcyjny i pięknie zaaranżowany bukiet tych perfum, stanowi nie lada niespodziankę. Fcuk For Him ewoluuje znacznie, acz jego przemiana odbywa się w stosunkowo długim czasie, bez uskoków, tąpnięć – acz u schyłku brakuje mu treściwości (nazbyt radykalne ciecie nut i projekcji). Wprawdzie w ciągu trzech godzin od aplikacji, zapach zmienia się nie do poznania – ale dla obcowania z jego szczególnie urodziwą fazą początkowa, byłbym skłonny brać prysznic co godzinę z okładem. Chociaż w sumie ten prysznic też można by sobie podarować, gdyż faza dojrzała jest tak wątła i kameralna, że w sumie wystarczy reaplikacja.
rok powstania: 2004
trwałość: dobra
projekcja: dobra, z czasem rachityczna
nos: Geza Schoen
Głowa: rozmaryn, lawenda, bazylia,
Serce: herbata, szałwia,
Baza: paczula, wanilia,
