No i mamy poważnego pretendenta do nagrody najlepszy zapach roku, ups spoiler alert! Co tu dużo mówić, Infinite Rush jest prześliczny i w dodatku posiada tak dalece nowatorskie pierwsze akordy, że aż nie posiada precedensu – a to jest w przypadku mainstreamu niekwestionowany powód do dumy… Szczególnie, że żyjemy w czasach gdy premiery zapachowe są równie częstsze i wtórne, co kolejne generacje smartfonów. Poważnie, te perfumy to coś naprawdę nowego i świeżego, a w dodatku wyrażono je w formie, której nie powstydziliby się twórcy równie innowacyjnych Guerlain L’Eau Boisee, Lalique Encre Noire, YSL M7, czy Hermesa Voyage. Zresztą Bentley już od swych premierowych EdT i Intense EdP, przyzwyczaił nas do wysokiego poziomu i kunsztu w kreacji, czego Infinite Rush jest równie wybornym przykładem. Rzadko kiedy kadzę jakiejś marce, ale brandów* pokroju Bentleya, czyli kładących wysoki nacisk na jakość, mamy na rynku coraz mniej.
*Hermes, Cartier, Lalique, Prada, Thierry Mugler, Laura Biagiotti i pomimo żenująco słabej serii Ideal, Guerlain…
O ile do klasycznego Infinite można mieć zastrzeżenia, że zbyt mocno nawiązuje do Terre d’Hermes, to już wersja Rush nie przywołuje tak jednoznacznych skojarzeń, a przynajmniej nie od razu i nie tak bezczelnie, tfu bezpośrednio. No prawie, bo na upartego można się kłócić, że zapach przypomina któryś z trojaczków Rouge Bunny Rouge (zabijcie, ale nie pomnę który), Davidoffa Horizon i stareńkiego Gucci Rush Men, ale nie będę się kłócił, gdyż jest to zbyt powierzchowne. Zresztą to nie istotne, bo Infinite Rush jest tak piękny i tak mocno intryguje swym wybornie skrojonym i nietuzinkowym bukietem , że nie widzę powodu by mącić sobie i Wam jego obraz… Jupiiiiii!, po tylu wpisach z rzędu,w których do znudzenia utyskiwałem na banał, wtórność i beznamiętność – wreszcie trafiła mi się premiera, w pełni warta czasu, który poświęciłem na jej opisanie!…
Pierwsze akordy Pośpiechu (ang. rush) to przede wszystkim arcy aromatyczny i świdrujący rozmaryn, któremu w pełni poświęcono pierwsze minuty kompozycji, a któremu całkiem zgrabnie wtóruje nie mniej dźwięczny, różowy pieprz i niemal od pierwszych taktów kompozycji, wetiwer. Gdzieś pomiędzy nie, wciśnięto diabelnie przyjemną, niemalże Hermesową mandarynkę, która przydaje temu arcy aromatycznemu otwarciu odrobinę zwiewnej, owocowej soczystości i pięknie przełamuje jego wytrawność. Pierwsze takty Rush, przypominają mi tę żywiczną ziołowość, znaną choćby z CdG Avignon, zmieszaną z wetiwerą ujętą na modłę Prady (genialny Vetiver, a zwłaszcza w wersji poreformulacyjnej). Oj nie jest to otwarcie, którymi zwykle witają nozdrza kompozycje komercyjne, ale zapewniam że pomimo braku wiodącego wątku cytrusowego, zapach robi niesamowite wrażenie (może właśnie dlatego). Zapach z sekundy na sekundę robi się coraz bardziej wyrazisty i wytrawny, wręcz drapieżny, rozpościerając na skórze swą rozmarynową serenadę. Gdy już stanowiący oś kompozycji rozmaryn się wyszaleje, do głosu dochodzi i przejmuje pałeczkę – wpierw nieco wycofana, acz od początku starająca się zań nadążyć, wetiwera. Dzięki fantastycznemu mariażowi tych dwóch nut, możemy doświadczyć magii wetiwery pełną gębą i podniesionej do potęgi entej…
Wbrew nazwie i sugerującym suchość spękania na flakonie i w materiałach reklamowych – ten zapach nie ma nic wspólnego z jałowością i suchością pustyni…
A tutejsza wetiwera jest wprost przepiękna, zaskakująco pełna, bujna, aromatyczna, żywa, intensywna, wręcz inhalująca – więc z łatwością i bardzo skutecznie przejęła na swe barki ciężar kompozycji. Ale to nie koniec niespodzianek, albowiem w akordzie serca można odnieść wrażenie, że tej prześlicznej wetiwerze wtóruje dyskretnie wplecione w kompozycję, kadzidło frankońskie – o którym oficjalny wykaz nut nic nie wspomina (bo to raz?). Oczywiście biorę poprawkę na obecność elemi i fakt, że korelacja kilku nakładających się na siebie ingrediencji (elemi, pieprz, rozmaryn i wetiwera) nie takie potrafi płatać figle, ale ten „niuans” jest chwilami tak porażająco autentyczny, tak czysty, świeży, elegancki i odświeżająco inhalujący – iż pachnie równie rasowo, niewinnie i wzniośle, co zimnokrwisty i ortodoksyjnie kadzidlany, Rock Cristal Oliviera Durbano*. Zszokowani? ja też, bo po współcześnie sygnowanych perfumach mainstreamowych, prędzej spodziewałbym się taniego chwytu z ISO E Super, które z wdziękiem odwala robotę za większość perfumiarzy, ale nie tu. W przypadku Rush perfumiarz rzeczywiście sięgnął po cedr, mech, ambrę, wetiwer i żywicę elemi, które współtworzą ten wysmakowany, bogaty i po prostu rozpieszczający nozdrza schyłek…
*wieeeeem, zaraz zaczniecie szydzić że wymyślam, ale cóż ja poradzę, że takie a nie inne ten zapach przywołuje skojarzenia?…
To chwilami pachnie tak żywicznie i świdrująco, jakby zapach rzeczywiście był leśny i wetiwerowo kadzidlany, ale to tylko subtelny mariaż wprost cudownie ujętego rozmarynu i wetiwery, dopełnionych pieprzem, piżmem i cudowną balsamicznością nader hojnie dodanej żywicy elemi… Pod względem finezji, szlachetności i delikatności z jaką wybrzmiewa dojrzała i uleżała „drzewna zieloność” bukietu tych perfum, jedynie Gucci by Gucci Sport, Abercrombie & Fierce Fierce, The Different Company Sel de Vetiver, dojrzałej fazy Guerlain Vetiver i wspomniana już Prada Infusion de Vetiver, mogą stanąć w szranki z wysublimowaną elegancją Infinite Rush. Moi drodzy, nie żartuję ani nie przesadzam, to są naprawdę wyborne perfumy i coś coś czuję, że przekuję próbkę na cały flakon…
Wprawdzie otwarcie i akord serca Rush niewiele mają wspólnego z Infinite i Infinite Intense, za to faza dojrzała przynosi całkiem spore podobieństwo do wspomnianego TDC, Guerlain i Prady. Spore, co nie znaczy że uderzające, albowiem złożoność, wykwintność i szlachetność jaką emanuje bukiet Rush, nie pozwala zaszufladkować tego pachnidła jako bezpośredniego naśladowcę żadnego z powyższych. To co najbardziej zachwycające w tym pachnidle, to jego przecudnej urody finisz, a zwłaszcza grająca tu główne skrzypce, zniewalająco rozkoszna wetiwera – którą ukazano tak cudnie i zarazem niewinnie, że aż chce się kąsać i pocierać nosem własny nadgarstek. Wetiwera radosna i zupełnie neutralna, nie mająca nic wspólnego z jej mrocznym i ziemistym wcieleniem, jakie możemy podziwiać w Encre Noire od Lalique. Tutejsza jest (głównie za sprawą misternie skorelowanych dopełniaczy, które jej towarzyszą) raz odrobinę słodkawa, raz kadzidlana, później balsamiczna – a pomiędzy soczysta i świeża oraz wybrzmiewa tak urzekająco pięknie, że aż chce mi się wyć!. Zresztą wetiwera podobnie jak kobieta, zmienną jest…
Ale by nie było zbyt różowo, pora na wcale nie taki bezpodstawny wniosek, a który to nasunął mi się podczas pisania tej recenzji. Bentley wprawdzie już nas nauczył, że bardzo serio traktuje sygnowanie perfum swoim logo i naprawdę dba o utrzymanie ich ponadprzeciętnych walorów – to mam pewne zastrzeżenia względem reprezentowanej przez ich zapachy oryginalności. Bo czy to podobieństwo Infinite EdT do Terre i wszystkich trzech Infinite do Prady/TDC/Guerlain nie jest przypadkiem zabiegiem zamierzonym?. Tak, wiem, dziś ciężko jest uniknąć podobieństw w kreowaniu zapachów – ale po co silić się na oryginalność, skoro można sięgnąć po sprawdzony i świetnie sprzedający się wzorzec i dyskretnie go powielić/przemycić do siebie – poniekąd wstrzeliwując się i powielając jego sukces komercyjny? Oczywiście dywaguję i „łamię parówki„, ale czy przykład Bentleya Absolute, będącego po prostu „cudownie wskrzeszonym” Gucci Pour Homme, nie jest ewidentnym dowodem, że coś w tym jest?
Nie mam złudzeń, że za 70% oryginalności i świeżości Rush odpowiada nowatorsko zaangażowany do roli głównej rozmaryn. Wreszcie nie mam złudzeń, że gdyby usunąć ten odświeżający brzmienie i łamiący stereotypy rozmaryn i zastąpić go grejpfrutem – to znów otrzymalibyśmy coś podobnego do premierowego Infinite EdT i tym samym Terre D’Hermes – od którego Rush ucieka właśnie tym rozmarynem. Ale abstrahując od powyższego, śmiem twierdzić, że Rush przebił urodą oraz finezją, kunsztem i artykulacją swego arcy wysublimowanego kroju – wszystkie wcześniejsze Bentleye, włączając w to Infinite Edt i zmartwychwstałego Gucci Pour Homme, tfu Bentleya Absolute.
rok powstania: 2016
nos: anonimowy geniusz
trwałość: bardzo dobra
projekcja: wyśmienita
Głowa: różowy pieprz, mandarynka, rozmaryn,
Serce: wetyweria, elemi, cedr,
Baza: nuty drzewne, ambra, mech, białe piżmo,
Tagged: ambra, Bentley, Bentley - Infinite Rush, białe piżmo, blog o perfumach, cedr, elemi, mandarynka, mech, najnowsze perfumy Bentley, najnowszy zapach od Bentleya, naprawdę dobre perfumy, nuty drzewne, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, prześliczne perfumy z rozmarynem i wetiwerą, różowy pieprz, recenzja perfum, recenzje perfum, rozmaryn, wetyweria, zapach podobny do The Different Company Sel de Vetiver i Prada Infusion de Vetiwer oraz Guelain Vetiver
