Jak na rasowego celebrytę i sportowca u szczytu popularności przystało, Radosław Majdan – o przepraszam, Cristiano Ronaldo Aviero*, również postanowił wylansować własne perfumy. I tu muszę Wam powiedzieć coś równie bolesnego, jak gdy dowiedzieliście się, że Święty Mikołaj nie istnieje. Otóż Krystyna, o pardon, Krystian, miał tyleż wspólnego z powstaniem tego „swego dziedzictwa„** (ang. legacy), co stosowanie zasad feng shui i stawianie tarota, ze skuteczną antykoncepcją. A więc zapach zlecono firmie X i tu mały spoiler, bo jak na zapach debiutancki, Legacy wyszedł od naprawdę nieźle. Pewnie Krystian sam nie wie, ile jeszcze sezonów będzie rujnować swymi korkami stadionowe trawniki – więc czemu nie pomnożyć posiadanych przez siebie milionów, poprzez oddanie w ręce fanów kolejnego suweniru?. Koszt i wysiłek tu żaden, a wpływy ze sprzedaży takowego „gadżetu” kolosalne, więc „dziedzictwo” urośnie mu w oczach…
*Ronaldo to nie nazwisko, a drugie imię Cristiano, nadane mu na cześć ulubionego aktora jego ojca i późniejszego prezydenta USA, Ronalda Reagana
**przyznacie że dziedzictwo, brzmi w kontekście perfum i metodzie ich aplikacji, zdecydowanie lepiej niż spuścizna…
Na początku sądziłem, że Legacy będzie regularnym chłamem lub w najlepszym przypadku przykładem ordynarnego klonowania – wszak zapachy celebryckie inwencją i poważnym traktowaniem fanów/klientów nie grzeszą. Jakoby dla formalności zaaplikowałem ten wynalazek na łapę i już po chwili poczułem ten specyficzny „ulep” powstały jakby z namieszania CK Reveal, YSL L’Homme i RSVP Kennetha Cola. W duchu już sobie układałem stosownego wstępniaka na ten wpis, co jakiś czas unosząc nadgarstek do nosa – gdy za którymś razem… nie, to niemożliwe… a jednak!… nieeeee… tak!… to autentycznie pachnie krówką!. Nie, nie karmelem i toffi jak u Muglera, tylko najprawdziwszą, nieco maślaną i subtelnie waniliową, naszą Polską, tradycyjną – starą dobrą krówką!. Ale pomijając przesłodką, tę patriotyczną i mile się kojarzącą konotację – tak czy siak, Legacy to słitaśny i ultra grzeczniutki ulep. No dobrze, ale może zacznijmy od początku…
Otwarcie to całkiem przyjemy i skutecznie silący się na oryginalność miks cytrusów, jabłuszka (tego samego, które w każdym Deliciousie upycha Donna Karan) i cynamon, przydający otwarciu odrobinę orientalnej, korzennej masywności. Nie powiem, początek Legacy „swoją robotę robi„, choć zawsze powtarzam, że na otwarcia trzeba brać dużą poprawkę, ponieważ kolokwialnie rzecz ujmując – otwarcie perfum, to taka ulotna i skierowana w stronę klienta „reklama perfum„, swoisty „lep na klienta„. I tu pewna uwaga, bo otwarcie Legacy nie chce przestać pachnieć i to dosłownie. Sądziłem że uleci tak jak zwykle po kilkunastu sekundach, no góra minucie, a tu nic z tych rzeczy. Jabłko i cynamon, choć bynajmniej nie układające się na podobieństwo szarlotki, nie chcą zejść ze skóry przez naprawdę długie minuty.
Ale już w dalszej części, zapomnijcie o szumnych zapowiedziach oficjalnego wykazu nut – albowiem od akordu serca, nie uświadczycie z niego nic, poza miękką, obłą i apetyczną słodyczą. Jeśli pasjami kochacie Rochasa Men, lubicie Muglery i CK Reveal oraz cenicie Saint Laurentowe zamulacze z rodziny L’Homme, będziecie tym pachnidłem zachwyceni! To właśnie w tym miejscu na skórze zaczyna dziać się magia, ponieważ ni stąd ni zowąd – na skórze pojawiają się pierwsze takty wspomnianej na wstępie krówki. Wpierw jako nieśmiałe bąknięcia nuty toffi, by z każdą chwilą narastać, aż do wykreowania w nozdrzach obrazu cukierka, którego desperacko próbujemy odwinąć z papierka (to trudne, bo zawsze jakaś krawędź papierka się rozedrze i zostanie w ciągutce) i gdy wreszcie nam się uda, wówczas poczujemy woń najprawdziwszej krówki. Naszej, polskiej, tradycyjnej, przez którą nie jedną straciłem plombę – i której niepowtarzalny, lekko maślany i subtelnie waniliowy smak oraz zapach, pamiętam jeszcze z czasów głębokiego PRL…
w mojej ocenie najsmaczniejsze są te, z jeszcze częściowo płynnym wnętrzem
Ale nie róbmy sobie złudzeń, że to zawoalowany ukłon perfumiarza Cristiano, w stronę polskiego przemysłu cukierniczego – ot po prostu ktoś stworzył perfumy gourmand, przypadkiem wpadające w konotacje z naszą rodzimą mordoklejką. Zwłaszcza że gdy krówki święciły nad Wisłą swój zasłużony triumf i popularność – Cristiano dopiero przeskakiwał z lewego jądra swego tatusia, na prawe. Przypadkiem, ale przy tym jest to zapach tak pieszczotliwy, przyjemny, dyskretny i lekki, że nawet przez chwilę nie poczujecie się tą hipotetyczną krówką przytłoczeni. Legacy jest tak dyskretne, grzeczne i tak bardzo poprawne politycznie, że pachnący tymi perfumami facet – zaczyna wywoływać sobą u ludzi reakcje, jakie zwykle wywołuje widok śpiącego na brzuszku niemowlęcia lub ziewającego szczeniaczka, tudzież oba naraz. Do dziś pełną mobilizację u osób ogarniętych przemożnym instynktem macierzyńskim, wywoływał zapach zasypki i oliwki dla niemowląt, ale to już przeszłość. Poważnie, od tej pory zapach oliwki dla niemowląt zyskał tak solidnego konkurenta w walce o rozczulanie – że czując Legacy, oooooooooooooooojeeeeeeeeej samo ciśnie się na usta…
Ale uwaga, rozbrajający i sprzyjający produkcji endorfin akord krówkowy, też nie trwa wiecznie i po chwili naszej ciągutce zaczyna towarzyszyć szałwia, kolejny raz zmieniając kształt i wątek przewodni kompozycji.
Choć Legacy zaskakuje swą początkową zmiennością i złożonością wątków, w fazie finalnej jest to monoscent. Monoscent wybrzmiewający nie do końca jak perfumy, za to dający wrażenie, że nosiciela okadzono jakimś wonnym dymem, z domieszką szałwii. Przez to niektórym może wydawać się niezbyt precyzyjny, monotonny, a wręcz nudny – ale czy z zapachami gourmand można się źle bawić?. Jak na tak lekki i delikatny zapach projekcję ma całkiem okazałą, wręcz niewspółmiernie okazałą jak na wysoce kameralny krój kompozycji. Gdy zapach już się dobrze uleży na skórze i przestanie pachnieć krówkami, wówczas Legacy zaczyna przypominać szałwiowe Loewe Solo, Jaguar Classic i FCUK For Him w wersji ultra light. Jest tak delikatny, lekki, dyskretny i niezobowiązujący iż nie sposób się doczepić, że nie ma pazura, ani jaj i w ogóle Enerdowskie sportsmenki były bardziej męskie od tych perfum.
No kurcze, choćbym chciał, od strony stylistycznej i jakościowej, nie ma tu się do czego przyczepić. Legacy w fazie dojrzałej i na pierwszego niucha może się wydawać bezpłciowe i przesadnie lekkie (ale CK Reveal też taki jest), ale noszone nieco dłużej – pachnie tak dobrze i przyjemnie, iż nie sposób potraktować tę jego niezobowiązującą i ultra poprawną lekkość, jako wadę. Coś czuję że to będzie wielki hit i na te święta połowa facetów w Polszy (i nie tylko fanów piłki kopanej) będzie roztaczać wokół siebie subtelną woń balsamiczno ambrowej szałwii… Jeśli szukacie na wskroś dyskretnego i przy tym diabelnie przyjemnego słodziaka do pracy, a nie możecie się pochwalić aparycją i stanem konta Cristiano – to sięgnijcie po jego perfumy, bo coś czuję, że wydatnie pomogą w realizacji planów i celów, zarówno matrymonialnych jak i sprzedażowych…
p.s. swoją drogą czy to nie zabawne, że wonie słodkie i kompozycje gourmand, zawsze się podobają – stanowiąc uniwersalną receptę na gwarantowany sukces?
rok powstania: 2015
projekcja: dobra
trwałość: bardzo dobra, wczoraj przeżył od 7 rano, do 19, dziś mamy już 17-tą i wciąż pachnie…
Głowa: bergamotka, cynamon, zielone jabłko, lawenda,
Serce: irys, cedr, fiołek, piwonia, rozmaryn, szałwia,
Baza: paczula, ambra, wetyweria,
Tagged: ambra, bergamotka, blog o perfumach, cedr, Cristiano Ronaldo - Legacy, cynamon, fiołek, irys, lawenda, najnowsze perfumy Cristiano Ronaldo, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy gourmand, perfumy męskie, perfumy pachnące krówką, piwonia, recenzja perfum, recenzje perfum, rozmaryn, szałwia, wetyweria, zielone jabłko
