W czasach gdy niegdysiejsze ikony perfumiarstwa pokroju Guerlain (rodzina Ideal), czy Cartier (L’Envol, Pasha Sport) oraz szanowane brandy w rodzaju Bvlgari (Man Cologne), Chanel (rodzina Bleu), czy Burberry (Mr. Burberry), wypuszczają koniunkturalne gnioty i markową słabiznę – pojawienie się u Ralpha Laurena modnego słodziaka osadzonego w konwencji Intense, było jedynie kwestią czasu… A więc piekło nie zamarzło, a jedynie utknęło w korkach/ zacięło się w windzie i oto w ubiegłym roku, Ralph zaprezentował tłuściutkiego kucyka, Polo Red Intense!… Powiem tak, może nie jest to olfaktoryczne objawienie roku, ale w konfrontacji z powyższymi – jest to całkiem przyjemny zapach o bezpiecznej treści, ale niestety i o bardzo przeciętnych, wręcz rozczarowujących parametrach. Niestety pomimo iż RPI to Intense i EdP – pod względem trwałości, trudno oczekiwać by klacz Laurena prześcignęła konkurencję o kilka długości…
prrrrrrrrrrrrrr!
Z drugiej strony (i w teorii) jest to EdP, więc stosunkowo umiarkowana i stonowana wylewność bukietu, nie powinna nikogo dziwić – wszak ze względu na nieubłagane prawa fizyki i chemii, EdP i Parfum nigdy przesadnie wylewne nie są. – Tyle że RPI w ogóle nie pachnie jak EdP pachnieć powinno (ani formą, ani treścią), czyli balsamicznie, głęboko i dojrzale. Jak na EdP, tym perfumom brakuje tej otulającej głębi i obłej, ciepłej miękkości, którą epatują choćby perfumowane Diory, więc pod tym względem zapach rozczarowuje najbardziej. Finisz RPI jest wprawdzie ździebko słodki i balsamiczny, ale nie w stopniu który usatysfakcjonuje miłośników choćby wspomnianych, a ścielących się iście epickimi obłościami, Diorów Homme i Fahrenheit Parfum. Ale jeśli zapomnieć o tym nieco na wyrost przydanym do nazwy EdP (na zasadzie ignorowania czegoś, czego w zasadzie nie ma), to są całkiem zgrabne i poprawne perfumy na dzień. Co prawda nowy Loewe 7 Anonimo to to nie jest, ale zawsze mogli popełnić drugiego Mr. Burberry…
iiiiiiiiichaaaaaa!
Ja absolutnie nie twierdzę, że to są złe perfumy, a wręcz przeciwnie. Zapach jest od swych pierwszych taktów bardzo przyjemy, skrojono go nader zgrabnie i nie wątpię, że będzie miał branie. Wprawdzie nie jest to Intense pełną gębą, ani nawet siekiera pokroju dawnego Joop! Homme, czy YSL Opium, ale swoją nośność i masę posiada – co poniekąd zaskakuje, ponieważ konkurencja zwykle jedynie udaje, że zmajstrowała coś intensywnego. Wprawdzie Intensywne Polo najmocniej i Najintensywniej pachnie w swych pierwszych akordach i w ogóle to co zostaje na skórze, pachnie przyjemnie, ale zdecydowanie za krótko… A więc punkt dla Ralpha i jego anonimowego dżokeja, tfu perfumiarza. Swoją drogą, gdzie te czasy gdy producent chwalił się nazwiskiem nosa, który stał za krojem kompozycji danych perfum?. Dziś albo się tego wstydzą, albo podchodzą do tematu zgodnie z filozofią rynku IT, czyli im mniej klient wie o działaniu i bebechach produktu, tym lepiej… Zresztą często nie bardzo jest się czym chwalić i perfumiarze wręcz błagają o utajnienie informacji, że stoją za daną chałturą, więc sami rozumiecie…
wiśta, wio!
Polo Red Intense nie jest też szczytem awangardy, kreatywności i wizjonerstwa w kreacji, ale przynajmniej zapach nie będzie szokiem dla miłośników brzmienia i stylu Laurena – a do którego sylwetka PRI całkiem mocno nawiązuje. Stylistycznie jest więc Polo Red Intense uzupełnieniem i rozwinięciem dotychczasowej oferty Polo, w dodatku bardzo ładnym i łatwym w odbiorze. Zasadniczo pachnie to równie klasycznie co połączenie dotychczasowego stylu Ralpha Laurena, z Hugo Bossem i dopełnienie tego „uniwersalnego brzmienia” paroma masywniejszymi detalami (imbir, szałwia, lawenda, benzoes, tonka i nesca) i gotowe. Zapach jako całość broni się równie skutecznie jak żołnierze na Westerplatte, ale rozbierany na czynniki pierwsze, rozczarowuje. Niestety daje tu o sobie znać niezbyt górnolotny rodowód ingrediencji, których użyto to zmajstrowania formuły – więc dla lepszego odbioru kompozycji, proponuję nie wwąchiwać się i brać go na klatę jako całość.
patataj, patataj, patataj…
O ile szałwię czuć tu całkiem nieźle, to już żurawiny, szafranu oraz kawy, ze świecą tu szukać. Serio, pomimo użycia miejscami nieco cięższych detali, nie odróżnicie PRI od przeciętnego Bossa, Trussardi, Davidoffa, czy innego komercyjnego Armaniego. No ale jak to mawiają, diabeł tkwi w szczegółach, a te sprawiają iż zapach robi pozytywne, ale niezbyt solidne wrażenie. Wprawdzie nie znalazłem w nim choćby jednej cząsteczki ambry i skóry, ale bardzo przyjemnie się go nosi i to nie tylko wieczorem. Powtórzę raz jeszcze: nie próbować rozbierać i wnikać z czego go zrobili, tylko nosić jako nierozbieralną całość i cieszyć się że ładnie i przekonywająco pachnie. W ogólnym rozrachunku nowe Polo pachnie raptem dostatecznie i dostatecznie długo – ale odnoszę wrażenie, że w dzisiejszych czasach oferuje i tak dużo, oczywiście jak przystało na komercyjny i niezobowiązujący mainstream*…
*za jakieś 10 lat będziemy się cieszyć jeśli w ogóle będzie wydawać z siebie jaki zapach…
rok powstania: 2015
nos: anonimowy dżokej
projekcja: dobra
trwałość: dostateczna
Głowa: czerwony grejpfrut, żurawina, cytryna, szafran,
Serce: imbir, kawa, szałwia, lawenda,
Baza: ambra, czerwony cedr, skóra,
Tagged: ambra, blog o perfumach, cytryna, czerwony cedr, czerwony grejpfrut, imbir, kawa, lawenda, nowe perfumy Ralpha Laurena, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, Ralph Lauren - Polo Red Intense EdP, recenzja perfum, recenzje perfum, skóra, szafran, szałwia, żurawina
