Miałem nie pisać o tych perfumach, bo mierzi mnie polityka tej marki, ostentacyjnie dyskryminująca ludzi za ich niezgodną z kanonami powierzchowność – ale wąchając te perfumy niemal co drugi dzień na koledze z pracy, nie mogłem się już dużej opierać ich urokowi… konsekwentnie ignoruję oficjalne wzmianki o rzekomej “zajefajności” jakichś perfum, a te ponoć rozpyla się w salonach marki i na oferowanej tam odzieży – zapewne w celu wywołania u kupujących przemożnej chęci zakupu produktów A&F… ale tym razem to nie patetyczna propaganda sukcesu – te perfumy naprawdę są fenomenalne i dosłownie oczarowują swym niepowtarzalnym, głębokim, fascynującym brzmieniem czegoś wyjątkowego…
Wąchając te perfumy i patrząc na flakon odnoszę wrażenie, że w zamyśle mają sobą wzbudzać ekstremalne pożądanie – choć tak naprawdę ta wyrzeźbiona goła klata i niemal zsunięte spodnie, nie są w najmniejszym stopniu konieczne dla podkreślenia oszałamiającego brzmienia tych perfum… akurat ten zapach obroni się sam, ale w kraju z którego się wywodzi panuje tak wysokie ciśnienie na promowanie idei “good looking” (niejako sprzecznej ze statystykami, wedle których statystyczny obywatel waży tyle co Kallisto, księżyc Jowisza) iż wszystko co choćby ideologicznie nawiązuje do obsady Słonecznego Patrolu i kojarzy się z seksem i pożądaniem – jest z góry skazane na komercyjny sukces… zresztą golizna zawsze dobrze się sprzedawała (niezależnie od szerokości geograficznej) i spece od marketingu doskonale wiedzą co kręci nabywców… mówicie, że przede wszystkim liczy się intelekt i niebanalna osobowość?… owszem, ale teraz łapka do góry – który facet nie chciałby mieć prezencji gościa z flakonu i która kobieta wywaliłaby go z łóżka?…
Fierce jest intensywnie zielony, niemal koloński, dość tradycyjny i dzięki temu szeroko akceptowalny w odbiorze (choć nie banalny), a ostre krawędzie jego wyrazistego brzmienia zręcznie łagodzi i wygładza spora domieszka ISO – sprawiając, że naprawdę trudno oprzeć się zniewalającemu brzmieniu tych uwodzicielsko zmysłowych perfum… brzmienie tej “cologne” (Amerykanie określają tym mianem perfumy dla mężczyzn – ponieważ perfume / eau de toilette brzmi niezbyt męsko i nazbyt z francuska – a jak wiadomo amerykanie nienawidzą francuzów… ) jest zadziwiające i jednocześnie zaskakująco swojskie – stąd wcale się nie dziwię, że Fierce z taką łatwością podbija serca i pacyfikuje nozdrza, zwłaszcza, że ofiary podstępu nie znają sekretu oddziaływania tych perfum na żywe organizmy…
Zaczyna się dość klasycznie i niewątpliwie przyjemnie od lekko świdrującego połączenia niezbyt krzykliwych cytrusów z dość krzykliwą zieleniną, hojnie reprezentowaną przez fantastycznie podkręcony petitgrainem kardamon – w towarzystwie jodły, nadającej tej “zieleni” ciemniejszej i wytrawniejszej barwy… pachnie to jak zderzenie niezobowiązującego cytrusowego świeżaka w charakterze Lanvin Oxygene i Gucci by Gucci Sport – z czymś dojrzalszym, bardziej tradycyjnym, pełniejszym i bogatszym w konkretne detale, aka Cartier Declaration, Drakkar Noir, Ungaro III… w akordzie serca zapach wytraca cytrusy, robi się aromatycznie ziołowy, nieco pieprzny i klasycznie śródziemnomorski… melodia tych perfum jest bardzo spójna i wbrew emanującej od niej wyrazistości, pod względem finezji i wyrafinowania, bliżej Fierce do wykwintnego Hermesowego Voyage – choć jest to tylko zbieżność stylistyczna, niż fizyczne podobieństwo…
Owszem są tu kwiaty, jest nadająca głębi dyskretna róża i niosąca dźwięczność na podobieństwo geranium konwalia… to dzięki nim ziołowy charakter kompozycji nie mdli ani nie nuży – nieustannie wibruje i podsyca ciepło bijące od tych widowiskowych perfum… przyjmijmy umownie, że w fazie schyłkowej zapach robi się drzewny i lekko pyliście piżmowy, z wciąż delikatnie wybrzmiewającym wątkiem ziołowym z serca – choć wspomniana “drzewność“ to bardziej zasługa wycofywania się poszczególnych nut z linii melodycznej na rzecz wylewnego ISO, które szczelnie wypełnia sobą każdą powstałą w bukiecie szczelinę… a ISO jest tu wszędzie, towarzyszy każdej z nut nieznacznie zmieniając jej odbiór i kształt, rozmywa krawędzie – wreszcie nadaje ciepła i głębi gdzie trzeba, łagodzi i tonizuje brzmienie tam gdzie nazbyt frywolna nutka próbuje zdominować sobą kompozycję i zburzyć jej harmonię, jest duszą i istotą tych perfum… to dzięki niemu Fierce jest tak pełny, zwodniczy, fascynujący, uwodzicielski, zmysłowy i pachnie perfekcyjnie…
Widzicie gdzieś ISO w składzie?… ja też nie widzę, ale bez wątpienia to ono kreuje klimat i zniewalającą aurę tych perfum… równie dobrze mógłbym umieścić w składzie nie tylko brazylijskie drewno różane, ale też paragwajskiego kasztanowca albinosa, zapach płóz sań świętego Mikołaja, zapach dryfującej po morzu Barentsa palety Euro i nowozelandzką jabłonkę modro plamą – sadzoną i osobiście pielęgnowaną przez Henryka VIII… spektakularną głębię tych perfum mogłoby stworzyć teoretycznie wszystko, co zrodzi kreatywność działu PR, bo nie sposób tego zweryfikować… a przecież większość Amerykanów i miłośników tych perfum w Europie powie who cares? – grunt, że fantastycznie pachnie, a ten cel został osiągnięty wybornie i koncertowo…
Tak naprawdę Fierce byłyby zwykłym, regularnym zapachem, o bardzo poprawnym ale niezbyt rewolucyjnym wątku zielono cytrusowym – ale smaku, głębi i niesamowitej lotności bukietu nadaje mu (co najbardziej czuć w stadium dojrzałym) wyraźnie wyczuwalna obecność ISO… pod tym względem przypomina mi hybrydę wspomnianego kardamonowego Declaration z kolendrowym Cartierem Eau de Cartier Concentree, którego wątek przewodni również ocieka “perfumeryjną przyprawą“… tajemnicze, powabne, magiczne, intrygujące i oczarowujące brzmienie Fierce nie miałoby racji bytu, gdyby nie wplecenie w kompozycję obfitej i jakże w tych perfumach spektakularnej, magicznej molekuły… efekt użycia bodaj po raz pierwszy ISO w tak bujny, odważny i otwarty sposób jest po prostu powalający – i tylko dla formalności wspomnę, iż Escentric Molecules 01 ujrzał blotery dopiero w 2006 roku…
reasumując: naprawdę wybitne perfumy, nieprzeciętne pod każdym względem i nie sposób im się oprzeć… nie przeszkadza mi nawet wszechobecność magicznej molekuły, bo poza nią jest też coś jeszcze i w dodatku wspaniale skorelowane w naprawdę zgrabny, bardzo uniwersalny i wszechstronny bukiet o wybitnie męskim i dość klasycznym zacięciu… projekcja fenomenalna i jednocześnie bardzo nienarzucająca się otoczeniu, trwałość bardzo dobra… po prostu perełka i oczywiście trafia na listę AMH!…
przypomina mi: zjawiskowe za sprawą ISO połączenie charyzmy i wyrazistości brzmienia nieco oldskulowych klimatów kolońskich pokroju Cartierów Declaration i Eau de Cartier Concentree, przy jednoznacznym zachowaniu najlepszych przymiotów obu perfum…
2002
Christophe Laudamiel i Bruno Jovanovic
Głowa: petitgrain, kardamon, cytryna, pomarańcza, jodła,
Serce: jaśmin, rozmaryn, róża, konwalia,
Baza: wetyweria, piżmo, mech dębowy, brazylijskie drzewo różane,
Tagged: Abercrombie & Fitch - Fierce Cologne, blog o perfumach, brazylijskie drzewo różane, cytryna, Fierce, ISO E Super, jaśmin, jodła, kardamon, konwalia, mech dębowy, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy podobne do Fierce, petitgrain, piżmo, pomarańcza, przepiękne i niezobowiązujące perfumy, róża, recenzja perfum, recenzje perfum..., rozmaryn, wetyweria, wyjątkowe perfumy, zniewalające i uwodzicielskie perfumy dla mężczyzny
