Wróciłem i na wstępie przepraszam za niezamierzoną absencję, ale w moim życiu ostatnio wiele się wydarzyło i był to czas, który bardzo chciałem spędzić z osobami najbliższymi memu sercu… dziękuję Wam za to że jesteście, za otuchę, wsparcie i dobre słowo… każdemu życzę posiadania tak wspaniałych przyjaciół i bliskich znajomych jak Wy, kocham Was… ;* a skoro jesteśmy przy przyjaciołach…
Moi znajomi i przyjaciele z kręgu perfumoholików wiedzą (w kółko poprawiają i nieodmiennie szydzą), że mam spory problem z zapamiętywaniem i prawidłowym wymawianiem nazw perfum, zwłaszcza tych w języku Voltaira… o ile zapis i wymowa nazw anglosaskich jest w miarę zgodna (w mowie i piśmie) i dość prosta do ogarnięcia – to przysłowiowe “rzucanie żabami” jest dla mnie horrorem… tu zapis i wymowa nazwy (zgodnie ze sztuką) są tak dalece od siebie różne, że często nie jestem w stanie skojarzyć słyszanej nazwy, z konkretnym zapachem… zupełnie jakbym słuchał języka węgierskiego, którego ni w ząb nie rozumiem, a brzmi dla mnie jak biblia recytowana wspak (czyta Adam Darski)… poniekąd wynika to z mojej świadomej ignorancji, bo choć uważam język francuski za przepiękny – znam go równie pobieżnie, co uczestnicy Warsaw Shore przeznaczenie Wielkiego Zderzacza Hadronów… poproście francuskiego native speakera, aby wypowiedział Hermes Concentre d`Orange Verte, Jovoy Les Jeux Sont Faits, albo L`Artisan Parfumeur Passage d’Enfer… z pozoru nie brzmi to groźnie (da się przeczytać), ale to co zostanie wymówione – nijak nie pasuje do wersji pisanej, pomyślicie, że ktoś Was właśnie obraża i prawdopodobnie zostaniecie opluci… tym niemniej chcę w przyszłości przygotować odrębny wpis o prawidłowej wymowie nazw perfum (jak co się prawidłowo czyta i wymawia) z pomocą profesjonalistów…
Oczywiście to tylko moje luźne i sarkastyczne dywagacje, mające oparcie i odzwierciedlenie głównie w niszy – silnie zabiegającej o ekskluzywność i podkreślenie swojej ponadprzeciętności, zwłaszcza przez nietuzinkową nazwę i adekwatną cenę… spoglądając w stronę mainstreamu, im dłużej w tym siedzę, tym silniejszemu ulegam przekonaniu, iż wszystko co nas otacza ulega stopniowemu, nadmiernemu uproszczeniu… lakoniczne, niemal przypadkowe jednowyrazowe nazwy i numerki, choć w zamyśle minimalistyczne i łatwe do zapamiętania – są równie pasjonujące co numer listu przewozowego i niewiele mówią o samych perfumach… inna sprawa, że coraz częściej nie ma o czym mówić, ale to temat na odrębny wpis… ale są też nazwy pokroju Soul, Touch, Venezia, czy Midnight in Paris, które przywołują konkretne skojarzenia, obrazy i okazje… słysząc Black, Noir widzimy noc, tajemnicę, ciemności, kojarzymy to z czymś wieczorowym, Soul, Touch wiążemy z bliskością, czymś zmysłowym, uduchowionym i może nawet mistycznym – ale nasuwa się pytanie: czy nazwa perfum ma być tylko chwytliwym chwytem reklamowym, czy też powinna ściśle konweniować z obrazem kompozycji, który opiewa?…
Mijając na ulicy knajpkę o włoskiej lub greckiej nazwie, od razu wiemy jakiej kuchni i wystroju możemy się spodziewać i chyba podobnie jest z perfumami – bo czytając na flakonie Pure O2 spodziewam się ozonowej przestrzenności, a przy Wonderwood oczekuję wybitnie drzewnej kompozycji, godnej swej nazwy… problem pojawia się gdy wspomniana nazwa sprowadza się tylko do roli “wabika“, nie idącego logicznie za tematyką/nastrojem/stylem samych perfum… często spotykam się z nazewnictwem na wyrost, będącym totalnym przerostem formy nad treścią i choć brzmiącym intrygująco – w zestawieniu z istotą przedmiotu, wypadają po prostu groteskowo, pompatycznie i żałośnie… podobnie dopiski Intense, Extreme, jeśli nie idą w parze z wyrazistością bukietu, do którego powinny w obliczu użytej nazwy nawiązywać – są w mym odczuciu sromotnym nadużyciem… zwłaszcza jeśli zapach nosi nazwę odziedziczoną po sławnym przodku/protoplaście – zaś stylistycznie jest czymś zgoła innym, niespójnym, wręcz przypadkowym…
Innym istotnym aspektem jest trafność i “fajność” nazwy, która powinna być chwytliwa i łatwa do zapamiętania… wiedźma powiedziała mi kiedyś, że wielkie marki dosłownie patentują, rezerwują i kolekcjonują najlepsze nazwy dla swoich perfum na zaś – licząc na ich wykorzystanie w odpowiednim czasie… trudno nie zgodzić się z tą tezą, bo słysząc Poison, 1 Milion, Fahrenheit, Obsession, Bang!, Roadster, Opium, Voyage, Euphoria, Egoiste, trudno uwierzyć, że taka perełka samoczynnie ocalała na placu boju… chwytliwą nazwę dużo łatwiej jest zapamiętać – choćby po to by pochwalić się znajomym co skomplementowali i bardziej prozaicznie, wrócić do perfumerii po konkretny flakon… za tymi nazwami podążają też emocje, nie mniejsze w oddziaływaniu niż piękny flakon, tudzież trafiona kampania reklamowa… słysząc wzniosłe Lolita Lempicka Illusions Noires Au Masculin Eau de Minuit, czuję się zaintrygowany jej wzniosłością, jest jak nazwisko kogoś szlachetnie urodzonego i o dziwo odnajduje to odzwierciedlenie w rzeczywistości, ale tak wytwornie skrojonych perfum będzie coraz mniej… a co nas czeka w przyszłości? samogłoski, pojedyncze cyfry, pojedyncze literki, ikony graficzne i emotikony?…
Tagged: blog o perfumach, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum...
