Wreszcie jest, najnowsze i chyba jedno z najbardziej awangardowych (na pewno pod względem nazwy) dzieł Serga Lutensa… nazwa wełna/wata szklana brzmi co najmniej intrygująco i działa na wyobraźnię zdecydowanie bardziej niż choćby celofan… ale w tych perfumach bynajmniej nie chodzi o kaleczącą, wbijającą się w skórę fakturę izolatora termicznego – lecz o jego właściwości cieplne, które ujawniają się dopiero po pewnym czasie od aplikacji… owszem szpileczki z otwarcia nawiązują pośrednio do niesfornej faktury tego kaleczącego dłonie materiału ocieplającego – ale jego schyłek to zaiste otulające, przytulne ciepło jakie można odnaleźć zimową porą w solidnie docieplonym pomieszczeniu, od którego ścian nie bije chłód…
Dziś doświadczyłem Extreme Makeover Home Edition z ekipą budowlaną Sergea Lutensa… Serge wyskoczył wartko z vana, odziany w czarny zamszowy kombinezon (i nieodzowny czarny golf), założył ochronniki na swe krzaczaste brwi i wydarł się na tłum wylewających się z reszty pojazdów modelek, pomalowanych rzecz jasna w firmowe barwy wojenne – czyli arlekiny, mimy i pierroty… kościste i wysmukłe istoty, ubrane w świeżo uprane, idealnie dopasowane kostiumy, w zorganizowanym chaosie wyjmują sprzęt, narzędzia i materiały… ich chude dłonie o nienaturalnie długich palcach sięgają po kolejne gabaryty i uginając się pod ich ciężarem, znoszą to wszystko na plac budowy…
Jedna niesie kielnię, druga wiaderko z gładzią (ciekawe czy właśnie tym malują twarze), kolejna taszczy drabinę, a reszta niczym mrówki zmaga się z wielkimi belami wełny/waty szklanej/mineralnej, którymi Lutens ma zamiar docieplić moją hawirę… rzuciłem okiem na plany przebudowy i przerażony myślą, że mój salon będzie w kolorze blado lawendowym, a kuchnia będzie wykończona surowym, zacieranym betonem, więc próbuję oponować – ale jedno demoniczne spojrzenie, uniesione w szale brwi i grymas wściekłości na twarzy mistrza spowodował, że tylko zachichotałem nerwowo i ledwie umknąłem przed ciśniętym za mną nożem tapicerskim…
Owszem w momencie otwarcia zapach jest w pewnym sensie mineralny, kłuje miniaturowymi szpileczkami drobin szkła – ale przede wszystkim są to ukłucia świeżości… i nie jakichś tam spłowiałych środków piorących ani ozonowej bryzy – lecz hiper świeżości, bijącej od świeżo wyjętego z pralki prania, do którego ktoś dodał zdecydowanie za dużo niemieckich detergentów piorących i całość zalał butelką Perwolu… to świeżość niesamowicie rozległa, inwazyjna i przestrzenna, ożywiona wyczuwalnym dodatkiem mięty i świeżych białych kwiatów… paradoksalnie Laine de Verre, pomimo swej nazwy to najbardziej konkretny i co najdziwniejsze najbardziej przyjemny w odbiorze, noszalny koncept z całej serii L’Eau…
Wypełnione po brzegi oblicze Wełny to cytrusy, kwiaty (konwalia), mięta świdrują, kłują i drażnią, pobudzają i ożywiają swym wyrazistym brzmieniem, zwieńczonych ostrymi krawędziami ingrediencji… ich brzmienie przypomina chropowatość drobnoziarnistego papieru ściernego i bynajmniej nie sugeruję się nazwą – te perfumy naprawdę wybrzmiewają mineralnie i chwilami aż za bardzo żywo… skrzą się i połyskują niczym kula dyskotekowa, choć tak naprawdę to tylko złudzenie – a wylewająca się z bukietu mnogość ingrediencji, to zasługa obficie upchniętych w kompozycji aldehydów, objawionych bardziej niż bujnie i obficie…
Zewsząd atakuje nos żywa, skrząca, przypominająca zapach odzieży wypranej w wysokiej jakości detergencie i wypłukana w zmiękczaczu świeżość prania… za to wrażenie odpowiada spora (no dobra, nieprzyzwoita) dawka aldehydów, których obecność sprawia i czyni tę przestrzenność, wielowątkowość i rozległość niuansów składających się na brzmienie Wełny… nieco później ta purystyczna świeżość niknie, ulega stopniowemu wyciszeniu i zapach staje się mineralno ściółkowy, mam na myśli runo leśne z opadłymi liśćmi, pachnie grzybami, drobnymi mchami porastającymi kamienie – czyli robi się diabelnie intrygująco i w bardzo w klimatach Sekretów Molvizara…
W dojrzałej fazie zapach robi się ciepły, słodki, upojny i skórzano mydlany, coś a’la Prada Men, Tabac Original i Chanel Coromandel, zmieszane z czymś o wybitnie oldskulowym zacięciu, pokroju Krizia Moods, Bel Ami Hermesa, Adidasem Active Bodies/Original i Cuir Pivera… z tym, że nie jest to dosłownie słodycz, ale ciepło promieniujące od promiennika (grzejnik, gorące kamienie, lampa na podczerwień), ale diabelnie sugestywne (viva aldehydy!)… zapach robi się naprawdę ciepły i przytulny, zupełnie jakby docieplenie z wspomnianej wełny szklanej właśnie zaczynało działać… po ultra świeżości, szpileczkach i mineralnych drobinkach z otwarcia nie został nawet ślad, zapach nabiera głębi i robi się naprawdę kojący…
W fazie dojrzałej czuję się, jakbym nosił jakieś bardzo stare i bardzo aldehydowe perfumy, pachnące niemal wszystkim co nawinęło się pod rękę, ale jednocześnie jest to brzmienie na tyle zwarte, wielowątkowe i lakoniczne – iż nie sposób wyróżnić więcej niż kilka składających się na nie nut… w sumie Wełna jest podobna do L’Eau z 2009 roku, ale klasyczne L’Eau poprzestaje na purystycznej, wyalienowanej świeżości – oscylującej wokół kwiatów, gdy Wata Szklana ociepla się i rozgrzewa aldehydowo mydlaną słodyczą…ciepły, balsamiczny i otulający schyłek jest dla mnie kompletnym zaskoczeniem i dowodem, że Serge Lutens znów zakpił ze swych wielbicieli i na dodatek uczynił to w nader ironiczny sposób…
reasumując: zaskakująca, niesamowicie przyjemna i łatwa w odbiorze purystyczna awangarda, w ironicznym, prześmiewczym i przewrotnym stylu, jaki reprezentuje całą linia L’Eau Lutensa… wpierw pacyfikuje nozdrza hiper aktywną czystością utkaną z aldehydów – z wdziękiem emulujących świeżość ledwie wyjętego z pralki prania, by koniec końców rozgrzać i otulić nic nie podejrzewającego nosiciela ciepłem mydlano skórzanej słodyczy, będącej dla nozdrzy tym, czym jest dotyk zziębniętymi dłońmi ciepłego kamienia… gorąco polecam, zwłaszcza że dzięki imponującemu wianuszkowi aldehydów, trwałość Wełna ma iście imponującą…
przypomina mi: stylistycznie zapach dość mocno nawiązuje do linii L’Eau Lutensa, aldehydowej ekstraklasy z przed dekad i pośrednio do kilku mineralnych Sekretów Molvizara…
2014
Serge Lutens
Skład: cytrusy, aldehydy, mięta, białe kwiaty, piżmo i drewno kaszmirowe
Tagged: aldehydy, bardzo świeże i ciepłe perfumy, białe kwiaty, blog o perfumach, cytrusy, mięta, najnowsze perfumy Serga Lutensa, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy pachnące ekstremalną świeżością, piżmo i drewno kaszmirowe, recenzja perfum, recenzje perfum..., Serge Lutens - Laine de Verre, wata szklana, wełna mineralna, wełna szklana, zapach wełny szklane
