Jakiś czas temu dorwałem set próbek Velvet Collection, ekskluzywnej, butikowej linii Dolce & Gabbana i parę dni temu, metodą losową wytypowałem pierwszą próbkę do testów… jak na ironię padło na jeden z dwóch oudów (i love this game)… i choć zapach jest niewątpliwie interesujący, marka nie pokazała nim nic nowego…
Niewiele dobrego mogę powiedzieć o tych perfumach, ale na pewno swą miałką treścią (w sensie pylistości) nawiązują do pustyni w ich nazwie… zapach bardziej przypomina rasowe wonności orientalne, niż niszę lub kompozycję o europejskim rodowodzie – choć niewątpliwie jest odważną próbą pogodzenia ciągot niszowych, z casualową stylistyką urban… tyle, że wyszło trochę dziwnie, owszem inaczej, ale przede wszystkim Desert Oud jest duszny, zawiesisty i lekko mdlący – jak niewietrzony namiot, w którym ktoś pali stanowczo za dużo słodkawo mdlących kadzidełek… z początku tę zawiesistość złożoną z agaru, kadzidła i przebijającego się z tła piżma próbują przełamać wkomponowane w bukiet kwiaty (jaśmin i kwiat pomarańczy) i choć całkiem zgrabnie komponują się z głównym nurtem, klarowność i brzmienia, niespecjalnie na tym zyskała…
Desert Oud jest swoistym kompromisem pomiędzy stricte niszową “rozwiązłością” wybitnie orientalnego bukietu, a mainstreamową “zachowawczością” – i bynajmniej w tym przypadku, wcale nie jest to zaletą… poszukiwacze mocnych, wyrazistych klimatów oudowo kadzidlanych będą rozczarowani (choćby formą potraktowania dymiącego kadzidła) – a z kolei miłośnicy zdecydowanie łagodnych i stonowanych brzmień Dolce & Gabbana, mogą poczuć się skonfundowani nader “odważnym” i bardzo nietypowym (wręcz obrazoburczym) krojem kompozycji… owszem liga do której Desert Oud aspiruje, wręcz obliguje do takiego stanu rzeczy, ale akurat kompromis i wyczuwalne niezdecydowanie (niekonsekwencja), nie wydają się rozsądną strategią… z jednej strony mamy niemal balsamiczną, upajającą, słodycz, która nieustannie walczy o dominację nad gryzącym dymem, bujnie unoszącym się znad licznych kadzielnic… możliwe, że to efekt zamierzony, ale niebezpiecznie ocierający się o kakofonię…
Osoby dość luźno sympatyzujące z “rdzennymi” klimatami kwiatowo orientalnymi i tak poczują się “osaczone” jego obco brzmiącą, surową i specyficzną (wręcz dezorientującą i sprzeczną) stylistyką… paradoksalnie, zabieg który miał na celu uatrakcyjnienie i lepsze zunifikowanie kompozycji – w celu dopieszczenia jak największej liczby potencjalnych odbiorców, stał się w mym odczuciu, postrzałem w stopę… dojrzałe oblicze tych perfum jest suche, pyliste, nieco przaśne i surowe – z raptem poprawie i dość wstrzemięźliwie ujętym akcentem oudu… wspomniany agar, to na szczęście nie tylko marketing (wszyscy wiemy, że wszechobecna oudomania skłania wielu producentów do porwania się na tę jakże intratną modę), ale tu jak najbardziej (choć niebyt przesadnie) ujawniono jego władczą obecność – ale miłośników niszowego zacięcia tej nuty zapach raczej nie porwie… kadzidło? owszem jest go całkiem sporo, ale w bardzo plastikowym, ogólnym i potraktowanym niezwykle po po macoszemu ujęciu… nie mniej szlachetne niż oud, kadzidło zalano i zagłuszono ambrową słodyczą i jakby przyprawowym pyłem (stawiam na muszkat) – czyniąc z niego niezbyt przekonywujący i wyzbyty majestatycznej szlachetności wypełniacz… gdyby zapach był nieco bardziej pikantny (pieprzny) i mniej słodki, prezentowałby się zupełnie jak Azzaro Visit…
W pewnym momencie z tych perfum robi się słodkie ambrowo, styraksowe, czekoladowo waniliowe toffi, gryzące się zaciekle o palmę pierwszeństwa z wytrawnym, gryzącym, suchym, piżmowo agarowo kadzidlanym dymem, wszędobylskim i dominującym… chwilami zapach robi się przyjemnie zamszowo skórzany, miękki i przytulny – by zagłębiając się w akord bazowy, wytracać te akcenty na rzecz surowej suchości orientalnej pustyni… poniekąd jest to bardzo odważna próba połączenia za sobą dwóch skrajnych światów i pod tym względem zapach dość mocno przypomina mi Syed Junaid Alam Rasikh, w którym również ścierają się ze sobą dwa skrajne przeciwieństwa… w fazie schyłkowej Desert Oud robi się odrobinę skórzany i władczy, coś na podobieństwo Complex BtV, choć nie jest tak narowisty, animalny, dobitny i barbarzyński… projekcję ma całkiem przyzwoitą, choć trwałością nie rozpieszcza…
reasumując: odważny i wyrazisty, choć zachowawczy kompromis, który mam wrażenie miał pogodzić w sobie zalety kilku nurtów, poprzez zaserwowanie go w nieco bardziej przystępny dla nosa sposób – co sprawia iż Desert Oud może mieć problem z dopieszczeniem zarówno mainstreamu, jak i niszy… te perfumy niewątpliwie posiadają potężny potencjał szlachetnych nut, ale ktoś postanowił je utemperować, celem upchnięcia bukietu w sztywne ramy projektu…
przypomina mi: Syed Junaid Alam Rasikh i Azzaro Visit,
2013
skład: kadzidło, agar, ambra, piżmo,
Tagged: Agar, ambra, blog o perfumach, Desert Oud, Dolce & Gabbana, kadzidło, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy podobne do Azzaro Visit i Syed Junaid Alam, piżmo, Rasikh, recenzja perfum, recenzje perfum..., Velvet
