Jazz to kawał solidnego, treściwego oldskulu, ale w moim odczuciu, pomimo 26 lat na karku jest wciąż na tyle rześki i niezbyt nachalny, by wciąż się podobać… owszem czuć że, tworzące klimat i stanowiące sedno kompozycji cytrusy, przybrane pokaźnym, acz w miarę dyskretnym wachlarzem przypraw i kwiatów to jednak stylistyka lat 80-tych – ale przecież nie każdy miłośnik półoficjalnych casualowców, z dominującą nutą cytrusową, chce pachnieć glicerynowo cytrynowym kremem do pielęgnacji dłoni i paznokci… a niestety gusta i preferencje teraźniejszej klienteli (bo najliczniejszej i najmniej wymagającej) definiują kanony współczesnego perfumiarstwa… poniekąd piszę w ciemno, gdyż próbkę którą otrzymałem do testów opisano jako Jazz (etykieta słowem nie wspomina o linii La Collection), ale charakterystyczne ujęcie nut i parametry jakościowe podpowiadają mi, że zdecydowanie mam do czynienia z wersją klasyczną…
Szczęśliwie Jazz nie podzielił losu wielu innych kompozycji ze swojej ośki, czyli nazbyt krzykliwych, wręcz siermiężnych i jadowitych bukietów, jakie królowały w czasach świetności tych perfum – a których nazbyt specyficzne i narzucające się brzmienia, niespecjalnie wstrzeliwują się we współczesne, metroseksualne gusta… można powiedzieć, że uchował się, uniknął stryczka przymusowej kasacji wywołanej drastycznym spadkiem popularności tego rodzaju aranżacji – znajdując schronienie w ekskluzywnej linii YSL – La Collection… czy słusznie? te perfumy pomimo iż czytelne i bezsprzecznie męskie, nie wywołują swym zapachem łysienia plackowatego i moim zdaniem obroniłyby się… no ale ja mam ponad 30 lat i postrzegam zapachy inaczej…
YSL stworzyło swoisty rezerwat, gabinet osobliwości umieszczając w szeregach La Collection (po kilku reformulacyjnych poprawkach) kwiat swego własnego perfumiarstwa (Jazz, Rive Gauche, M7 i Pour Homme)… z jednej strony wypada cieszyć się choćby i za to (bo przecież mogli zabić), ale z drugiej strony, jeśli nie chodzi o miły, acz czysto populistyczny gest względem dotychczasowej klienteli – zostawili by te zapachy takimi jakie były, bez modyfikowania ich brzmień w nadziei sprzedania ich zarówno dotychczasowym jak i przyszłym klientom… przecież YSL już całkiem skutecznie wylansowało przyjemną, acz zachowawczą, ultra poprawną i niestety bezpłciową linię L’Homme – a tego kalibru marka śmiało mogłaby sobie pozwolić na posiadanie w ofercie zapachów bardziej konkretnych i treściwych…
I taki jest waśnie YSL Jazz… jak na pozornie „cytrusowo przyprawowego casualowca” ma „jaja” i obcując z nim, nie trzeba się zastanawiać: to perfumy czy szampon do włosów?… pod względem głębi, ostrości i wyrazistości brzmienia spokojnie mógłby stanąć w szranki z „obecnym” Chanel Egoiste, a nawet Dior Eau Savage, Cartier Pasha, Chanel Pour Monsieur, Guy Laroche Drakkar Noir oraz Cacharel Pour Homme… wierzcie mi jak na ironię, Jazz ma więcej ikry i testosteronu niż nie jedno współczesne, ociekające tonkową słodyczą”Intense” lub „Extreme„… obfity, lotny, wyrazisty i kształtny miks doprawionych kwieciem i ziołami, cytrusów (bergamotka podkręcona geranium) z otwarcia – dość szybko ulega zagęszczeniu i wytrawieniu przez mocarne przyprawy, ujawniające się wraz z migracją bukietu do przysadzistego akordu środkowego…
Środek wypełniono miksem aromatycznych, acz niezbyt głośnych i całkowicie wyzbytych tendencji do ucieczki w słodycz przypraw (muszkat, anyżek, kardamon, cynamon), układający się na podobieństwo wytrawno ziołowej, suchej i odrobinę pylistej aranżacji śródziemnomorskiej – subtelnie dopełnionej kwiatami (jaśmin i geranium) oraz ziołami (lawenda, dzięgiel)… dzięki temu to dość stateczne i statyczne, bardzo męskie brzmienie ożywiono – zgrabnie ciągnąc wątek zanikających stopniowo „tonikowych” cytrusów z otwarcia… cytrusów wyrazistych, ale nie infantylnie soczystych – lecz dojrzałych, powściągliwych i poważnych… im dalej w las, tym do głosu zaczynają dochodzić nie mniej wytrawne akcenty zwiastujące dojrzałe stadium kompozycji… w tle pojawia się subtelna nuta drewna cedrowego, dopełniona muszkatowo mszanym akordem, bardzo swoistym i jak na finisz, dość chłodnym… wytrawność pięknie objawionego i utrzymującego się niemiłosiernie długo mchu dębowego, jeszcze bardziej podkreśla obecności piżma i lekkie akcenty tytoniowe – utrzymujące ten jakże męski i ascetyczny tembr, w sztywnych ramach klasycznej, surowej i czysto roślinnej męskości…
reasumując: zapach dla mężczyzny chcącego pachnieć szykownie i umiarkowanie klasycznie, obdarzony bardzo dobrą trwałością i stanowczą, acz niezbyt terroryzującą otoczenie projekcją…
Jean Francois Latty
1988
Głowa: gałka muszkatołowa, dzięgiel, kolendra, cynamon, lawenda, bazylia, anyż, bergamotka, kardamon,
Serce: goździk (roślina), irys, jaśmin, geranium,
Baza: skóra, drzewo sandałowe, fasolka tonka, ambra, piżmo, mech dębowy, cedr, tytoń,
Tagged: ambra, anyż, bazylia, bergamotka, blog o perfumach, cedr, cynamon, drzewo sandałowe, dzięgiel, fasolka tonka, gałka muszkatołowa, geranium, goździk (roślina), irys, jaśmin, kardamon, klasyczne i niezbyt narzucające się perfumy dla mężczyzny, kolendra, lawenda, mech dębowy, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum..., skóra, tytoń, Yves Saint Laurent - Jazz
