Zabierając się za Frozen Cologne, stanąłem przed murem złożonym z aż trzech, mniej lub bardziej związanych z nim awersji…
po pierwsze samo Saint Laurent – już bez Yves, czego marce darować nie mogę… tak perfidne odcinanie się od swego dziedzictwa, interpretuję wyłącznie w kategorii skrajnej głupoty i porażającego braku wyobraźni… to tak jakby Mercedes Benz zrezygnował z któregoś z nierozerwalnych członów swojej nazwy, a Jean Claude Ellena, zrezygnował z pierwszego imienia…. tylko patrzeć kiedy Chanel zrezygnuje z posługiwania się archaicznym Coco, bo przecież założycielki brandu też już nie ma… wprawdzie nazwę własną YSL skróciło, ale tendencja do wymyślania absurdalnie rozbudowanych nazw własnych, wciąż im pozostała… pełna nazwa Frozen Cologne, bardziej przypomina objętością i treścią hymn Węgier – niż coś, o co zdołamy spytać konsultantkę w perfumerii…
po drugie La Nuit i L’Homme, czyli coś na czego samo wspomnienie zaczynam odczuwać senność i znużenie… L’Homme i La Nuit to dla mnie synonim czegoś niemiłosiernie wyeksploatowanego, skrajnie zachowawczego i śmiertelnie nudnego… gdy jestem czymś wyraźnie znudzony, od jakiegoś czasu kwituję to per L’Homme, i moi znajomi już wiedzą co wówczas mam na myśli… nie twierdzę, że ulubiony od jakiegoś czasu wątek klienteli sieciówek, a którego styliści YSL uczepili się kurczowo jak pchła lwiej grzywy nie podoba się i nie sprzedaje – bo co do tego nie mam wątpliwości… ale upychanie czegoś tak nużącego i smętnego w czymś z „mrozem” w nazwie, jest równie twórcze i na miejscu, co serwowanie kebaba w formie przystawki, dania głównego i deseru - tylko dlatego, że jest popularny i na czasie…
po trzecie Cologne w wykonaniu YSL, fatalnie kojarzy mi się z podobnym wynalazkiem od Diora… w moim odczuciu Cologne, to coś nieodmiennie związanego z orzeźwiającą świeżością – zapachem niekoniecznie siermiężnym i nadpobudliwym, ale mającym charyzmę i emanujący pobudzającą energią…. zapachy Elleny, choć zwiewne i w dużej mierze symboliczne, całym sobą epatują tą zjawiskową świeżością – pomimo iż są delikatne i niezbyt bogate w detale… a więc dobre Cologne nie musi być siekierą do pacyfikowania niewinnych współpracowników w biurze – ale kluczem jest nadanie głównemu wątkowi tematycznemu kompozycji czegoś lotnego, poruszającego i żwawego… niestety użyta w bukiecie Frozen Cologne szałwia, choć pięknie wzbogaca, zmiękcza i wygładza brzmienie – kiepsko sprawdza się w roli animatora bukietu…
cóż my tu mamy?… odrobina geriatrycznej tonkowej słodyczy i wianuszek nut kojarzonych bezsprzecznie z anemiczną serią La Nuit – ale sowicie doprawiony całkiem spektakularną szałwią, a w otwarciu całkiem niezłym i naprawdę interesująco zaaranżowanym wątkiem cytrusowym… w tle czuć też zwykłe „ordynarne” L’Homme, (bez większych zmian, więc jest nudne i przewidywalne jak zwykle) wzbogacone nutką, tym razem lekko pikantnej szałwii – przydającej brzmieniu nieco wytrawnej szorstkości, którą na upartego można podciągnąć pod wrażenie purystycznej, ascetycznej świeżości… oczywiście całość spowija leniwa, smętnie snująca się nutka niemal płowej, tonkowej słodyczy… wąchając to arcydzieło, byłem tak dogłębnie poruszony – iż w trakcie upiornego ziewania, prawdopodobnie uszkodziłem sobie wiązadło w szczęce i teraz mnie boli…
Frozen Cologne jest po prostu smętne, nudne i wtórne jak kolejny horror z serii Piła… owszem sadystyczne umiłowania dewiantów, tfu scenarzystów wymyślających kolejne spektakularne metody widowiskowego uśmiercania bohaterów – jak zwykle zaskoczą kreatywnością i ilością posoki widzów, w przedziale wiekowym 14+… ale w szerszej perspektywie otrzymujemy tą samą bezsensowną rzeź co w ostatnich 37 odsłonach… Frozen Cologne to stary, wszystkim dobrze znany kotlet, który natarto dla niepoznaki i odświeżenia ziołami i zaserwowano jako kolejną zapchajdziurę w menu YSL… owszem zgrabnie przemycony i wygładzający całość wątek drewna kaszmirowego uatrakcyjnił i zgrabnie podkreślił dyskrecję brzmienia – ale jedna jaskółka wiosny nie czyni…
Frozen Cologne to rzeczywiście skostniała, deczko przeterminowana pod względem inwencji zmarzlina, którą ktoś wykopał z samego dna zamrażarki i zatuszowawszy z grubsza to co oczywiste – serwuje jako zupełnie nowy produkt… szczerze? zamiast kupować bilety na tego gniota, sromotnie przepłacając za wiadro kukurydzy i napój gazowany, uzyskany z kranówy i koncentratu – idźcie do teatru, gdzie na pewno zakosztujecie czegoś dużo bardziej poruszającego… trwałość i projekcja bardzo dobra, ale pod względem wyeksploatowanej do cna treści – nie warto…
2012
nikt się nie przyznał
Głowa: bergamotka, cytryna Amalfi, mandarynka,
Serce: geranium, czarny pieprz,
Baza: wetyweria, cedr Virginia, drzewo kaszmirowe, fasolka tonka,
Tagged: bergamotka, blog o perfumach, cedr Virginia, cytryna Amalfi, czarny pieprz, drzewo kaszmirowe, fasolka tonka, Frozen Cologne, geranium, La Nuit de l`Homme Frozen Cologne, mandarynka, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum..., wetyweria, wyjątkowo smętne perfumy, YSL, Yves Saint Laurent, zapach podobny do L'Homme, zapach podobny do La Nuit
