Quantcast
Channel: perfumomania
Viewing all 427 articles
Browse latest View live

Guerlain L’Homme Ideal – Eau de Parfum, czyli perfumeryjny archetyp Volkswagena Passata GTE…

$
0
0

Guerlain L’Homme Ideal - Eau de Parfum

Gdy pojawił się premierowy Guerlain Ideal, zapaliła mi się czerwona lampka ostrzegawcza. Gdy swą premierę miał Ideal Cologne, definitywnie postawiłem krzyżyk na marce Guerlain… Seria Ideal to twardy dowód, że Guerlain zerwało z chlubną tradycją i poszło na totalną łatwiznę, skupiając się na hołdowaniu modzie i trendom – a to w konsekwencji może wróżyć upadek tej żywej legendy perfumiarstwa. Czemu? Abstrahując od nikłej rozpoznawalności Guerlain wśród nabywców mainstreamu (do których linia Ideal jest kierowana), na tle takich marek jak Hugo Boss, Lacoste, Paco Rabanne, czy Calvin Klein – jakie ten brand ma doświadczenie (i siłę przebicia) w sygnowaniu koniunkturalnej masówki?* Tak, jestem idealistą, wręcz niepoprawnym, jednak zdaję sobie sprawę że dzisiejsze perfumiarstwo to biznes jak każdy inny. Tu też liczy się sprzedaż i rosnące słupki w Excelu, a etyka, dbałość o tradycję, jakość i dobre imię marki – to przeszłość oraz szumna i czcza demagogia producentów. Seria Ideal to ordynarny i bezczelny skok na kasę, ale i znak naszych czasów. Tanio, szybko, masowo i tak bardzo koniunkturalnie jak tylko się da. Konsumujemy dużo, często, szybko i byle co, bo zamiast własnym gustom i wyczuciu smaku – coraz częściej kierujemy się zmienną modą, reklamą i nazbyt ufamy rozpoznawalnym logotypom na produkcie. No więc siłą rzeczy, takie też dostajemy perfumy… Sorry, ale ktoś te miliony „kształtujących rynek” flakonów z Paco Rabanne Invictus, Dior Sauvage, Gucci Guilty, YSL L’Homme, Hugo Boss The Scent i Guerlain Ideal kupuje…😉

*pytanie z gatunku retorycznych…

Guerlain L’Homme Ideal - Eau de Parfum reklama

Biorąc do ręki flakon z Ideal EdP, nie spodziewałem się niczego nowego, ani wybiegającego poza kanon/główny nurt. I miałem rację, bo najnowsze EdP od Guerlain, pachnie jak niemal każde inne nowożytne EdP/Parfum od Diora, czy YSL, z pozoru nie wyróżniając się absolutnie niczym i w tym też jest metoda. Ludzie chcą miłego, lekkiego, słitaśnego i łatwo wpadającego w nozdrza EdP i właśnie takie perfumy dostają. Ale tu mała uwaga, bo zapominając o wspomnianej komercyjnej schematyczności, dostają perfumy naprawdę dobrze skrojone – owszem oklepane i wtórne do wyrzygania, ale pachnące porażająco dobrze!. To nie pachnie jak Guerlain (klasa i sznyt), ani nawet jak linia Ideal (i całe szczęście), ale mniejsza o nazwę. Ten rażąco niezobowiązujący styl w kreacji EdP/Parfum przypomina stylistykę współczesnych samochodów. Detali po których można by wskazać konkretną markę lub model jest coraz mniej, a cały dizajn zlewa się w stronę jednej zunifikowanej i ultra bezpiecznej formy/bryły, która ma zadowolić każdego i przypadkiem zbyt szybko się nie zestarzeć/opatrzyć wizualnie. A śmiem twierdzić że Guerlain EdP to hit stylistyczny na miarę najpopularniejszych modeli VW, Audi, czy BMW

Guerlain L’Homme Ideal - Eau de Parfum box

W zasadzie mógłbym napisać w tytule Dior lub YSL zamiast Guerlain i przelać te perfumy do flakonu po YSL La Nuit Parfum i założę się, że nikt się nie połapie, iż wewnątrz są perfumy jakiejś innej marki. Guerlain Ideal EdP jest tak obrzydliwie wtórny, tak bardzo zachowawczy i tak zatrważająco uniwersalny, że ręce opadają – ale jest i zaskakująco konsekwentny oraz dobry w tym co robi. I wiecie co, to nie wada a największa zaleta tych perfum, bo udawać zapach wpisany w pewną konwencję to jedno, ale udawać go tak zaskakująco dobrze, by wyznaczył wzór i standard dla całego gatunku, to już nie lada sztuka. Ideal EdP pachnie po prostu nieziemsko! To nie sarkazm ani ironia, ale jak na coś tak wtórnego i koniunkturalnego (jak cała linia Ideal), Ideal EdP to najlepszy, najbardziej treściwy i bodaj najlepiej skomponowany zapach całej serii. Może i podjęta nim tematyka nie powala oryginalnością, za to zapach nadrabia wykonaniem (jakość) i prezencją, bo urody i uroku odmówić mu nie sposób. Daruję sobie precyzyjny opis wykazu nut i rozwoju poszczególnych akordów, bo pierwsze z brzegu a już przeze mnie opisane nowożytne EdP/Parfum pachnie podobnie, wszak każde z nich ocieka tonką, wanilią i balsamiczno drzewno czekoladowymi detalami… Mniejsza o wykaz nut, tu liczy się wyłącznie powalający efekt końcowy i tu cel został zrealizowany z nawiązką…

Guerlain L’Homme Ideal - Eau de Parfum zoom

Ale skrobnę słówko jak to pachnie, bo przecież o to w recenzjach chodzi… Jest miękki, obły, umiarkowany i niezbyt wylewny we wszystkim, ale jego dyskretny, urok wycyzelowano z taką precyzją i starannością iż po prostu zachwyca… Słodki ni to tonkowy, ni to migdałowy ani ambrowy, ni to skórzano tytoniowy i zawiesisto balsamiczny motyw, znany ze, eeeeeeee wszystkiego – ściele się i słania na skórze z zaskakującą lekkością, sprawiając iż nie chce się oderwać nosa od skóry… Zresztą jakie ma znaczenie czym to pachnie, skoro tu liczy się wyłącznie efekt WOW! jaki zapach zrobi na nosicielu i jego otoczeniu – a w obliczu prezencji tych perfum, chce się paść na kolana i łasić i oraz tarzać u jego stóp… Oj Guerlain może spać spokojne, ten zapach skruszy sobą każdy opór… Miękki, umiarkowanie słodki, sennie powłóczysty i nieprzyzwoicie pociągający… bałamutny, rozkoszny, zniewalający i uwodzicielski jak diabli… Aż trudno uwierzyć, że coś co spłodzono jedynie po to by schlebić modzie i przy okazji wyrwać od klientów ekstra kasę, może pachnieć tak dobrze! EdP naprawdę wyróżnia się na tle innych poprawnych politycznie słodziaków w wersji perfumowanej i śmiem twierdzić, że Perfumowe Fahrenheit i YSL La Nuit zyskały w perfumowanym Ideal srogą konkurencję. Zresztą przecież powyższe też powstały dla kasy…😉Guerlain L’Homme Ideal - Eau de Parfum EdP

rok premiery: 2016

nos: Thierry Wasser i Delphine Jelk

projekcja: dobra

trwałość: bardzo dobra

Głowa: bergamotka, migdał, przyprawy,
Serce: róża bułgarska, wanilia, kadzidło,
Baza: fasolka tonka, drzewo sandałowe, skóra,


Tagged: bergamotka, blog o perfumach, drzewo sandałowe, fasolka tonka, Guerlain Ideal EdP, Guerlain L’Homme Ideal - Eau de Parfum, kadzidło, migdał, nowe perfumy Guerlain, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, przyprawy, róża bułgarska, recenzja perfum, recenzje perfum, skóra, wanilia, zaskakująco dobre EdP od Guerlain

David & Victoria Beckham – Beyond Men, czyli o wyższości „naturalnego” biustu Victorii, nad „naturalnym” tyłkiem Kim…

$
0
0

David & Victoria Beckham - Beyond Men

Perfumy sygnowane nazwiskiem Beckham, to swoisty ewenement w świecie perfum celebryckich. Są zaskakująco dobre i dopracowane, jak na ligę z której się wywodzą. Nie chcę dociekać czy to za sprawą ambicji Victorii Beckham, czy też perfekcjonizm każe jej zlecać kompozycje, z naciskiem na jakość i swoistą „klasę„. Piję do tego, że większość zapachów z tzw. nurtu celebryckiego, to gotowy koncept, skomponowany kiedyś i przez kogoś do przysłowiowej szuflady*, opatrzony jakimś numerkiem katalogowym i zapomniany do czasu, aż trafi się nań klient. Być może za chwilę złamię serce jakiejś fance perfum Justina Biebera, Kim Kardashian, czy Britney Spears – ale obawiam się że Justinek nie wybierał kompozycji osobiście, godzinami kontemplując ją z nadgarstka i rozważając, czy jest aby wystarczająco dobra, by uświęcić nią rzesze swych oddanych fanek…

*jak zresztą większość komercyjnego mainstreamu:)

Victoria-Beckham-and-David

Niestety od kuchni wygląda to ździebko inaczej: klient (tu manager lub impresario np. Justina) zwraca się do firmy zrzeszających perfumiarzy, którzy komponują perfumy na zlecenie – z konkretnym zapytaniem (np. szukają świeżaka lub coś na wieczór) i zapach wybiera się z palety przedłożonych na poczekaniu gotowców, ewentualnie zmieniając jakiś detal. Potem tylko wybór flakonu i nazwy, parę fotek do kampanii i voila! Albo jeszcze prościej, udziela się zgody i użycza swego wizerunku firmie zainteresowanej wypuszczeniem perfum pod konkretnym nazwiskiem, w zamian za sowitą tantiemę – w ogóle nie zawracając sobie głowy czymkolwiek, poza zainkasowaniem gaży i stawieniu się na premierze tych „swoich perfum„…😉

David & Victoria Beckham - Beyond Men bokiem

Ok, skoro już zdołowałem i pozbawiłem chęci życia fanów „talentuKim Kardashian, pora wrócić do naszych ultra medialnych i zaradnych Beckhamów. Nie twierdzę, że wszystkie ich perfumy są idealne i warte polecenia, bo wystarczy tu przytoczyć przykład porażająco zachowawczego i przerażająco wtórnego Beckham’a Classic. Jest tak sztuczny i „skrojony na miarę„, że gdyby był metrowym kawałkiem jakiegoś pręta – mógłby robić za wzorzec metra w Sevres. W przypadku Classic’a po prostu przesadzono z poprawnością polityczną, uniwersalnością i do bólu oklepanym i niezobowiązującym krojem – niechcący kastrując zapach z własnego charakteru. Przy czym Beyond to również uniwersalny i wszechstronny casualowiec*, z tym że jego nie pozbawiono uroku osobistego i własnego ja. Jest całkiem ładny, zgrabny, pełen polotu i nawet ma lekkiego pazura – no i najważniejsze, jest zaskakująco poprawny i wszechstronny. Kolejny niezobowiązujący casualowiec? (zapytanie zniesmaczeni). Owszem, mi też się nie podoba, że Beckhamowie wypuszczają już któregoś z rzędu casualowca, opartego na nieśmiertelnym trio, owoce, kardamon i rachityczne drewienka – ale poniekąd ten wariant/krój kompozycji sprzedaje się najlepiej, a David i Victoria, to przede wszystkim para wytrawnych biznesmenów, sygnujących dokładnie to, co akurat najlepiej się sprzedaje…

*lekki i niezobowiązujący zapach, tzw. na co dzień…

David & Victoria Beckham - Beyond Men reklama

Z tym że tu należy zaznaczyć, iż Beyond jak na kolejną maszynkę do robienia pieniędzy, jest zaskakująco dopracowany. Nie jest tak sztywny i do bólu zachowawczo koniunkturalny jak Classic, choć bliżej mu do równie klasycznego Instinct i Signature, niż zadziornego i niebanalnego Intimately, czy wprost genialnego Homme. To bezpieczny i zachowawczy, ale nader poprawie – wręcz szlachetnie skrojony casualowiec na cały rok. Zaczyna się (no jakby było inaczej) całkiem przyjemnym i przyjaznym akcentem owocowym, z dominującymi cytrusami, jabłkiem, kardamonem i odrobiną odświeżającej mięty. W sumie gdyby nie ta mięta, trudno byłoby odróżnić Beyond od choćby The Scent, by Hugo Boss. Ale na szczęście to obelżywe dla Beyond podobieństwo jest tylko chwilowe, gdyż wystarczy raptem kilka minut, aby na prowadzenie wysunęło się zgrabne, ciepłe, wręcz słoneczne i niesamowicie optymistyczne geranium – uzupełnione nieśmiertelnym w tym gatunku olfaktorycznym (i u Beckhamów), kardamonem. To na nim (geranium) opiera się cały urok osobisty i ciężar niezbyt długiego, ale szalenie przyjemnego akordu serca. Akord środkowy jest bardzo klasyczny, ale nie jest przy tym nachalny, tandetny i upierdliwy jak u Hugo Bossa, czy we wspomnianym (czarnej owcy) Beckhamie Classic. Schyłek to z kolei umiarkowana, ale nie mniej przyjemna faza zdominowana przez dyskretny akcent drzewno balsamiczny (dominujący benzoes w roli „skóry), z subtelnymi szpileczkami pieprzu w tle. Może nie brzmi to imponująco, ale wierzcie mi że pachnie dużo lepiej niż to opisałem…

David & Victoria Beckham - Beyond Men box

No cóż, rewolucji nie ma, ale i nie ma blamażu. Beckhamowie wypuścili kolejnego uniwersalnego i wysoce poprawnego „hiciora„, całkiem treściwego, szykownego i pachnącego dużo lepiej niż kosztuje. Beyond z łatwością przeskoczył poprzeczkę ustawioną przez Trussardi, Ferragamo, czy Hugo Bossa, a kosztuje tyle co Bruno Banani czy Dunhill. Jeśli szukacie naprawdę przyjaznego i całkiem szykownego casualowca, na przykład na prezent – to śmiem twierdzić (choć jestem przeciwnikiem tego procederu), że te perfumy można podarować komuś na prezent w ciemno i jest 90% szans, że trafimy w gusta obdarowanego. Zapach broni się krojem i jakością, więc jeśli szukacie czegoś z fasonem i niezbyt drogiego – to warto wyjść poza/ ponad (ang. beyond) uprzedzenia i sięgnąć po te perfumy. Nie będziecie zawiedzeni…David & Victoria Beckham - Beyond Men EdT

rok premiery: 2015

nos: Nelly Hachem Ruiz

projekcja: dobra

trwałość: dobra

Głowa: grejpfrut, mojito, kardamon,
Serce: cedr, geranium, czarny pieprz,
Baza: paczula, wanilia, skóra,


Tagged: blog o perfumach, cedr, czarny pieprz, David & Victoria Beckham - Beyond Men, doskonale skrojony casualowiec, geranium, grejpfrut, kardamon, mojito, nowe perfumy Beckham, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum, skóra, wanilia

Calvin Klein – CK2, czyli o tym jak Calvin posłał konkurencję na deski…

$
0
0

Calvin Klein znów zaskakuje, pozytywnie rzecz jasna i bardzo mnie cieszy, że ich dobra passa lub innymi słowy mówiąc „nawrócenie się” trwa w najlepsze. Tak między nami mówiąc, słysząc o kolejnym „innowacyjnym i przełomowymozonowo morskim świeżaku, zaczynam ziewać… Czym mnie tym razem zaskoczą?, morską bryzą, solą? dyskusyjnie urodziwą wonią glonów i siermiężną wonią wodorostów o finezji kostki do WC? Zwykle jest to jakaś niczym szczególnym nie wyróżniająca się hybryda ozonu i wody, mniej lub bardziej nienachalna, subtelna i sugestywna, a sklecona z myślą o podbiciu serc miłośników świeżości. Świeżości nie rzadko wyartykułowanej z gracją wspomnianego odświeżacza do toalet lub niektórych proszków do prania z importu (silnie perfumowanych). ozonowo morskie świeżaki, to zapachy stworzone z myślą o odświeżaniu i umilaniu sobą najgorętszej pory roku. Latem nawet umiarkowanie ciężkie i słodkie zapachy mają tendencję do przytłaczania, więc chętnie sięgamy po lekkie, owocowe lub morskie kompozycje, które nie męczą. Tyle że ich główną wadą jest zwykle sztampa, schematyczność lub przesadna lakoniczność, która potrafi zabić całą przyjemność z używania tego rodzaju perfum…

Calvin Klein - CK2

Ale nie najnowszy, sygnowany jako uniseks (what ever, gdyż kobiety i tak mogą nosić co tylko chcą, bez oglądania się na segmentację😉 ), CK2! Nowy Calvin, choć zdecydowanie jest ozonowo morskim świeżakiem (ze sporą domieszką akcentów roślinnych), nie jest ani nijaki, ani sztampowy, ani  siermiężny, czy nachalny (wyłączając jego imponujące i burzliwe otwarcie). Zapach jest wyrazisty i z jajami, ale nie jest to ozonow morska siekiera, ostra, wręcz wulgarna, ekspansywna i na tyle agresywna, że pod względem siły i skali oddziaływania – mogłaby powalczyć z Acqua di Gio, no i pachnie zupełnie inaczej/w innym kierunku niż bestseller ArmaniegoCK2 nie pachnie jakoś szczególnie rewolucyjnie, ale jak na zwiewnego morskiego świeżaka, wybrzmiewa zaskakująco oryginalnym i bezprecedensowym wianuszkiem ingrediencji, równie ciekawie zresztą ukazanych. Zapomnijcie o nudzie i sztampie, ten zaspach pachnie wyraźnie inaczej niż zdołaliśmy przywyknąć – świeżo i niesamowicie nowatorsko, a przy tym zaskakująco neutralnie i przyjemnie!. Wprawdzie po kwadransie jego początkowy impet maleje i zapach „dojrzewa„, gubiąc stopniowo (acz nie do końca) ten inhalująco, świdrująco pobudzający pazur – ale wciąż przykuwa uwagę i nęci swą niepokorną personifikacją.

Calvin Klein - CK2 reklama

Epitet „oryginalny” pasuje do tej arcy świeżej i odkrywczej kompozycji jak ulał, a zwłaszcza do jej początkowej, najbardziej ekspresyjnej fazy. Oj nie da się przy tym zapachu nudzić i przejść obok pachnącej nim osoby obojętnie. Nie jest smętny, nie nudzi i co najważniejsze nie irytuje przesadnie syntetycznym rodowodem. CK2 to huragan pozytywnych zmian i inwencji w kreacji, acz zapach nie jest tak trudny w odbiorze i rewolucyjny (w senie obrazoburczy), jak swego czasu (i abstrahując od gatunku) Lalique Encre Noire, YSL M7, czy damskie Womanity od Muglera. Tym perfumom bliżej do oryginalności (świeżości konceptu) Muglerowego Ice Man, Zadig i Voltaire Tome 1, czy koperkowego Lalique Eau de Lalique, w reżyserii genialnego (tu przyklękacie na jedno kolano i skłaniacie nisko głowy) Jean Clauda Elleny (dla niezorientowanych, chodzi o nadwornego perfumiarza domu mody Hermes). Nie spodziewałem się, że CK jest w stanie wypuścić coś tak oryginalnego, niepowtarzalnego i zarazem tak zaskakująco łatwego w odbiorze. Nie przesadzam, już dawno nie dane mi było wąchać tak pozytywnie skrojonego i niebanalnego świeżaka. Na tle bezmiaru podobnych do siebie jak dwie krople wody zapachów konkurencji, od których uginają się perfumeryjne pułki – CK2, jest niczym wyspa po środku oceanu.

Calvin Klein - CK2 foto

Oczywiście nie mamy tu do czynienia z wiernie oddaną scenerią morskiej plaży, jak w genialnym Profumum Roma Acqua di Sale, ale trzeba zaznaczyć iż CK2 również konotacje morskie posiada. Tyle że nie wyrażono ich wodą, morską bryzą, solą, mokrym piaskiem i wodorostami, a kwiatami, które jedynie podbudowano aldehydami, kardamonem, miętą, pinią,  jałowcem i akcentami ozonowo morskimi, które zwieńczono esencjonalnym i ładnie wplecionym w całość piżmem. Wprawdzie wykaz nut wspomina o wasabi (rodzaj japońskiego chrzanu), ale osobiście uważam, że „skojarzenia” poniosły tu jakiegoś nadgorliwego marketingowca. Piwonia, irys, jałowiec, piżmo i nuty ozonowe, potrafią wyczarować równie inhalującą i chwilami ostrą woń – która zapewne skojarzyła się komuś z chrzanem, stąd naciągany niczym legginsy na tyłku Kardashian pomysł na „wasabi„… Inny dziwoląg, to wspomniane „otoczaki”, bo chętnie zapytałbym autora tegoż „wykazu nut” – jakież to rewolucyjnej metody ekstrakcji użyto, aby wydobyć zapach z otoczaka, na skalę przemysłową…:)

Calvin Klein - CK2 góra i dół

Przyznacie, że perfumy zawierające „chrzan/wasabi” i „otoczaka” (podobnie jak asfalt, proch strzelniczy, klej, boczek, czy zapach ciepłych kamieni) mocno działają na wyobraźnię potencjalnych kupujących, ale obawiam się, że to tylko mocno naciągany chwyt marketingowy… Abstrahując od urojonego wasabi i otoczaka, realnie i najbardziej zaskakuje to, iż trzon kompozycji stanowią tu kwiaty (piwonia, irys i mam wrażenie że lilia), które zakamuflowano innymi nutami i zaaranżowano w taki sposób, że niemal w ogóle ich nie czuć – a zapach sprawia wrażenie półwytrawnej kompozycji ziołowej, z dyskretnymi akcentami morskimi. Przy czym stadium dojrzałe CK2 sprawia wrażenie klimatu śródziemnomorsko – iberyjskiego, nieco suchego, delikatnie przechylając się w stronę Loewe Solo i Hermesowego Voyage, w finiszu sowicie podbitym piżmem i vetiverą. Zapach cechuje naprawdę dobra trwałość i przyzwoita projekcja. Przyzwoita i z czasem wątła, ale gdy za oknem zrobi się naprawdę gorąco, wówczas okaże się całkiem akuratna.

Calvin Klein - CK2 poster

CK2 pachnie zaskakująco dobrze, zarówno jak na opiewaną nim tematykę oraz samego Calvin Kleina, jednego z tuzów komercyjnego mainstreamu. Piję do tego że jeszcze kilka lat temu CK karmił nas banalnymi „soczkami owocowymi„, ale widać któryś z decydentów odpowiedzialnych za jakość i konkurencyjność tego, co sygnują swym logo – pomyślał, że nie tędy droga i czymś się trzeba na tle trywialnej reszty świata wyróżniać. Więc skoro wszyscy najwięksi gracze (i ich pomniejsza, acz pilnie się ucząca konkurencja) przerzucili się na sygnowanie banału i koniunkturalnej tandety – CK postawił halsować pod prąd, stawiając na oryginalność, nietuzinkowość i jakość. Brawo, bo gdy reszta świata zajęła się wyniszczającą walką, kto spłodzi bardziej beznamiętnego słodziaka niż YSL L’Homme, czy świeżaka bardziej płytkiego niż Gucci GuiltyCalvin Klein z sukcesem postawił na odważne i niebanalne koncepty. W efekcie ich zapachy sprzedają się lepiej niż kiedykolwiek, a logo CK znów kojarzy się z jakością… Mam wrażenie, że nie tylko mi…Calvin Klein - CK2 EdT

rok premiery: 2016

nos: Pascal Gaurin

trwałość: dobra

projekcja: umiarkowana, acz wystarczająca

Głowa: wasabi, mandarynka, liść fiołka, gruszka,
Serce: otoczak, korzeń irysa, róża, piwonia, hedione,
Baza: wetyweria, drzewo sandałowe, kadzidło, białe piżmo,


Tagged: białe piżmo, blog o perfumach, Calvin Klein - CK2, drzewo sandałowe, gruszka, hedione, kadzidło, korzeń irysa, liść fiołka, mandarynka, najnowsze perfumy od Calvin Klein, niebanalny unisex, o perfumach, opis perfum, otoczak, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, piwonia, róża, recenzja perfum, recenzje perfum, wasabi, wetyweria

Narciso Rodriguez – Narciso Rodriguez for Him Bleu Noir, czyli nowy, maślany Cartier Declaration…

$
0
0

Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him Bleu Noir

Wprawdzie po dziś dzień nie udało mi się poznać kultowego NR For Him, ale coś czuję że Bleu Noir mimo wszystko stanowi godną dlań kontynuację. Czemu mimo wszystko? Otóż Bleu Noir do złudzenia przypomina innego niedoścignionego klasyka, a mianowicie Cartier Declaration (1998)… Z tym że Declaration muśnięte (dla zmyłki lub niepoznaki) sporą ilością heliotropu i/lub ambrette, co w pewnym stopniu upodobniło Bleu Noir, do Lalique Hommage A L’homme Voyageur i Olfactive Studio Ombre Indigo (ze szczególnym naciskiem na posmak Ombre Indigo w tle). Wyobraźcie sobie klasyczną Deklarację od Cartiera, zmieszaną w proporcjach 2 do 1, z Ombre Indigo i gotowe!. Wynikową jest niebanalne, urzekająco piękne, po prostu porywające swą urodą i niebanalnością pachnidło, ale niestety będące perfidnym plagiatem. Podobieństwo do Declaration jest do tego stopnia uderzające, że nie może być mowy o pomyłce, ani przypadkowym zapuszczeniu się/wtargnięciu jakiegoś nieświadomego perfumiarza, na tereny łowieckie Elleny (autorem oryginalnego Declaration jest Jean Claude Ellena).

Cartier Declaration

Łatwo powiedzieć wyobraźcie sobie… Ale jak pachnie ów niszowy i niezbyt znany Ombre Indigo, zapytacie? Otóż wspomniany i bez problemu dostępny w sieciówkach Lalique L’homme Voyageur pachnie całkiem doń podobnie. Psiknijcie na jeden nadgarstek klasyczne Cartier Declatarion oraz Lalique L’homme Voyageur i już będziecie wiedzieć o czym mówię. O!, Cartier Declaration Essence, też chwilami wpada w klimaty do których piję. Za niepowtarzalność i rozbrajającą urodę zarówno L’homme Voyageur i Ombre Indigo, odpowiada jeden, bardzo specyficzny w brzmieniu i szalenie intrygujący składnik. Chodzi o kwiat heliotropu, tudzież ambrette, które pachną uderzająco podobnie, więc już wiecie co w tych perfumach tak zaskakująco odmiennie i pięknie pachnie. Nie powiem połączenie Declatarion i Ombre Indigo (gdzie ów heliotrop występuje najintensywniej) dało nadspodziewanie dobry efekt, ale nie zmienia to faktu, ze ktoś tu poszedł na łatwiznę – nieznacznie tylko odmieniając cudzy i przy okazji, niesamowicie chwytliwy koncept.

Ombre Indigo

Wprawdzie Bleu Noir jest mocniejszy i bardziej wyrazisty niż rozkoszny i rozbrajający casualowiec od Lalique, ale oba mógłbym nosić z dziką rozkoszą… W obliczu czegoś tak porywająco ślicznego, jestem w stanie machnąć ręką (ale nie wybaczyć!) tę perfidną zżynkę, dla możliwości obcowania z niemalże dosłownie „maślaną i nader esencjonalną Deklaracją„… Czegoś takiego jeszcze nie wąchaliście i śmiem twierdzić, że nawet ortodoksyjni fani klasycznego Declaration (do których sam się zaliczam), będą ukontentowani jej wariacją, ze znaczkiem Narciso Rodriguez. Oryginalne Declaration to przepiękny, niesamowicie męski i diabelnie oryginalny zapach, podobnie Ombre Indigo zaskakuje i rozczula swym anielskim i totalnie nowatorskim brzmieniem – więc wyobraźcie sobie, jak szokująco piękne połączenie stanowią oba bukiety, zwłaszcza że połączono je z niesamowitą gracją i wyczuciem.

Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him Bleu Noir reklama

Niestety do zapachu nikt się nie przyznał, co niespecjalnie mnie dziwi – zważywszy jak popularnym i rozpoznawalnym (w niektórych kręgach) brzmieniem jest Cartierowa Deklaracja. Wprawdzie Bleu Noir pachnie nie mniej intrygująco, ale przyznacie iż trudno podpisać się z nazwiska, pod ewidentnym plagiatem. Dla niewtajemniczonych, pozwolę sobie przygotować następujące alegorie. Wyobraźcie sobie trój pasiasty dres Adidasa z logo Nike, czy Volkswagena Garbusa z logo Renault. Pewne rzeczy po prostu nie przejdą niezauważone pod innym szyldem, a że Declaration jest zapachem z gatunku bardzo specyficznych/ swoistych (podobnie jak Dior Fahrenheit, JPG Le Male, Joop Homme, Adidas Active Bodies), więc można mieć pod adresem NR uzasadnione pretensje o pójście na łatwiznę. Ale tu posłużę się cytatem z klasyka iż „gimba i tak nie pamięta„, bo choć zabrzmi to z mojej strony jak świętokradztwo – ale ta „skórka jest warta wyprawki„. A swoją drogą, najmłodsze pokolenie i tak Declaration nie pamięta…

love2beauty.ru

Nie chcę znów pisać jak pachnie Declaration (tu odsyłam do opisu klasyka), ale połączenie wytrawnej, ostrej i suchej (ostowatej), świdrująco inhalującej woni Declaration, z miękką ni to gorzką ni to słodką, esencjonalną i lekko tłustą wonią heliotropu/ ambrette (przyznam iż mam kłopot z odróżnianiem tych nut) daje wprost niesamowite połączenie. Ostrość i wytrawność Declaration umiejętnie zmiękczono miękką, wręcz jowialną obłością i niemalże homeopatyczną słodyczą, co wydatnie złagodziło i odrobinkę odmłodziło, to dość klasyczne i bardzo męskie brzmienie. Kurcze, jestem fanatykiem oryginału, ale Declaration made in Narciso Rodriguez, naprawdę mi się podoba. Aha, i jeszcze aspekt jakościowy… Moim zdaniem NR podszedł do tematu bardzo poważnie i od strony technicznej – nie ma tu mowy o profanacji świętości, czy blamażu. A trwałość Bleu? wprost fantastyczna, gdyż zapach trzyma się i projektuje bez zarzutu przez ponad 8 godzin – czyli pachnie dwa razy dłużej niż oryginalne, poreformulacyjne Declaration…😉Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him Bleu Noir EdT

Rok powstania: 2015

Nos: zdolny anonimowy plagiator

Trwałość: bardzo dobra

Projekcja: wyśmienita

Głowa: gałka muszkatołowa, kardamon,
Serce: piżmo,
Baza: drzewo hebanowe, cedr, wetyweria, ambra,


Tagged: ambra, blog o perfumach, cedr, drzewo hebanowe, gałka muszkatołowa, kardamon, Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him Bleu Noir, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy podobne do Ombre Indigo, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum, wetyweria, zapach podobny do Cartier Declaration, zaskakująco przyjemne perfumy

Garaaż – Kamienne niebo podparte 5-tą tęczą, czyli smary opary i części zamienne…

$
0
0

dav

Przyznacie że niebanalna nazwa i slogan tego Łódzkiego Concept Store brzmi nader intrygująco – i dla takiejże niebanalnej i ceniącej indywidualizm klienteli, sygnowane są wyroby tejże manufaktury, ale po kolei… Ten weekend spędziłem ze znajomymi w min. Łodzi. Bardzo chcieli mi pokazać przybytek o nazwie OFF Piotrkowska, usytuowany jak się pewnie domyślacie, przy ulicy Piotrkowskiej. OFF Piotrkowska to miejsce niesamowicie klimatyczne, inspirujące i choć nie lubię tego słowa, magiczne. Na stosunkowo niewielkiej przestrzeni po dawnej, a niedawno poddanej rewitalizacji fabryce – skupiono dziesiątki kawiarenek, restauracyjek, galerii, pracowni, sklepików, manufaktur i miejscówek tak pozytywnie odjechanych, oryginalnych, zaskakujących i inspirujących, że aż nie chce się stamtąd wychodzić. Raj na ziemi, nie tylko dla hipsterów, no i miejsce gdzie zjadłem najpyszniejszy na ziemi chłodnik i aglio olio con peperoncino tak epickie, że… że rozpłakałem się na samą myśl iż mieszkam prawie 200 km dalej i nie będę mógł tu na nie przychodzić codzienne… Zresztą sprawdźcie sami, knajpa nazywa się Szklarnia by LaVende

dav

Ok, zostawmy uciechy dla żołądka i wróćmy do naszego Garaażu. Jeśli lubicie klimaty industrialne, przedmioty z odzysku, nowoczesną sztukę użytkową i niebanalne koncepty artystyczne – to będziecie tym miejscem i jego ofertą zachwyceni. Wprawdzie nie jestem hipsterem, ani nie dekoruję sobie loftu, ale z przyjemnością postawiłbym sobie w domu taki mebel z „duszą” i „drugim życiem„. Wszystko byłoby super, gdyby nie pewien drobny zgrzyt, gdy przystąpiliśmy do zgłębiania oferty perfum… Sympatyczna pani zaczęła swą opowieść o „autorskich kompozycjach„, od zachwalenia ich rzekomo potężnego stężenia – o niebotycznej wartości – uwaga 12% (dwunastu procent)… Ekhm, fajnie, tyle że stężenie olejków w przeciętnej wodzie toaletowej (podaję za wiki) mieści się w zakresie 5-15%, a perfum właściwych w zakresie 15-43% (i nawet 52% w przypadku ProFumum Roma, że o ekstraktach nie wspomnę). A jeśli chodzi o koncentrację wody perfumowanej, do której tutejsze „Opary” aspirują, to EdP hulają w zakresie 10-20% – więc kolokwialnie rzecz ujmując, ich stężenie dupy nie urywa… Nie chcę wyjść na przemądrzałego buca, ale gdy słyszę gdy ktoś (być może z niewiedzy) dorabia szumną ideologię, do oczywistej lub niczym niewyróżniającej się cechy jakiegoś produktu, to włącza mi się agresor. Zasugerowałem, by w przyszłości i dla własnego dobra – darowali sobie podkreślanie tych „12%” jako nadrzędny atut, bo w sumie nie bardzo jest się czym chwalić…

Loewe 7

Zapachów w ofercie marki, a skierowanej do panów jest aż dwanaście, a wszystkie ponoć autorskie. Przewąchałem je wszystkie, acz bardzo pobieżnie bo znajomych czas naglił – ale jeden z nich zwrócił szczególnie moją uwagę. To znaczy kompozycji wartych bliższego poznania zarejestrowałem kilka, ale Kamienne niebo podparte 5-tą tęczą szczególnie zwróciło moją uwagę… I bynajmniej nie swym pięknem i niebanalnością, choć to też – ale tym, że wąchając go doznałem potężnego deja vu… Dużo wcześniej, od jednego z czytelników (Pawle, pozdrawiam) dostałem więcej próbek Oparów (acz nie pamiętam których), więc dla pewności nabyłem próbkę Kamiennego Nieba, by na spokojnie zapach poznać i upewnić się w moich podejrzeniach iż mam do czynienia z czymś łudząco podobnym do Loewe 7… Abstrahując od moich własnych i jakby nie patrzeć subiektywnych odczuć – już pobieżna analiza wykazu nut obu pachnideł (przytaczam je poniżej) nie pozostawia złudzeń, że coś jest na rzeczy… Zresztą sprawdziłem to jeszcze na miejscu, korzystając z testera w jednej z ulokowanych w Manufakturze sieciówek. A jeśli chodzi o bezpośrednie porównanie brzmienia oraz „osiągówKamiennego Nieba i Loewe 7, to idą mniej więcej łeb w łeb.

Skład Loewe 7 (2010):
Głowa: pieprz, jabłko,
Serce: róża, konwalia, neroli, kadzidło,
Baza: cedr, wetyweria, piżmo,

Skład Kamiennego nieba podpartego 5-tą tęczą:
Nuta głowy: Jabłko, Kadzidło
Nuta serca: Olej z zatoki św.Tomasza z Jamajki, Goździki z Madagaskaru, Drzewo cedrowe z Teksasu, Konwalia majowa
Nuta głębi: Kalamus z Korei

dav

Ja od siebie dodałbym tu jeszcze ISO E Super i to w obu przypadkach… I jeszcze coś, bo przyznacie że nazwy i pochodzenie poszczególnych ingrediencji tworzących bukiet Kamiennego Nieba brzmią intrygująco, ale jak zweryfikować ich autentyczność?… No cóż, nie da się… Można je brać „na wiarę”, albo odrzeć je z mistycyzmu ich nazw geograficznych, dumnie podkreślających ich „z pietyzmem wyselekcjonowane pochodzenie„. Wszak wykazy nut są zwykle umowne i niekompletne , a tu w moim odczuciu obcuję z tym samym kadzidłem, jabłkiem i goździkiem, które odpowiadają za nieziemskie i wprost porywające brzmienie Loewe 7… Zapach (tu mowa o Kamiennym Niebie) jest owszem piękny, ale jak na coś rzekomo „specjalnie wyselekcjonowanego przy udziale specjalistów z Grasse” oryginalnością nie grzeszy. Nie chcę dywagować na czym i w oparciu o co oparto ową pieczołowitą „selekcję” – ale w moim osobistym odczuciu Loewe 7 jest zapachem tak specyficznym, a podobieństwo obu kompozycji jest zbyt uderzające, by mówić o przypadku… Być może ktoś tu jedynie zainspirował się brzmieniem Loewe, ale uczciwość i rzetelność nakazuje mi wspomnieć, iż jest już na rynku precedens i to w dodatku kilka lat starszy. Miałem spory dylemat czy w ogóle o napisać o mojej wizycie w tym miejscu, bo nie chcę podcinać komuś skrzydeł – zwłaszcza że ogólnie oferta, klimat i koncepcja sklepu, bardzo mi się podoba. Może to jedynie „wypadek przy pracy„, ale w przypadku oferty tak nowatorskiego i inspirującego miejsca – chciałoby się zakosztować czegoś rzeczywiście bezprecedensowego.

dav

Rok powstania: ?

Nos: ?

Trwałość: dobra

Projekcja: bardzo dobra, z czasem dobra

Głowa: jabłko, kadzidło,
Serce: olej z zatoki św.Tomasza z Jamajki, goździki z Madagaskaru, drzewo cedrowe z Teksasu, konwalia majowa,
Baza: kalamus z Korei,


Tagged: blog o perfumach, Garaaż - Kamienne niebo podparte 5-tą tęczą, Garaaż z Łodzi, Loewe 7, najlepsze aglio olio con peperoncino na świecie, o perfumach, Off Piotrkowska, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy bardzo podobne do Loewe 7, perfumy męskie, perfumy niszowe, polskie perfumy niszowe, recenzja perfum, recenzje perfum, smary opary i części zamienne, Szklarnia by LaVende

Enrique Iglesias – Deeply Yours for Him, czyli deeply denny…

$
0
0

Enrique Iglesias - Deeply Yours for Him

Dziś na tapecie perfumy sygnowane nazwiskiem nieodrodnego syna swego ojca i (swego czasu) bożyszcza nastolatek, Enrique Iglesiasa!. Celowo napisałem sygnowane nazwiskiem, gdyż brand Enrique Iglesias, to jedna z dziesiątek dostępnych na rynku „marek wydmuszek” (jak większość mainstreamowych marek, nie tylko celebryckich) – a zrzeszonych pod szyldem któregoś giganta kosmetycznego, tu Coty Prestige. Bycie taką marką wydmuszką oznacza nie mniej ni więcej, że wpływ i osobiste zaangażowanie Enrique/Britney/Beyonce/One Direction/Justin Bieber/Antonio Banderas/Celine Dion* (tudzież innego słupa, który w zamian za stosowną opłatę, użyczył producentowi swego rozpoznawalnego nazwiska) w aranżację i produkcję ich „autorskich” perfum – jest porównywalne do osobistego udziału astronomów Johannesa Keplera (1571-1630) i Edwina Hubble’a (1889-1953), w projektowanie i budowę w latach 2009 i 1990 teleskopów nazwanych ich nazwiskami**…😉

*niewłaściwe skreślić

**z rzecz jasna pełnym szacunkiem oraz czcią dla osób i dorobku naukowego obu zacnych fizyków:)

Enrique Iglesias - Deeply Yours for Him reklama

No dobrze, odstawmy złośliwości na bok, wszak branża perfumeryjna to dziś biznes jak każdy inny – więc przede wszystkim liczy się kasa. A nic tak nie pomnaża majątku gwiazdy lub celebryty, jak związane z nim suweniry. Perfumy obok ubrań, kubeczków, breloczków i okolicznościowych t-shirtów, to bodaj najwdzięczniejszy gadżet/item dla fanów, więc nie dziwota iż Enrique postanowił sygnować swym nazwiskiem własną kolekcję perfum. Zgodnie z założeniami i moimi osobistymi oczekiwaniami, zapach niczego nie urywa i absolutnie niczym się nie wyróżnia. Z początku jest dość mocny i wyrazisty, wręcz wulgarny – coś w rodzaju klubowego CH 212 VIP, by po kilku kwadransach stać się kolejnym, totalnie niezobowiązującym casualowcem, skrojonym pod gusta wszystkich… Ot taki post owocowy soczek a’la Boss Orange, Kenneth Cole RSVP, Be Delicius od DKNY i Eternity od CK – zmieszane razem i dla niepoznaki rozwodnione, co by przypadkiem nikt nie zwrócił uwagi co to… Chciałbym móc napisać o tych perfumach coś więcej, ale naprawę nie ma o czym…

Enrique Iglesias - Deeply Yours for Him box

W teorii jest więc miło, łatwo i przyjemnie, ale w praktyce totalnie zachowawczo, beznamiętnie i tak bardzo wtórnie, że kserokopiarka wysiada:) Naprawdę, próba przyrównania brzmienia tych perfum do czegokolwiek innego staje się płonna, gdyż zapach jest tak bardzo masowy, nijaki i poprawny politycznie iż pachnie jak mieszanka wszystkiego i zarazem nic konkretnego… Nie lubię tego rodzaju perfum, bo brakuje im swoistości i znaków szczególnych, dzięki którym można by je odróżnić od reszty świata i co najistotniejsze, zapamiętać…  Innymi słowy mówiąc, są zapachy i linie celebryckie, na które warto zwrócić uwagę (np. David Beckham), ale ta bynajmniej się do nich nie zalicza… od Deeply zawiewa tak głęboką nudą i sztampą, że jeśli szukacie czegoś z własnym kręgosłupem, jajami i odrobiną indywidualizmu, to zapomnijcie o Deeply Yours for Him… Podobnie skrojony, wpierw przerysowany a później porażająco wtórny archetyp wspomnianej Herrery, czy innego Bossa Night – można mieć w postaci pierwszego z brzegu Bruno Banani, czy któregoś z massmarketowych Playbojów – a w dodatku za wielokrotnie mniejsze pieniądze i z lepszym skutkiem, bo trwałością Deeply też nie grzeszą…Enrique Iglesias - Deeply Yours for Him EdT

rok powstania: 2015

nos: nikt się nie przyznał

projekcja: przeciętna

trwałość: dostateczna

Głowa: melon, bergamotka, czarny pieprz,
Serce: ozonic notes, liść fiołka, jabłko,
Baza: ambra, drewno kaszmirowe, wanilia,


Tagged: ambra, bardzo słabe perfumy celebryckie, bergamotka, blog o perfumach, czarny pieprz, drewno kaszmirowe, Enrique Iglesias - Deeply Yours for Him, jabłko, liść fiołka, melon, o perfumach, opis perfum, ozonic notes, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum, wanilia

James Heeley – Sel Marin, czyli nie marynarz, a szczur lądowy…

$
0
0

Cardinal Heeleya okazał się porażająco autentyczny w emanowaniu chłodem, wyniosłością i umartwianiem, jakże specyficznym dla gotyckiej katedry – ale obawiam się, że Sel Marin nie podziela poziomu autentyzmu tego pierwszego… co niekoniecznie oznacza wadę i koniec świata, ale po kolei…

James Heeley - Sel Marin

Widząc próbkę* opatrzoną jakże sugestywnym Sel Marin, mój żołądek z automatu i profilaktycznie, przełączył się w tryb „choroby morskiej„. Z jak zawsze otwartym pytaniem: czy i jak mocno będzie bujało?. Z kompozycjami w klimacie „wodnym„, „ozonowo morskim„, czy mówiąc bardziej eufemistycznie „morskiej bryzy” jest ten problem – iż ciężko jest tu wymyślić coś nowego i pozytywnie potencjalnego klienta zaskoczyć. Podkreślam POZYTYWNIE, bo wynalazków inspirowanych zabójczą świeżością germańskich detergentów piorących i siermiężnych kostek do czyszczenia toalet nie brakuje. Niby morski świeżak kojarzy się z prostotą i lekkością, by nie powiedzieć banałem – ale spłodzenie czegoś takiego i na dodatek oryginalnego, jest w dzisiejszych czasach dla perfumiarza nie lada wyzwaniem. Serio, serio, zwłaszcza że różnica pomiędzy niewymuszoną i wdzięczną świeżością, a ordynarnym i tandetnym banałem, jest dla tego rodzaju kompozycji nader płynna, wręcz rozmyta…

*Edytko, stokrotne dzięki za próbkę :*

James Heeley - Sel Marin w pudełku

Nie nadwyrężając Waszych równie podatnych na „bujanie” żołądków, śpieszę z dobrą nowiną, iż nie ma powodu do „torsji„… Heeleya upchnięto gdzieś pomiędzy genialnym Acqua di Sale od Pro Fumum Roma i jego podróbą czyli Il Profumo Aria di Mare, a dennym (dosłownie) Pioggia Salata, również w wykonaniu Il Profumo. Co więcej zapach ma w sobie coś z Eau de Lalique (ta ziołowa koperkowatość), czyli nie jest jakimś tam sobie trywialnym zapaszkiem o tematyce morskiej, choć jego pierwsze takty okazały się traumatyczne (stąd wzmianka o Pioggia Salata). Pierwsze sekundy są koszmarem w rodzaju sztachnięcia się środkiem do czyszczenia kabin prysznicowych, o zapachu morskiej bryzy, ale na szczęście ten dysonans trwa 10 do 20 sekund, po czym kompozycja stabilizuje się i zaczyna pachnieć tak jak rozkminił to sobie jej twórca.

James Heeley - Sel Marin foto

Ustabilizowane i stopniowo rozkwitające otwarcie jest może nie śliczne, ale urocze i niebanalne. Takie jakby lekko melonowe, burzowe, roślinne i jednocześnie subtropikalne jak ogródek nilowy/monsunowy Hermesa (ave Jean Claude Ellena!). Próżno tu szukać zapachu morza, tracącego wonią ryb, soli, glonów i wodorostów, Sel Marin to „pseudo morska” aranżacja – pseudo, bo utkana głównie z wszelkiej maści roślin, ale jakże przy tym wdzięczna i wymuskana. Zatem nobilitujące konotacje z Eau de Gentiane Blanche Hermesa i wspomnianym Eau de Lalique (notabene oba również autorstwa Jean Clauda Elleny), są tu jak najbardziej na miejscu. Jest wzniośle, niebanalnie, szykownie, lekko wytrawnie, wręcz sucho (jak w Gentiane Blanche), co przydaje kompozycji jeszcze więcej wykwintności, elegancji i polotu. Czuć tu przesuszone słońcem zioła i zblakłe na wietrze przyprawy, a gdzieś w tle czai się ostatnie tchnienie olejków w skórce jakiegoś odległego cytrusa.

James Heeley - Sel Marin kilka

Zaprawdę powiadam Wam, to nie jest jakiś tam banalny morski świeżak… W tym dojrzałym stadium akordu serca, zapach zaczyna mi odrobinę przypominać Bowling Green Geoffreya Beene oraz Balmain Pour Monsieur – właśnie w kontekście oryginalności i formy ujęcia akcentu cytrusowego. Ów cytrus, ciężki, wręcz tłusty i przytłaczający swą głębią, pięknie komponuje się z wytrawnością aromatycznych i suchych jak pieprz ziół i wysuszonego słońcem zielska – tworząc naprawdę oryginalną, intrygującą i całkiem przyjemną w noszeniu całość. O ile w przypadku Balmaina miałbym obiekcje, czy przywdziać jego ciężką zbroję w duszny, letni wieczór – to z dużo lżejszym w odbiorze Heleey’em, nie mam tych obaw. Zapach jest owszem, bardzo złożony jak na „swoją ligę” i w akordzie serca stosunkowo masywny – ale wyjąwszy aspekt tego masywnego cytrusa w akordzie środkowym, summa summarum pachnie oryginalnie i stosunkowo lekko. Co więcej, początkowo utyskiwałem na jego kiepską trwałość, ale po kilku dniach noszenia w bardzo różnych warunkach (spora rozpiętość temperatur i wilgotności powietrza), zauważyłem że towarzyszył mi od 4 do ponad 6 godzin. Powiecie że to niewiele, ale jak na tę grupę olfaktorczną i delikatność z jaką zapach zaaranżowano, to naprawdę dobry wynik.

James Heeley - Sel Marin i James HeeleyJames Heeley i jego dzieci:)

Im dalej w las (wraz z rozwojem akordów serca i bazy) tym jeszcze trudniej uwierzyć, że mamy do czynienia z zapachem morskim/wodnym. Osobiście powiedziałbym że to umiarkowanie ciepły, półwytrawny śródziemnomorski casualowiec, osnuty na przesuszonych i skąpanych w iberyjskim słońcu ziołach – niż coś co określiłbym mianem morskiego świeżaka lub w ogóle kompozycji „wodnej„. Żeby nie było, to nie jest tak że Sel Marin w ogóle nie ma nic wspólnego z morzem – ma, choć najbardziej w akordzie otwarcia i nawet wówczas nie jest to dosłowne. Ale chodzi tu o nie do końca zdefiniowany efekt/sznyt, który daje korelacja kilku specyficznych, a nakładających się na siebie nut, niż dosłowne emanowanie klimatami marynistycznymi.

Acqua di Sale Pro Fumum Romajeśli macie nadmiar gotówki i szukacie porywającej autentyzmem kompozycji morskiej, to polecam niuchnąć powyższe…

Moim zdaniem te dyskretne namiastki, smaczki i detale tła + nazwa kompozycji to za mało, by nieco na siłę – robić z Sel Marin rasową kompozycję „morską„, bo akurat takiej brakowało w portfolio Heeleya. Ale szczerze? wcale nie postrzegam tego jako wadę, że zapach uchyla się i całkiem zgrabnie umyka od swych natywnych „marynistycznych” konotacji – ba jestem z tego powodu całkiem zadowolony😉 Tym bardziej, że zapach jest naprawdę ciekawy, zaskakująco złożony oraz wielowątkowy – stąd uważam, że w roli niezobowiązującego, śródziemnomorskiego casualowca, sprawi się znacznie lepiej. Powiem tak, Sel Marin odarty ze swej „morskiej” segmentacji, robi dużo lepsze wrażenie, niż ścigając się o palmę pierwszeństwa z resztą świata i niedoścignionym Acqua di Sale – z którym nikt i nic nie ma szans, w kwestii sugestywności i autentyzmu morskiej scenerii jaką tworzy…James Heeley - Sel Marin EdP

rok powstania: 2008

nos: James Heeley

projekcja: umiarkowana, później dyskretna

trwałość: w zależności od aury, od dobrej po dostateczną

Głowa: bergamotka, cytryna, nuty zielone,
Serce: sól, woda morska, trawa morska, mech,
Baza: piżmo, cedr, skóra,


Tagged: bergamotka, blog o perfumach, cedr, cytryna, James Heeley, James Heeley - Sel Marin, mech, nuty zielone, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum, sól, skóra, trawa morska, udawane perfumy wodno morskie, woda morska, zapach pseudo morski

z cyklu szybki przelot przez… S jak Sephora

$
0
0

Dziś z rewizytą, wpadli do mnie Edyta i Michał (pozdrawiam serdecznie), więc poza spacerowaniem, jedzeniem i piciem – wypadało zapewnić szanownym gościom jakąś rozrywkę, urządzając im mini rajd po opolskich perfumeriach. W końcu kto lepiej zrozumie potrzeby duchowe perfumomaniaka, jak inny perfumoholik😉 Przy okazji poznałem kilka ciekawostek i całkiem obiecujących nowości – zatem nie przedłużając, pora na szybki przelot przez:

Bottega

Bottega Veneta – Pour Homme Essence Aromatique, to jedno z najmilszych zaskoczeń tego dnia i w moich oczach, swoista rehabilitacja dla marki. Po genialnej Bottega Veneta Pour Homme z 2013 roku, marka dosłownie skompromitowała się mającą premierę w ubiegłym roku wersją Extreme. No cóż, chcieli iść z modą i trendami, a skończyło się totalnym blamażem i zaprzepaszczeniem dobrego wrażenia, jakie zrobili na rynku swym premierowym PH. Ale zdaje się Bottega wyciągnęła słuszne wnioski z porażki i przekuła ją w ponowny sukces, za pomocą swych najnowszych perfum – opatrzonych jakże sugestywnym podtytułem Essence Aromatique. Jest to świeżak, a jakże ale tak wysublimowany, wyrafinowany, nietuzinkowy i bezprecedensowy, iż w kategorii ultra wytrawnych wód kolońskich – mógłby z powodzeniem stanąć w szranki, z równie genialnym co bezprecedensowym Eau de Gentiane Blanche od Hemesa. Jeśli lubicie suche, ziołowe i wytrawne kompozycje kolońskie, w stylu wspomnianego Hermesa (plus Hermes Voyage), Loewe Solo i niedawno opisywanego Heeley’a Sel de Marin – będziecie zachwyceni! Gdyby zapach był nośniejszy i bardziej inwazyjny, wskazałbym jeszcze na podobieństwo do kultowego Dolce & Gabbana Pour Homme, z tym że Dolce jest dużo nośniejszy i głośniejszy niż Bottega, której pod tym względem bliżej do lotnej subtelności hermesowych ogródków. Śmiem twierdzić że sam J.C. Ellena, nie powstydziłby się tych perfum…

YSL

Yves Saint Laurent – L’Homme Ultime prawie dziś przeoczyłem. Ten sam flakon o niezbyt przykuwającej wzrok kolorystyce, miotającej się pomiędzy Libre, Eau i Cologne, sprawił że niemal go pominąłem. Ale oczojebna, czerwona karteczka z napisem NOWOŚĆ, kazała ponownie zawiesić oko na flaszce i bingo! Tym razem mój wzrok padł nie na Intense, Extreme, czy inne oklepane Parfum, a jakże odkrywcze i przełomowe Ultime! Nie wiem jak długo marketing YSL pracował nad czymś tak innowacyjnym, ale chyba zabrakło im tej inwencji na banalne i jakże skuteczne zmienienie koloru flakonu, na bardziej kontrastujący z resztą rodziny L’Homme – co niechybnie przełożyłoby się na lepszą czytelność i rozpoznawalność ich oferty, ale co ja się znam… Ale najistotniejsze jest to, że sam zapach jest dużo bardziej wyrazisty, świeży i obiecujący, a to chyba najważniejsze. Uwaga, trzymajcie się krzeseł, bo… ten zapach ma jaja! Tak, w otwarciu rządzi zdecydowany i pobudzający akord imbirowy, sowicie podbudowany pieprznym kardamonem, wiec o dziwo nie są to kolejne oklepane, smętne, nudne i bezpłciowe popłuczyny – pokroju ich flagowego L’Homme. Wprawdzie nie jest to ekspresja porównywalna z Bang! Jacobsa czy Azzaro Visit – ale zawsze to światełko w tunelu, więc chętnie do zapachu wrócę…

Thierry

Thierry Mugler – A*Men Pure Tonka wywołał u mnie nieodparte wrażenie, że Thierry zaczyna się powtarzać. Owszem to fajnie, że jest konsekwentny i wszystkie jego kompozycje noszą jedną wspólną sygnaturę. Taki swoisty znak wodny, czy piętno pozwalające już na pierwszego niucha stwierdzić iż mamy do czynienia z Muglerem – ale problem w tym, że Pure Tonka to niesamowicie schematyczny zapach. Albo ktoś już jest zmęczony, wypalił się lub poszedł na łatwiznę, ale po czymś co nazwano jakże zatrważająco i sugestywnie PURE TONKA (a mowa o Muglerze i serii A*Men, więc jest czego się bać!), spodziewałem się czegoś więcej niż powtórki z rozrywki w formie odgrzewanego kotleta, z tego co już dobrze znamy. Owszem zapach jest słodki, ale epatuje nie słodyczą tonki, co doskonale wszystkim znanym, nieco oklepanym i ździebko zbyt syntetycznie i przaśne wyrażonym wątkiem kawowym, który przełamano znanym z B*Mena akcentem sekwoi. No sorry, ale obiecywałem sobie po tym zapachu nieco więcej niż kilka oklepanych kombosów/ chwytów/ rifów/ fragmentów układanki – z których ktoś naprędce sklecił coś w teorii nowego, a w praktyce doskonale znanego wszystkim miłośnikom Muglera. Owszem Pure Tonka jest ładne i miłośnikom Muglerowej stylistyki będzie się podobać, ale nie wnosi sobą totalnie nic nowego, wręcz przeciwnie – trąci od tych perfum syntetycznością i płytkością, której wcześniej u Thierrego nie czułem…

Adidas

Adidas – Born Original for Him, to produkt prawdopodobnie aspirujący do bycia czymś więcej niż orzeźwiającym żelem pod prysznic, dla aktywnego i pełnego życia mężczyzny – ale coś poszło nie tak… Powiedzmy sobie wprost, największym sukcesem i czarnym koniem (dosłownie) w stajni Adidasa, jest kultowy i święty już za życia Adidas Active Bodies (że o fantastycznym i nieodżałowanym Original nie wspomnę), który wciąż jest kupowany równie ochoczo, co masowo podrabiany – czyli wciąż się facetom podoba. Ale jak wiadomo nic nie trwa wiecznie i trzeba pomyśleć o najmłodszym pokoleniu „sportowców„, odzianych w najmodniejsze pieluchomajtkowe dresy (te ze zwężaną, rurkowatą nogawką). Ciekawe czy ktoś u Adidasa pomyślał, jak ma coś takiego założyć (i jak w tym wygląda, bo czasy Henryka VIII, śmigającego w opiętych pończochach, mamy już za sobą) facet mający w łydce około 50 cm?, ale ja nie o tym… W każdym razie, ktoś u trój pasiastych pomyślał, by zmajstrować coś nieco poważniejszego niż tandetny „deodorant” za ~30 zł i wysmarowali coś kosztującego ponad 150 zł oraz niewątpliwie aspirującego do roli poważnej wody toaletowej, mającej stanowić alternatywę/ zastępstwo dla kultowego Czarnego Adasia. Tak wiem że czasy się zmieniają, że gusta zapachowe ewoluują, ale Czarny Adaś choć jest wyrazistą i dającą popalić siekierą, ma też swoisty, niepowtarzalny i diabelnie rozpoznawalny bukiet, którego w Born Original niestety zabrakło. Adidas zaproponował oklepany i powszechnie występujący w przyrodzie akord, osnuty na nieśmiertelnym połączeniu raczej umownych niż dających się zidentyfikować owoców, ziół i przypraw – w praktyce nie dając NIC ORIGINAL’NEGO. Efekt, trudno te perfumy zapamiętać i zapomina się o nich równie łatwo, co o massmarketowych (drogeryjnych) liniach Adidasa, za kilkadziesiąt złotych. Sorry ale za podobną kasę można już mieć coś od CK, Bossa lub Armaniego i w dodatku będzie to dłużej i prawdopodobnie lepiej pachnieć…

Moschino

Moschino – Fresh Couture, to w sumie damskie perfumy, ale tak oryginalne że po prostu nie mogłem o nich nie napomknąć (Edziu, dzięki że mi je pokazałaś). Na pierwszy rzut oka, nie wiadomo czy to jakiś żart (choć niechybnie z gatunku błyskotliwych i sarkastycznych), czy też ktoś w Moschino podczytuje perfumomanię – ale to nie żart, bo ktoś naprawdę zrobił perfumy inspirowane i żywcem nawiązujące formą flakonu i sznytem kompozycji, do środków czyszczących😀 Przypominający butelkę ze środkiem do mycia okien design i przerysowany, kipiący świeżością detergentu bukiet – nie pozostawia złudzeń, z jakiego rodzaju kompozycją mamy do czynienia i jak bardzo jest ona złożona oraz ambitna:) Zapach, na który składa się toporny niczym PR Korei Północnej mix kwiatów i owoców – daje niemiłosiernie czadu, połączonymi siłami jaśminu i grejpfruta… Gdyby nie to, że za zapachem stoi włoskie Moschino, pomyślałbym, że zapach zrobili dla jaj Japończycy, albo jest to kolejny koncept Demeter


Tagged: blog o perfumach, jak pachnie Moschino – Fresh Couture, najnowsze perfumy Adidas Born Original, najnowsze perfumy Bottega Veneta – Pour Homme Essence Aromatique, najnowszy Thierry Mugler – A*Men Pure Tonka, najnowszy Yves Saint Laurent – L’Homme Ultime, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum, z cyklu szybki przelot przez… najnowsze perfumy Thierry Mugler Pure Tonka

Tom Ford – Sahara Noir, czyli Balcerowicz/Ford/Tusk musi odejść!…

$
0
0

Balcerowicz/Tusk, tfu Sahara Noir musi odejść! A tak w ogóle to wina Tuska, że te perfumy wycofano! Tak mniej więcej wyglądałaby perfumeryjna demagogia i ostracyzm – gdyby o zawartości perfumeryjnych półek decydowały nie bezduszna ekonomia – a rodzime standardy polityczne😉 Zapytacie po co marnuję mój i Wasz czas, pisząc o wycofanych perfumach? To proste, bo są tego absolutnie warte!

tumblr_n8qiglXbor1qc3ju8o7_500

Tak, mam świadomość że Sahara Noir to (w teorii, bo czymże jest odgórnie narzucona przez producenta segmentacja – w konfrontacji z własnymi, choćby subiektywnymi odczuciami?) perfumy damskie – skoro są tak mroczne, wyraziste i sążniste, iż z powodzeniem może ich używać facet? I nie stereotypowy miłośnik kreacji, rodem z pracowni Dawida Wolińskiego, tudzież masówki od Zary/H&M – co każdy jeden facet, od fedrującego na przodku górnika, po biznesmena. Tak, te perfumy są AŻ TAK pozbawione „damskiego pierwiastka„, że może ubrać je KAŻDY mężczyzna – bez ryzyka odniesienia choćby najmniejszego uszczerbku na swej męskości. Naprawdę żałuję, że Ford zdecydował się oferować Sahara Noir jako pachnidło damskie, bo uważam, że zapach sprzedawałby się dużo lepiej jako uniseks. Ale to tylko jeden z potencjalnych powodów, dla którego fenomenalne w mym odczuciu Sahara Noir nie odniosło sukcesu komercyjnego i w konsekwencji zostało uśmiercone.

Tom Ford - Sahara Noir

Ponadto uważam, że ten zapach wyprzedził swoją epokę i z roku na rok coraz bardziej dewaluującą koniunkturę rynkową tak bardzo (z roku na rok coraz to bardziej upraszczaną i łagodniejszą stylistykę), że Ford musiał podjąć bolesną, ale jakże życiową (ekonomia) decyzję o jego wycofaniu z oferty. Tak jak swego czasu wycofano ze sklepów YSL M7, pierwszego komercyjnego oudowca (wycofano go nim zapach zrozumiano, doceniono i w ogóle zaczął się szał na oud i samo Em Sept) tak i z perfumeryjnych półek znika nazbyt wybujała i wymagająca Sahara Noir. Swoją drogą to cud, że chociaż męskie Lalique Encre Noire, jakoś się uchowało. Nie chcę zabrzmieć jak wywyższający się snob, ale brutalna prawda jest taka, że tego rodzaju brzmienia (kompozycję tak sążniście orientalną i zarazem niszową) doceni tylko koneser/miłośnik gatunku, a tych jest wśród nabywców perfum najmniej. A przecież trzon sprzedaży Toma Forda odbywa się poprzez perfumerie sieciowe, gdzie prym wiodą głównie do bólu mainstreamowe – lekkie owocowe soczki, o fizjonomii zmiękczacza do tkanin i morskie świeżaki, o głębi odświeżacza do toalet…😉

Tom Ford - Sahara Noir reklama

No sorry, taki mamy klimat i w gusta przeciętnego klienta sieciówki (i jego żony, bo w 80% przypadków to żona/dziewczyna/kochanka/matka* decydują czym będzie pachniał jej mężczyzna) prędzej wstrzeli się coś niezobowiązującego i uniwersalnego, niż ekstremalnie żywiczny orient. No i kto to jest ten Tom Ford?, przecież najlepiej sprzedają się dużo bardziej rozpoznawalne marki jak: Hugo Boss, Armani, Lacoste, Calvin Klein i Paco Rabanne… No więc z przykrością donoszę, że jeśli wciąż ostrzycie sobie zęby na Fordową Saharę, to na perfumeryjnych półkach zostały pojedyncze niedobitki lub jakieś resztki w perfumeriach online i więcej nie będzie. Zwyciężyły bezwzględne i nieubłagane prawidła rynku i zapach wycofano. Teoretycznie jest szansa na kontynuację, ale wpierw imperium Toma Forda trzeba by było znacjonalizować (upaństwowić, jak nasze kopalnie), powołać związki zawodowe i wówczas rząd dopłacałby do produkcji i sprzedaży każdego flakonu tych i każdych innych nierentownych perfum w nieskończoność, tadaaaaaam!😀

*niewłaściwe skreślić

Tom Ford - Sahara Noir foto

Śmiem twierdzić, że te perfumy padły ofiarą swojej formy dystrybucji i chybionej segmentacji. Ten zapach jest zbyt niszowy i trudny, by oferować go w komercyjnych sieciówkach, gdzie po prostu nikt nie doceni tego rodzaju kompozycji. No bo ile znacie osób (a zwłaszcza kobiet, do których zapach jest adresowany) chcących pachnieć kadzidłem i labdanum w tak zintensyfikowanej formie (tak Sabbath, możesz już opuścić dłoń:) ), że chwilami przypomina paloną kalafonię lutowniczą? Latem Sahara Noir pachnie po prostu monumentalnie i już w parę minut od aplikacji, dosłownie zapiera dech i pacyfikuje głębią oraz bardzo niszową artykulacją swego niebanalnego bukietu… A bukiet jak przystało na kompozycję sygnowaną logiem Tomka Forda, wyrażono z pełną dbałością o impet i siłę rażenia. Naprawdę nie trzeba wiele, by w letni i nie daj Odynie duszny dzień, przeistoczyć swe otoczenie w scenerię żywcem wyjętą z filmu Constantine – tudzież kiepsko wentylowanego wnętrza Media Markt/Media Expert, gdzie dosłownie czuć w powietrzu przegrzany plastik i przeciążone przewody sieciowe.

Tom Ford - Sahara Noir box

Szkoda, bo choć Sahara Noir jest kompozycją naprawdę wymagającą, jest też przepiękna. Bogaty i nietuzinkowy bukiet tych perfum ocieka i pacyfikuje głębią i gęstością, z jaką ukazano tu maksymalnie zredukowane olejki żywiczne, zamieniając je w żywiczną pastę. Pod tym względem zapach wybija się wysoko na tle innych i pseudo orientalno kadzidlano żywicznych pachnideł – głównie za sprawą tego powłóczystego, ultra gęstego, żywicznego dostojeństwa, które obficie wylewa się z flakonu tych perfum. Mowa tu o przepychu, rozmachu, bogactwie i wzniosłości porównywalnej z najbardziej skoncentrowanymi, niszowymi siekierami. Nie przesadzam, bukiet Sahary emanuje ultra skoncentrowanymi olejkami kadzidlanymi i żywicami tak bardzo, że tylko Norma Kamali Incense i Andy Tauer Incense Extreme chadzają w zbliżonej lidze – choć Tauera nie jestem do końca pewien. Sahara Noir to ekstrakt z żywic, z absolutem z labdanum na czele…

Constantinekadr z filmu Constantine, swoją droga również gorąco polecam

Ale labdanum tak głębokim i sążnistym, że aż gorzkim i przejmującym – zupełnie niepodobnym do winnych, soczyście śliwkowych powidełek, jakimi zwykle bywa i emanuje, odpowiednio (przyjaźnie) rozcieńczone labdanum. Oczywiście w tle czai się subtelny i bogaty w oldskulowo Amouage’owym stylu orient, ale to tylko tło i dopełnienie dla przejmującego wątku głównego. Doprawdy niesamowite pachnidło, a dla miłośników gatunku wprost przepiękne i nieodżałowane – choć nie mam złudzeń że sentymentem ~1% potencjalnych klientów, Ford nie będzie sobie zawracał głowy…

p.s. Polu, tym bardziej dziękuję Ci za hojną próbkę tego skarbu :*Tom Ford - Sahara Noir EdP

p.s.

Rok powstania: 2013

trwałość: dobra

projekcja: bardzo dobra

Głowa: gorzka pomarańcza, tatarak, cyprys, labdanum,
Serce: egipski jaśmin, marokańska róża, kadzidło, papirus, wosk pszczeli, cynamon,
Baza: labdanum, benzoes, wanilia, cedr, ambra, agar (oud), balsam egipski,


Tagged: agar (oud), ambra, balsam egipski, benzoes, blog o perfumach, cedr, cynamon, cyprys, egipski jaśmin, ekstremalnie labdanowe perfumy, gorzka pomarańcza, kadzidło, labdanum, marokańska róża, niszowe perfumy pachnące ekstremalnym kadzidłem i labdanum, o perfumach, opis perfum, papirus, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy podobne do Incense Normy Kamali, recenzja perfum, recenzje perfum, tatarak, Tom Ford - Sahara Noir, wanilia, wosk pszczeli

Toni Gard – Sea Side, czyli monstrualny przerost formy i ceny nad skandalicznie nikłą treścią…

$
0
0

Czasem odnoszę wrażenie, że dla kupujących byłoby lepiej, gdyby pewne zapachy nigdy nie powstały… Toni Gard to niezbyt rozpoznawalna na rodzimym rynku marka modowa (odnoszę wrażenie, że nie tylko rodzimym), która swego czasu rozszerzyła swą ofertę o perfumy. Tak naprawdę jedyny czynnik który odróżnia ją od np. Armaniego, Dolce&Gabbana, CK, Hugo Boss, Gucci, YSL, Valentino, Paco Rabanne, Versace i Burberry, jest to, że jest słabiej rozpoznawalna. Toni Gard to taki ubogi krewny mainstreamowych tuzów, o szeroko rozreklamowanych i wysoce pożądanych logotypach. Logotypach o tak wielkiej sile oddziaływania na świadomość kupujących, że nieważne jak badziewny i przepłacony byłby sygnowany ich logiem produkt – ludzie i tak kupią dla znaczka i marki. To taki paradoks naszych czasów, bo kiedyś kupowało się produkty markowe głównie dla ich jakości – gdy dziś coraz częściej przepłacamy za sam logotyp i stojący za nim „prestiż”…

Toni Gard Sea Side

I przykładem takiego właśnie sromotnie przepłaconego produktu, za którym nie stoi ani jakość, ani nawet prestiż – są słabiutkie niczym piwo bezalkoholowe Sea Side, od niemal nieznanej nad Wisłą, Toni Gard… Abstrahując od Toni Gard, dlaczego mam płacić kupę kasy za produkt, za którym nie stoi jakość, która usprawiedliwiałaby jego wysoką cenę? Może i jestem pragmatycznym do bólu neandertalem, ale marketingowo ideologiczny bełkot i mniej lub bardziej urojony/wydumany prestiż marki (segmentacja będąca głównie widzimisię właściciela marki i jego nieustraszonego działu marketingu), po prostu na mnie nie działa!. Zwłaszcza gdy produkt jest kiepskiej jakości lub nie stoją za nim jakiekolwiek wymierne cechy/korzyści, które uzasadniają jego wysoką cenę. No sorry, ale metka z szeroko rozpoznawalnym logo to za mało bym to kupił – i niestety perfumy są tu świetnym przykładem, że uznany producent i wysoka cena, nie są w dzisiejszych czasach jakimkolwiek gwarantem jakości.

oferta Toni Gard Sea Side

Tyle że w przypadku Sea Side nie ma mowy ani o jakości, ani o prestiżu marki – więc skąd ta zupełnie nieadekwatna cena? Poważnie, te perfumy są tak słabe, że najchętniej bym o nich nie pisał – ale są też doskonałym przykładem dydaktycznym, dla sytuacji którą opisałem powyżej. Tyle że o ile Armaniemu, Hugo i Calvinowi ujdzie płazem każdy gniot, bo ludzie i tak kupią dla samej marki – to Toni Gard nie jest marką o ich sile oddziaływania (jaranko na markę tu nie zadziała). W moim odczuciu powinni mieć tego świadomość i lepiej przyłożyć się do jakościowej i merytorycznej strony swoich perfum, ale co czuć – położyli na tym totalną lagę, serwując do bólu poprawnego politycznie i śmiertelnie nijakiego gniota jakich wiele… Sea Side nie jest (co sugeruje nazwa) morskim świeżakiem, ani czymś co przypomina jakikolwiek gatunek olfaktoryczny. Jest zlepkiem kilku oklepanych, ultra bezpiecznych riffów, które będąc muzyką – byłyby czymś w rodzaju lekkiej i niezobowiązującej twórczości Britney Spears, czy Nicki Minaj… Ekhm, nawet w sygnowaniu prostych, lekkich i niezobowiązujących perfum jest pewna granica przyzwoitości, której producent (via Puma Sync) nie powinien przekraczać… Dior Sauvage to przy Sea Side arcydzieło złożoności i awangardy w kreacji…

Toni Gard Sea Side reklamanawet zdjęcia z kampanii tych perfum nie wyrażają absolutnie niczego… bije od nich pustka i brak wyrazu, a ten chłopak jakby się wstydził…

Oczywiście biorę poprawkę, że zapach oferuje pewna duża sieciówka i już samo to dodaje +XXX zł do ceny flakonu za min. domniemany „prestiż” – ale mowa o zapachu, którego walory konweniują za najpodlejszym massmarketowym ścierwem, po kilkanaście złotych, więc z czym do ludzi!? Żeby nie było Toni Gard Mint też jest lekkie, by nie powiedzieć banalne – ale jest dużo ciekawsze i oryginalniejsze, więc jednak się da… A Sea Side jest o i niczym… Dlatego postrzegam go w kategorii bezczelnego zamachu na portfel potencjalnego nabywcy i koniec!. Sea Side nie opowiada żadnej historii, nieudolnie i pokracznie udając kompozycję zapachową, ale nie ma sobą nic do zaoferowania!. Deklarowany przez producenta wykaz nut jest tak bardzo hipotetyczny, że daruję sobie próby odniesienia się do niego. Prawdopodobnie dobry środek piorący, szampon do włosów lub kosmetyk pielęgnacyjny – wtarty w skórę, da lepszy, ciekawszy i dłużej utrzymujący się efekt… Wierzcie mi na słowo, to jest tak płytkie i puste pachnidło, że nie warto nawet za darmo!Toni Gard Sea Side EdT

rok powstania: 2015

nos: żaden antychryst się nie przyznał

projekcja: dostateczna, później słaba

trwałość: kiepska

Głowa: bergamotka, cytryna, mandarynka, grejpfrut, różowy pieprz,
Serce: nuty morskie, lawenda, szałwia, herbata,
Baza: drzewo sandałowe, ambra, piżmo,


Tagged: ambra, bergamotka, blog o perfumach, cytryna, drzewo sandałowe, grejpfrut, herbata, koszmarnie słabe perfumy, lawenda, mandarynka, nuty morskie, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, piżmo, różowy pieprz, recenzja perfum, recenzje perfum, szałwia, Toni Gard - Sea Side

Diesel – Only The Brave, czyli nie tylko dla odważnych…

$
0
0

Zauważyliście, że od kliku lat da się dostrzec pewien powiedzmy „trend”, nie informowania klientów o tym, kto jest autorem danej kompozycji zapachowej? Kiedyś był to powód do dumy i ekscytacji, że za perfumami X stoi nazwisko jakiegoś uznanego perfumiarza – gdy dziś producenci jakby się tego wstydzili i wolą tę kwestię przemilczeć. Moim zdaniem powody tego stanu rzeczy są dwa. Po pierwsze przeciętnego Kowalskiego guzik obchodzi, kto zrobił „perfumki” które kupuje – więc producenci oszczędzają mu fatygi literowania nierzadko skomplikowanego, obco brzmiącego nazwiska. Dziś perfumy przestały być elitarnym luksusem dla elit, owszem wciąż są przedmiotem zbytku, ale dostępnym dla każdego. Są czymś tak powszechnym w naszym życiu jak WiFi, więc ich pochodzenie staje się nam coraz bardziej obojętne. Również brzmienie perfum, przed wszystkim tych z tzw. głównego nurtu staje się tak neutralne, niezobowiązujące i transparentne, że stojący za nimi nos również staje się anonimowy, wręcz zbędny. Po drugie sami producenci tną koszta i zamiast bulić honorarium za wynajęcie uznanego nosa/kreatora – coraz częściej sięgają po zapach z katalogu „gotowców” na każdą okazję*. Bo tak jest szybciej i taniej, a dziś nowe perfumy wypada/trzeba wypuszczać co kilka miesięcy… To co kiedyś urastało do rangi działa sztuki, dziś ma być fajne, proste i tanie w produkcji – zwłaszcza, że premiera goni premierę, więc po co się produkować nad czymś, czego nabywca i tak nie doceni?

*z zasobów firm zrzeszających perfumiarzy, którzy podobnie jak agencje modeli oferują swoim klientom „produkt” na każdą okazję…

Diesel - Only The Brave

Dlatego czasem warto sięgnąć po „nowość” z przed kilku lat (lub odkryć ją na nowo), by poczuć rzadko spotykaną dziś jakość, kunszt i inwencję w kreacji. Niektórym z Was może wydawać się to dziwne, że dopiero teraz oblatuję Dieslowe Only The Brave, ale przy tej ilości zapachów na rynku i ponad 400 (!) próbkach w kolejce do zrecenzowania, takie sytuacje to u mnie chleb powszedni i jeszcze nie raz zaskoczę Was taką „premierą z brodą:) Piję to tego, że choć bohater dzisiejszego wpisu jest chwilami mainstreamowy, komercyjny i poprawny politycznie do bólu (co czuć w jego otwarciu) – to stoją za nim naprawdę utalentowane nazwiska (co również czuć, ale nieco później), których kolektywna praca przełożyła się na wprawdzie uniwersalne, ale bardzo poprawne i nic nie tracące na swej aktualności brzmienie… Brzmienie rozchwiane pomiędzy zachowawczością populizmu, wyrażonego dźwięcznym, lekkim i soczystym połączeniem rześkich cytrusów i delikatnego kwiecia, z ciepłotą suchych i aromatycznych ziół, które wykończono balsamiczną obłością szlachetnego drewna i żywic. Wiem, brzmi banalnie, ale wyjąwszy skrajnie zachowawcze, wręcz banalne otwarcie – w dalszej części zapach zaskakuje już tylko na na plus.

Diesel - Only The Brave box

Only The Brave to zapach na wskroś nowoczesny, poprawny, uniwersalny i zachowawczy, ale ma też w sobie kulturę, elegancję i wysublimowaną jakość, której próżno szukać w najświeższych premierach. Niepokoi mnie to dzisiejsze zdziczenie obyczaju w kreacji, bo mainstream mainstreamem, ale nawet w przypadku ordynarnego fast foodu obowiązują** pewne standardy estetyczne i jakościowe. A Only The Brave jest wybornym przykładem casualowca, o nadspodziewanie poprawnym kroku. Tak dobrym, że wedle dzisiejszej nomenklatury, rozmiłowanej w jakże modnej umowności i minimalizmie w kreacji – mógłby uchodzić za ultra męską kompozycje wieczorową. Tak, to nie przesada, gdyż jeśli wejrzeć wgłąb jego pozornie prostej i zachowawczej aparycji – znajdziemy tu cechy i akcenty przypominające choćby Chanel Allure, Drakkar Noir, a nawet Ungaro III. Pozornie wyrażono je z lekkością i finezją lajtowego ~Ferragamo, ale gdy zapach ponosić dłużej, jawi się jako wysmakowany i nowoczesny, prezentując sznyt iberyjskich, skąpanych w ciepłych ziołach, kompozycjach Loewe. Męskich, temperamentnych i nowoczesnych, ale mających w sobie ten nieco ciężki – ni to kwiatowy, ni to ziołowy, ale wybitnie oldskulowy pierwiastek „Drakkar Noir„.

**powinny, wszak w dobrze zrobionym i wysokiej jakości burgerze nie ma nic złego…

Diesel - Only The Brave flakon

Ale co tu dużo mówić, wystarczy spojrzeć na nazwiska perfumiarzy, którzy kooperowali przy powstaniu Only The Brave. Wprawdzie dorobek Pani Massenet nie rzuca na kolana, ale już sylwetki i portfolio Oliviera Polge’a przedstawiać nie trzeba. A i konotacje ze wspomnianym Drakkar Noir też przestają dziwić, gdy pojawia się nazwisko Wargnye, czyli twórcy powyższego…😉 Naprawdę bardzo pozytywnie mnie ten Diesel zaskoczył, bo nie spodziewałem tu się tak zręcznego i wdzięcznego połączenia szlachetnej i wylewnej tradycji, z zachowawczą i umiarkowaną nowoczesnością. Niby niezobowiązujący i stworzony wybitnie pod publiczkę, ale wybrzmiewa z klasą i fasonem, której pozazdrościłaby mu nie jedna nowoczesna kompozycja stricte wieczorowa. Do tego dochodzi naprawdę niezła trwałość, budząca szacunek projekcja oraz bezdyskusyjna noszalność, wszak tej zarówno Drakkarowi jak i Allure odmówić nie sposób…:)Diesel - Only The Brave EdT

rok powstania: 2009

nos(y): Alienor Massenet, Olivier Polge, Pierre Wargnye

trwałość: bardzo dobra jak na mainstream

projekcja, bujna i okazała, acz bez tendencji do zamordyzmu

Głowa: cytryna amalfi, mandarynka,
Serce: cedr virginia, kolendra, fiołek,
Baza: francuskie labdanum, ambra, styraks, benzoes, skóra,


Tagged: ambra, benzoes, blog o perfumach, cedr Virginia, cytryna Amalfi, Diesel - Only The Brave, fiołek, francuskie labdanum, kolendra, mandarynka, naprawdę niezły casualowiec, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy podobne do Chanel Allure i Drakkar Noir, recenzja perfum, recenzje perfum, skóra, styraks

Olympic Orchids Artisan Perfumes – DEV #2: The Main Act, czyli umarła Sahara Noir – niech żyje Sahara Noir Intense!

$
0
0

Jeśli podobnie jak ja, rozpaczaliście na wieść o wycofaniu Fordowej Sahary Noir, to mam dla Was świetną wiadomość!. Sahara żyje, ma się dobrze i pozdrawia ze słonecznych plaż Key West na Florydzie:) No dobrze, oryginalną Saharę rzeczywiście ubito – ale co powiecie na to, że istnieje zapach, który pachnie uderzająco podobnie do tejże Sahary? W końcu kogo obchodzi jak się coś nazywa i kto to wyprodukował – skoro pachnie niemal tak samo i wciąż można się cieszyć swoim ukochanym pachnidłem? A! i co więcej, Olympic Orchids twierdzą, że The Main Act to UNISEKS, więc nie popełnili błędu Forda, który sprzedawał Sahara Noir jako perfumy damskie

Olympic Orchids Artisan Perfumes - DEV #2 The Main Act

Z ostatniego zlotu perfumoholików we Wrocławiu, przywiozłem kilka wspaniałości, w tym TO cudo… Zresztą po to urządza się tego rodzaju spotkania, by poznać ciekawe i efektowne nowości, białe kruki, albo móc wyżebrać próbkę czegoś naprawdę rzadkiego (Marto, ponowne dzięki!). A pomyślelibyście, że jakaś mało znana i totalnie niszowa marka ze Stanów, ma w swojej ofercie coś uderzająco podobnego do Sahara Noir – tudzież Sahara Noir jest łudząco podobną kopią bohatera dzisiejszego wpisu? Oba pachnidła miały swą premierę w mniej więcej tym samym czasie i oba pochodzą ze Stanów – więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby ich uderzające podobieństwo było efektem nie ordynarnego odgapiostwa, a cichej i zupełnie zamierzonej kooperacji… Ale to tylko moje luźne dywagacje…

Olympic Orchids logo

Kooperacji, bo w przypadku pachnidła tak specyficznego i niszowego oraz dedykowanemu tak wąskiemu i hermetycznemu gronu potencjalnych odbiorców – trudno mówić o przypadku. Zresztą osobiście nie wierzę w „przypadkowe zbieżności brzmień” w tej branży, bo jeśli coś jest do czegoś podobne to, albo mowa o świadomym powielaniu mody – albo celowym (mniej lub bardziej bezczelnym) kopiowaniu jakiegoś brzmienia, w celu odniesienia wymiernych korzyści finansowych. No chyba, że proceder odbywa się w tzw. „białych rękawiczkach” – czyli za zgodą i wiedzą producenta oryginału. I tu pozwolę sobie przytoczyć parę przykładów: X Bolt aka Boss Bottled, Balmain Carbone aka Olfactive Studio Autoportrait, Hermes Terre D’Hermes aka Montale Red Vetiver, czy Bentley Absolute aka Gucci Pour Homme i nasza Sahara Noir aka Olympic Orchids The Main Act lub odwrotnie… Po prostu dwie firmy dogadują się, wypuszczając ten sam zapach pod różnymi szyldami, za co jedna strona zapłaciła tej drugiej. W końcu przy tej ilości perfum na rynku i w różnej segmentacji (nisza, mainstream) – prawdopodobieństwo, że oba wyroby zaczną ze sobą konkurować jest znikome.

mde

A więc nie będę się czepiał i drążył kto od kogo podchwycił pomysł – zwłaszcza, że Sahary Noir oficjalnie już nie ma i nie sposób ustalić pod czyim szyldem zapach zadebiutował jako pierwszy. Cieszmy się, że wciąż możemy obcować z jego potęgą i majestatem. Zainteresowanych brzmieniem The Main Act odsyłam do niedawno popełnionej recenzji Sahary Noir od Toma Forda, choć odnoszę wrażenie (i nie kolor cieczy mam tu na myśli), że Main Act wypuszczono w znacznie wyższej koncentracji niż Fordową Saharę, co uwaga – przekłada się na jeszcze głębsze brzmienie i jeszcze bardziej morderczą projekcję!… I tu słówko o nazewnictwie, gdyż to równie tajemnicze co lakoniczne DEV: #2: – to skrót od linii The Devil Scents, w której to Main Act stanowi kompozycję numer dwa. I wierzcie mi, podtytuł The Devil Scents pasuje do tych iście diabelskich perfum jak ulał!:)

The Main Act grafika

No dobrze, jest coś co odróżnia The Main Act od Fordowej Sahary i tym czymś jest obecność kocanki, czyli nieśmiertelnika – któremu to np. Annick Goutal poświęciła swe kultowe Sables. O ile u Forda nieśmiertelnik uszedł mej uwadze, to w kompozycji Olympic Orchids, stanowi wyrazistą i niemożliwą do zignorowania bazę. Bazę, która dosłownie wsiąka i wrasta w ubrania i skórę, przeżywając nawet prysznic!. Więc nie są identyczne, choć ten jeden detal to trochę za mało, by móc powiedzieć że to dwie różne i przypadkowo zaaranżowane kompozycje. Ale who cares, skoro oba są przepiękne, a delikatniejszy z nich już nie żyje?…

foto flakonu

Jeśli więc lubicie pachnidła ciężkie, mroczne i nietuzinkowe, pokroju Fumidusa, Petroleum i ciężko ujęte żywice (Norma Kamali Incense) – to tą odsłoną/wariacją motywu znanego z Fordowej Sahara Noir, będziecie wprost urzeczeni. Zapach jest jeszcze gęstszy, cięższy i głębszy niż go poznałem. Jest wręcz gorzki i zaciąga dymną spalenizną, gdyż gęsta i ciągnąca się niczym karmel pasta z labdanum i olibanum, która stanowi pierwotną oś kompozycji – tu została jeszcze bardziej zredukowana, wręcz przypalona!. W efekcie wyszło coś co z powodzeniem można by określić mianem Sahary Noir Intense! I to w każdej mierze, bo jeśli wziąć pod lupę projekcję i trwałość, to pod tym względem Main Act przebija Fordową Saharę, pachnąc przeszło dobę, a na ubraniach uwaga! – przeżywa ich pranie… Jeśli więc jesteście ortodoksyjnymi miłośnikami ekstremalnie wyrażonego kadzidła i labdanum, demoniczne The Main Act jest właśnie dla Was…Olympic Orchids Artisan Perfumes - DEV #2 The Main Act EdP

rok powstania: 2013?

nos: Ellen Covey

trwałość: potężna, zapach przeżywa ponad dobę i prysznic – a na ubraniu przetrwał pranie…

projekcja: monstrualna i budząca respekt,

Skład: labdanum, balsam tolu, agar (oud), piżmo, kastoreum, cywet, kadzidło, kocanka, jałowiec, dzięgiel, skóra, róża, goździk (przyprawa), cynamon, kardamon,


Tagged: agar (oud), balsam tolu, blog o perfumach, cudownie żywiczne perfumy niszowe, cynamon, cywet, dzięgiel, ekstremalnie żywiczne perfumy, goździk (przyprawa), jałowiec, kadzidło, kardamon, kastoreum, kocanka, labdanum, o perfumach, Olympic Orchids Artisan Perfumes - DEV #2: The Main Act, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy będące jeszcze bardziej skoncentrowaną odsłoną Sahara Noir Toma Forda, perfumy męskie, piżmo, róża, recenzja perfum, recenzje perfum, skóra, zapach podobny do Sahara Noir Norma Kamali Incense

Narciso Rodriguez – Narciso Rodriguez for Him, czyli brzydkie kaczątko…

$
0
0

Słysząc nazwisko Rodriquez, z automatu myślę o Robercie Rodriquez’ie (reżyser) i Michelle Rodriguez (aktorka) – ale im bliżej poznaję dorobek olfaktoryczny Narciso Rodrigueza – tym zaczynam kojarzyć to nazwisko, z jeszcze jednego powodu. Wprawdzie niespecjalnie interesuję się modą, ale z każdym poznanym zapachem Narciso Rodrigueza, zaczynam mocniej cenić jego markę. Oczywiście to nie Narciso komponuje sygnowane swym nazwiskiem perfumy, ale je zatwierdza i co istotne – zatrudnia w tym celu uznanych i naprawdę utalentowanych perfumiarzy, tu Francisa Kurkdjiana. A Francis już nie raz dowiódł zarówno swego talentu, jak i swoistego mistrzostwa w niesztampowym minimalizmie. Weźmy na ten przykład jego najbardziej znane perfumy, czyli Le Male (osobiście wyżej cenię delikatniejsze i niemal nieznane Fleur Du Male, które gorąco Wam z tego miejsca polecam), które popełnił dla domu mody Jean Paul Gaultier*… Osobiście za Le Male nie przepadam, choć doceniam genialność tego konceptu, która tkwi w słodyczy i prostocie. I to nie Kurkdjiana, a pazerność JPG należy winić za nad eksploatację wątku Le Male, powielonego w pierdylionie innych odsłon, co pozwoliłem wyszydzić sobie TU.

*oraz powielił w postaci Custo Man, dla Custo Barcelona – a gdy pisałem, że są do siebie zaskakująco podobne, to mówili że coś sobie uroiłem…😉

Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him

Ale wróćmy do bohatera dzisiejszego wpisu, którego chciałem poznać już od baaaaaardzo dawna, ale jak na złość – żadna perfumeria w Opolu (zarówno sieciówki, jak i niezrzeszone), nie ma for Him w ofercie. Wyobraźcie sobie moją frustrację, bo od kiedy prowadzę tego bloga – żaden inny zapach nie powtarzał się w Waszych sugestiach i rekomendacjach tak często, co Narciso Rodriguez for Him!. Wreszcie po kilku latach jeden z czytelników się zlitował i podesłał mi próbkę, z którą natychmiast użyłem i…. (tu konsternacja) eeee… srsly, o to tyle krzyku?…

Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him foto

Szczerze? po poznaniu przepięknego i ultra zjawiskowego Bleu Noir, spodziewałem się że klasyczne for Him urwie mi poślady, tfu będzie, hmmmm…. podobne? Spodziewałem się wdzięcznego, zwiewnego, lekkiego i wysublimowanego zapachu, osadzonego wokół stylistyki Gucci Pour Homme II i Laury Biagiorri Essenza di Roma, a Hermesem Voyage i Cartier Declaration Eau, a tu szok, bo nic podobnego!… Oczekiwałem lekkiego i nienagannie skrojonego casualowca, przed którym zdejmę z głowy czapeczkę, czegoś na wzór Eau de Cartier Concentree lub Roadstera od Cartiera – ale nie czegoś na podobieństwo Cartiera Santos Concentree w wersji ultra light… Tak, jestem zawiedziony, bo choć zapach nie jest zły – ale zupełnie nie tego rodzaju brzmienia i stylistyki się spodziewałem, po osławionym flagowcu i „szarej eminencjiRodrigueza

Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him box

Po pierwsze, mało tu fiołka, więc jeśli spodziewaliście się Lalique Hommage lub Gucci PH II vol. 2.0, to będziecie rozczarowani. Owszem otwarcie jest bardzo zielone, roślinne i wyraźnie wiosenne, ale to raczej przyprószone pudrem/ talkiem, miażdżone roślinne łodygi, liście i okorowane badyle niż fiołek w swej czystej i niewinnej formie. Akord serca to z kolei ciekawy, przyjemny, acz bardzo dyskretny akcent przywodzący na myśl kredę, puder i jakiś balsam pielęgnacyjny, sprawiający że zapach staje się wyraźnie kremowy i balsamiczny. Warto zaznaczyć, że NR for Him to w ogóle bardzo dyskretne, nienachalne i pozbawione ostrych krawędzi perfumy. Dopiero w swym stadium dojrzałym pomiędzy akordami serca i bazy, zapach staje się nieco iberysjki (klimaty Loewe Solo), nieco suchy, męski i na pograniczu piżmowo balsamicznego orientu.

Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him front

Tutejsze piżmo jest wyraźnie syntetyczne i zupełnie nieostre, raptem na początku odrobinę świdrujące – później po prostu jest, trwając w sposób zupełnie neutralny i absolutnie bezkonfliktowy. Więc spokojnie, nie uświadczycie tu piżmowej hegemonii i pogromu, pokroju Lutensowych Cuir Mauresque lub Musc Koublai Khan – ani nawet Rasikh od Syed Junaid Alam, choć do tego ostatniego jest NRfH troszeczkę podobny. Zapach, gdy już zrzuci z siebie tego otwierającego kompozycję „fiołka„, sprawia wrażenie bardzo męskiego, tytoniowo balsamicznego. Ale tę jego pozorną piżmowo tytoniową dzikość, pięknie wygładzono niemal zupełnie płaską paczulą i zgrabną ambrą, nadając krawędziom kompozycji obłości i ogłady. Ale jak na ironię, to nie to dzikie i surowe piżmo odpowiada za mą początkową konsternację, co jego połączenie z wartką niewinnością ni to roślinnego, ni to kremowego fiołka – a którym to otwiera się ta nietuzinkowa kompozycja.

Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him reklama

Paradoksalnie NRfH zaskakuje nie przecudnej urody bukietem, a oryginalnością swego brzmienia i to ona stanowi najmocniejszy atut tej niezobowiązującej kompozycji. Jego na wskroś dyskretne i niesztampowe połączenie nut może nie jest klasycznie piękne – ale stanowi bardzo spójny i intrygujący bukiet, którego siła tkwi w prostocie. Wprawdzie minimalizm Kurdjiana to nie minimalizm w wykonaniu Jean Clauda Elleny, Mathilde Laurent czy Nathalie Lorson – ale uważam, że z trudnym i odważnym połączeniem fiołka i piżma, poradził sobie wprost wybornie. Zapach nie jest ciężki, ale nie jest też nijaki, ani mdły – a i tak pozytywnie zaskakuje swym dyskretnym i nieszablonowym krojem. W finiszu można dostrzec pewne podobieństwo kroju ,do arcy spokojnej Escady Magnetism, choć Narciso jest delikatniejszy i bardziej żywy. Escada jest piękna, ale stateczna i statyczna, gdy bukiet for Him ewoluuje i orzeźwia swym lekkim jak piórko piżmem oraz fiołkiem, ładnie korespondującym z subtelnością miękkiej i balsamicznej ambry.Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him EdT

rok powstania: 2007

nos: Francis Kurkdjian

trwałość: bardzo dobra

projekcja: dobra

Skład: liść fiołka, paczula, ambra, piżmo,


Tagged: ambra, blog o perfumach, Francis Kurkdjian, liść fiołka, Narciso Rodriguez - Narciso Rodriguez for Him, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum

Tommy Hilfiger – TH Bold, czyli bold and beautiful, dejavu…

$
0
0

No i Tommy doczekał się własnej zakładki na perfumomanii!. Bardzo lubię tę markę i mam sporo ubrań od Tommy’ego (bo szyje klasycznie i bez udziwnień), ale z jego perfumami zawsze było mi hmmmm,… nie po drodze. No dobra, nie owijając w bawełnę – nie bardzo było o czym pisać, bo poziom i styl kompozycji zapachowych Hilfilgera, oscyluje gdzieś pomiędzy Lacoste L 12.12. a CK z linii Summer 20xx, czyli bez rewelacji… Ale wszystko zmieniło się wczoraj, gdy wydobyłem z dna szuflady zmurszałą próbkę i powąchałem mającego premierę w ubiegłym roku TH Bold. Powitały mnie dźwięczne cytrusy, a chwilę później doznałem potężnego, wręcz monstrualnego dejavu!.

Tommy Hilfiger - TH Bold

Po pierwsze zapach jest łudząco podobny do jednej z najlepszych wód kolońskich jakie nosi ziemia (tak dla formalności, za najlepsze w ogóle uważam ex aequo: Hermesy The Orange Verte Concentree i Eau de Gentiane Blanche). I nie chodzi o jakieś niszowe, oldskulowe i pretensjonalne pachnidło, które wedle legend snutych przez założycieli, powstaje wedle liczącej miliard lat receptury – a niepozorną, mainstreamową wodę, od średnio w ŚSK (Światowej Stolicy Kebaba) kojarzonego, Banana Republic. Moim niekwestionowanym numerem dwa, jest genialne Classic z 1995 roku, będące jedną z najpiękniejszych, najwdzięczniejszych i najtrwalszych wód kolońskich, jakie znam. Ok, dwa pierwsze epitety są subiektywne, więc dyskusyjne – ale ostatni parametr jest dość istotny i jak najbardziej miarodajny – gdyż klasyczne (cytrusowe) wody kolońskie, zwykle trwałością nie grzeszą. Godzinka, góra trzy i koniec, a niepozorne i taniutkie BR Classic rządzi na mojej skórze przeszło 12 godzin i to z godną naśladowania projekcją. Da się? Da się…

Tommy Hilfiger - TH Bold reklama

Po drugie jest po prostu śliczny i ze względu na rozpoznawalność marki Hilfiger – cieszę się, że ten cudowny bukiet będzie łatwiej i szerzej dostępny, niż mało znane i nieco zapomniane przez dystrybutorów oraz sieciówki, Banana Republic. Szkoda, bo ich Cordovana do tej pory nie mogę przeboleć, ale niestety jego zniewalające połączenie figi i cynamonu, średnio przypadło klientom do gustu. No dobrze, czyli umarł król – niech żyje król, bo oto dostajemy umownie odświeżoną i delikatnie unowocześnioną względem BR Classic – wariację na temat klasycznej wody kolońskiej, w opakowaniu które o dziwo nie przypomina butelek z czasów bitwy pod Waterloo*. Zapach jest porażająco świeży i aromatyczny, a przy tym lekki, niezobowiązujący i tak energetyzujący – jak tylko może pobudzać kipiąca cytrusami woda kolońska, zaaplikowana na świeżo ogoloną gębę, w rześki majowy poranek.

*Napoleon Bonaparte był tak wielkim miłośnikiem wody kolońskiej, że kazał swemu adiutantowi ją sobie aplikować, nawet na polu bitwy.

banana republic classic

OK, zostawmy na chwilę BR Classic i poudawajmy, że TH Bold jest zupełnie nowym i bezprecedensowym pachnidłem. To co najbardziej porusza i zniewala w Boldzie, to jego energetyzująco orzeźwiające połączenie niesamowicie soczystych i rześkich cytrusów (bergamotka, mandarynka, cytryna, grejpfrut) z aromatycznymi, świeżo zerwanymi i zmiażdżonymi w kamiennym moździerzu ziołami i przyprawami (lawenda, rozmaryn, kardamon, jagody jałowca), które zgrabnie dopełniono nieznaczną, niemalże transparentną ilością przydających głębi drewien (zbyt lakoniczne by wskazać jakie) i kwiatów (jaśmin).

Tommy Hilfiger - TH Bold box

Ten zapach dosłownie kipi świeżością i to nawet kilka godzin od aplikacji. Zupełnie jakby ktoś przez cały czas odzierał ze skórki owoce cytrusowe, rozcierał w palcach zioła i młode pąki jałowca. Doprawdy nawet wśród wód kolońskich, mało która może pochwalić się podobną ekspresją i długotrwałą, na wskroś bijącą od bukietu świeżością. TH Bold to niesamowicie żywe i jak się okazuje, całkiem żywotne pachnidło – bez dwóch zdań kolońskie i przy tym naprawdę urocze. Jest więc szansa, że w tej nowoczesnej buteleczce z pożądanym logo, zapach porwie podstępem kolejne pokolenie młodych mężczyzn. To nie powinno być trudne, bo TH Bold to naprawdę przyjemne, lekkie i świeże perfumy, które pięknie korespondują z niezobowiązującym wizerunkiem Hilfilgera i średnią wiekową jego klienteli.

Tommy Hilfiger - TH Bold fotka

Tak naprawdę jedyny detal, który odróżnia BR Classic od TH Bold jest mandarynka, której u Tommy’ego jest w otwarciu odrobinkę więcej – za to jakby mniej tu aromatycznych ziół, ale też symbolicznie. Różnica jest tak bardzo subtelna, że miałem poważny dylemat, czy nie użyć epitetu „są identyczne„… Zupełnie jakby ktoś wziął fenomenalny, acz konający w niepamięci koncept BR Classic, nieznacznie go zmodyfikował i wypuścił pod własną/inną marką. No ale po co zmieniać coś, co pachnie doskonale? Oczywiście mam świadomość że wielu z Was, zwłaszcza młodym gniewnym, bez piwnego brzuszka, którzy z łatwością schylacie się, by zawiązać rozwiązaną sznurówkę – Classic może trącić starym, zramolałym dziadem, ale cóż siła stereotypu…

Tommy Hilfiger - TH Bold promo

Zawsze powtarzam, że woda kolońska, wodzie kolońskiej nierówna. Ponadto do niektórych brzmień trzeba nie tyle przywyknąć, co dorosnąć i w pewnym wieku, gdy gusta się zmieniają – nawet ktoś obecnie rozmiłowany w świeżakach od CK i casualowcach od YSL – prędzej czy później doceni ponadczasową klasykę od Diora, Davidoffa i YSL. Dlatego nikogo nie będę na siłę przekonywał, bo prędzej czy później sami docenicie odświeżające piękno bukietu wody kolońskiej i wtedy warto sobie przypomnieć o TH Bold lub BR Classic (jeśli któraś wciąż będzie dostępna w sprzedaży)… Tu warto zaznaczyć że BR Classic jest wyśmienitym i dużo trwalszym zamiennikiem dla TH Bold’a, no i kosztuje kilka razy taniej. Ups, zdaje się niechcący strzeliłem Tommy’emu i pewnej sieciówce w stopę…:)Tommy Hilfiger - TH Bold EdT

rok powstania: 2015

nos: anonimowy arcy talent w powielaniu😉

projekcja: bardzo dobra, później dobra

trwałość: dobra

Głowa: pomelo, bergamotka, tangerynka, czerwony grejpfrut,
Serce: kwiat mandarynki, lawenda, kardamon, jaśmin, boronia,
Baza: cedr, drzewo sandałowe, wetyweria, kwiat pomarańczy,

I na koniec ciekawostka: Nie raz wyśmiewałem deklarowane przez producentów wykazy nut, że są niepełne, niezobowiązujące i nierzadko zmyślone. Spójrzcie więc na wykaz składników obu pachnideł (Skład BR Classic: bergamotka, grejpfrut, klementynka i nuty zielone, wiciokrzew, jaśminowiec, imbir, nuty drzewne i piżmo) i powiedzcie, jak to możliwe – aby z dwóch tak skrajnie różnych palet składników, wyczarować niemal identyczne pachnidło. Cuda? raczej jeden lub obaj producenci konfabulują i tak naprawdę skład obu kompozycji wygląda jeszcze inaczej niż oficjalnie deklarują…:)


Tagged: Banana Republic Classic, bergamotka, blog o perfumach, boronia, cedr, czerwony grejpfrut, drzewo sandałowe, jaśmin, kardamon, kwiat mandarynki, kwiat pomarańczy, lawenda, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, pomelo, przepiękny i świeży zapach inspirowany klasyczną wodą kolońską, recenzja perfum, recenzje perfum, tangerynka, Tommy Hilfiger - TH Bold, wetyweria, woda kolońska

Chanel – Bleu de Chanel Eau de Parfum, czyli Chanel blech!

$
0
0

Coco Chanel powiedziała kiedyś: „O modzie trzeba mówić z entuzjazmem, bez obłędu, a szczególnie bez poezji, nieliteracko. Sukienka nie jest ani tragedią, ani obrazem; to urocza i efemeryczna kreacja, nie ponadczasowe dzieło sztuki. Moda musi umierać, i to umierać szybko, żeby mógł żyć handel.” Widać marketingowcy (i nie tylko od Chanel) wzięli sobie jej słowa głęboko do serca i od jakichś 10 lat wprowadzają je w życie, z żelazną konsekwencją i bez najmniejszych skrupułów natury etycznej. A konsekwencją lansowania tych wszystkich wydmuszkowych mód i chwilowych trendów, którymi raczą nas najwięksi rozgrywający świata mody – są również coraz to bardziej mdłe, nijakie i bezpłciowe zapachy. Zapachy wydmuszki, koniunkturalne zapchajdziury, których nie sposób i szkoda pamiętać – ale dzięki nim handel żyje i zbija fortunę na nabywcach tego sromotnie przepłaconego, ale markowego badziewia…

Chanel - Bleu de Chanel Eau de Parfum

Ale coś czuję, że Coco nie byłaby zadowolona, iż jej proroctwo i lekko nonszalancka filozofia prowadzenia biznesu, wyewoluowały do aż tak spaczonej i skrajnej formy… Bo warto podkreślić, że Coco była też wielką przeciwniczką markowania (czyli dawania znaczka fabrycznego) swoim wyrobom, co postrzegała jako zamach na inwencję i kreatywność (chodziło o zabezpieczenie swoich patentów i kroju przed kopiowaniem przez innych), wierzyła że moda i konfekcja powinna móc hasać wolno, być dowolnie powielana, bo i tak będzie… Stwierdziła kiedyś że „Po drugiej stronie każdego plagiatu znajduje się uwielbienie i miłość„, wszak posiadanie patentu na coś, wcale nie sprawi że w innej części świata to coś nie będzie powielane, naśladowane, ani nie stanie się inspiracją dla innych. Piękne i jakże życiowe słowa, ale obawiam się że ambitna modystka Coco Chanel, to nie słynący ze swych filantropijnych zapędów Nikola Tesla – więc nie dziwię się, że z takim podejściem Coco była przez lata bojkotowana przez dostawców i konkurencję.

torebka 1

torebka 2

Nie wiem, być może ten ostracyzm był jej na rękę, a ten cały bunt przeciw konwenansom udawany?. Być może chciała, by ludzie gadali i wytykali ją palcami – wszak dziś jest to powszechnie stosowana metoda na zdobycie rozgłosu i sukces… Tym niemniej część z jej poglądów okazała się proroctwem, kultywowanym po dziś dzień, czego doskonałym przykładem są perfumy. Nie tylko Chanel, ale dla lepszego zilustrowania trendu, poniżej zamieszczam parę zdjęć już całkiem nowożytnych toreb i kopertówek Chanel, których „dyskretne i gustowne” markowanie dowodzi, iż spadkobiercy jej imperium mają jej opinię (tą samą, którą tak często się podcierają, tfu się podpierają) gdzieś… Dziś liczy się kult marek i lansowanie logotypu jako ikony, uskutecznia się kult obsesyjnie pożądanej metki. Więc co ty Coco tam wiesz, o wciskaniu komuś twojej „designerskiej kopertówki” za 5 tysięcy euro – z oczojebnym napisem CHANEL na pół torebki, najlepiej ułożonych z równie modnych co kiczowatych, kryształów Swarovskiego…😉

torebka 3

torebka 4

Ale ja nie o tym… Ok, postanowiłem podejść do tematu maksymalnie obiektywnie i dać Bleu EdP szansę, ale po dwóch dniach oblatywania – nie znalazłem absolutnie żadnej cechy/zalety, która wyróżniałaby te perfumy na tle konkurencji lub usprawiedliwiała ich cenę oraz segmentację. Powiem tak, czuć że ten zapach powstał ewidentnie dla pieniędzy, choć przy tym pachnie naprawdę fajnie. Tyle że w przypadku EDP za ~500zł i w dodatku firmowanym logo Chanel, „fajne” to zdecydowanie za mało. Chociaż z drugiej strony w przeciwieństwie do totalnie nijakiego Bleu EdTEau de Parfum wreszcie posiada masę i sensowną projekcję.

Chanel - Bleu de Chanel Eau de Parfum bez korka

Wprawdzie klimat i bukiet bardziej przypomina zachowawczego ale niemożliwego do „nielubienia” i „niepodobania sięDavidoff Championa i w ogóle ciężko te perfumy odróżnić od przeciętnego Hugo Bossa – ale zawsze to lepiej niż ultra zachowawcze Guerlain Ideal, czy Dior Sauvage… A co my tu mamy?… Otwarcie aż kipi zachowawczymi i ładnie skrojonymi cytrusami, który przydaje masywności, ładnie wkomponowane w tło geranium (śladów obiecanego grejpfruta niestety nie odnalazłem). No nie powiem jest milusio, przyjemnie i zupełnie w klimacie Chanel Allure, ale Allure (choć naprawdę niezłe, a świetne w wersji Edition Blanche) też skrojono tak, by zapach się podobał i co najistotniejsze, sprzedawał… I tu się zgadzam z Coco, popularność tego zapachu przeminie jeszcze szybciej (błagam, oby jak najszybciej!), niż moda na tego rodzaju niezobowiązujące „zapachy o niczym„… A linia Bleu to najpłytsza i najbardziej miałka propozycja w portfolio Chanel

Chanel - Bleu de Chanel Eau de Parfum bokiem

Owszem Bleu EDP jest przyjemne i może się podobać, ale połowa stylizowanego na „wieczorowy” mainstreamu, zadaje szyku w tej samej tonacji co Bleu EDP… Po komercyjnym i banalnym aż do bólu cytrusowym otwarciu, pora na dźwięczne, skąpane w rozmazanych przyprawach serce. Finisz to zdawkowy i nijaki mix wykastrowanych ze wszystkiego i ultra spłyconych „drewienek” – płaskich jak cała kompozycja. To jest tak zachowawcze, wtórne i przewidywalne, że zacząłem ziewać z nudów. Jest lekko aromatycznie, wciąż cytrusowo i subtelnie pikantnie, ale zaraz zaraz, skąd ja to znam?. Pierwszy z brzegu Hugo Boss (The Scent i Energise), czy Platynowy Egoista (również od Chanel) pachnie podobnie, więc to nie istotne czy zdecydujecie się na Diora (Sauvage), Davidoffa (Champion), czy wspomniane (a przy Bleu będące ucieleśnieniem dobrego smaku i kunsztu w kreacji) Allure – albowiem wszystkie pachną podobnie, więc bierzcie co tańsze i dłużej na Was trzyma…

Chanel - Bleu de Chanel Eau de Parfum reklama

A skoro już jesteśmy przy trwałości, to z tym w Bleu EdP słabiutko, co ze względu na stopień koncentracji – akurat nie powinno nikogo dziwić. Generalnie EdP i Parfum charakteryzuje gorsza/ słabsza trwałość i projekcja w zestawieniu z teoretycznie słabszym EdT – paradoksalnie właśnie przez wyższą koncentrację/ stężenie olejków zapachowych. Z tym że projekcję Bleu EdP ma całkiem niezłą, ale cóż z tego – skoro pachnie tak pospolicie i grzecznie, że gubi się w tłumie mu podobnych?. Tak naprawdę najmocniej wyczuwalnym i grającym tu pierwsze skrzypce motywem jest owe przyprószone przyprawami geranium, sandałowiec i pieprz – zaserwowane bardzo klasyczne i miłe dla nosa – ale zapach swą formą nie wnosi absolutnie nic nowego, a przez pryzmat marki i nazwiska perfumiarza, który go spłodził – wręcz rozczarowuje…Chanel - Bleu de Chanel Eau de Parfum EdP

Moja rekomendacja: kolosalnie przepłacony przerost formy nad treścią i kategorycznie nie warto…

rok powstania: 2014

nos: Jacques Polge płakał jak komponował…

projekcja: bardzo dobra

trwałość: dostateczna

Skład: labdanum, gałka muszkatołowa, imbir, drzewo sandałowe, paczula, wetyweria, nuty drzewne, mięta, jaśmin, cytryna, grejpfrut, kadzidło, cedr, różowy pieprz, ambra,


Tagged: ambra, blog o perfumach, cedr, Chanel - Bleu de Chanel Eau de Parfum, Coco Chanel, cytryna, drzewo sandałowe, gałka muszkatołowa, grejpfrut, imbir, jaśmin, kadzidło, labdanum, mięta, nuty drzewne, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, różowy pieprz, recenzja perfum, recenzje perfum, sromotnie przepłacone perfumy, wetyweria

STR8 Original EdT, czyli zapach który nie je miodu, a żuje pszczoły…

$
0
0

Tak na dobrą sprawę STR8, prowokuje już samą nazwą. Kiedyś spotkałem się z opinią, że ta marka robi zapachy dla homofobów… Eeeeee, myślę że nikt nie zawężałby sobie za pomocą nazwy portfela odbiorców – min. świadomie rezygnując z najbardziej majętnej i skorej do kupowania kosmetyków, grupy klientów. No i tylko idiota dyskryminowałby i obrażał gejów, w świecie kreowanym i zdominowanym przez gejów – choć owszem, w dzisiejszych, ultra poprawnych politycznie czasach, nazwa STR8 może co niektórych uwierać. Ale nie dajmy się zwariować, wszak idąc tym tokiem rozumowania, z półek sklepów musiałby też zniknąć znienawidzony przez feministki Playboy i inne nazwy – bezpośrednio lub pośrednio odwołujące się do różnie postrzeganej i utożsamianej „męskości” i „seksualności„. Sądzę że celem producenta było, by nazwa została zapamiętana i nie ważne czy chodzi o homofobiczne lub seksistowskie perfumy, wzgardzaną przez młodojebców Viagrę i wyśmiewany przez wszystkich krem na hemoroidy – ziarenko zostało posiane…😉

STR8 Original

Ok zostawmy kwestię nazewnictwa i skupmy się na walorach zapachowych „Heteryka„. Prawda jest taka, że zarówno w niszy, mainstreamie i massmarkecie, można trafić na pozycje badziewne, jak i wyśmienite. Można się śmiać z massmarketowych (drogeryjnych) zapachów pokroju Playboy, Adidas, Puma, Mexx, STR8 czy Bruno Banani, że pachną tanio, siermiężnie i wtórnie (uogólniając, jest to prawda, albowiem tanie składniki zwykle pachną tanio) – ale i tu zdarzają się prawdziwe perełki, pachnące dużo lepiej niż kosztują. A osobiście wolę pachnieć np. trwałą, bezkompromisową i kosztującą ~30 zł Malizią Uomo Vetiver lub Avon Pure O2, niż kosztującym kilkaset złotych i pachnącym dużo bardziej pospolicie zapachem od Hugo Bossa, Lacoste lub Armaniego, a który to znika ze skóry po raptem paru godzinach. A najśmieszniejsze jest to, że obie „półki” potrafią pachnieć zarówno niebanalnie, jak i pospolicie, ale żądane zań kwoty, są już całkiem niebanalne… I tu klient staje przed wyborem, czy chce pachnieć np. tanim Mexx’em, czy markowym, ale sromotnie przepłaconym Lacoste l.12.12. Tyle że markowe perfumy, to nie markowa koszula od Hugo Bossa, tu nikt nie zauważy markowego logo – więc czy jest sens przepłacać, skoro w brzmieniu nie czuć różnicy?

STR8 Original EdT drugi

Ale wiecie co? Jak na zapach kosztujący niespełna 50 zł za 100 ml, „Hetero Oryginalny„, wcale nie jest zły… Owszem jest troszku toporny i pospolity w artykulacji i aranżacji (wiele zapachów na rynku wybrzmiewa w podobnej tonacji), ale pachnie naprawdę uczciwie i znośnie. I nawet ta jego przaśność i toporność, która nieco zniesmaczyła mnie na samym początku – to tak naprawdę upierdliwie konsekwentna „klasyczność„, która warczała na mnie przez nieco siermiężny, drapieżny, męski i niezłomnie konsekwentny w swej prostocie bukiet. Ten zapach jest jak nowy kolega z pracy, niby chamski, butny, gburowaty i stawia się – ale jak już się dotrzecie, to skoczycie jeden za drugim w ogień i nie zamieniłbyś go na nikogo innego. STR8 Original, to jeden z tych zapachów, które poleciłbym pod aktywne uprawianie sportu, albowiem projekcji tych perfum nie sposób zignorować, a bijącą od nich świeżość przecenić… Warto podkreślić, że wysoce konserwatywne brzmienie tych perfum, skierowane jest raczej do dojrzałych miłośników oldskulu i mężczyzn ceniących klasykę, ale niekoniecznie w formie „wody kolońskiej” (tu w kontekście gatunku olfaktorycznego, a nie formy koncentracji). Co tu dużo mówić, STR8 Original pachnie masywnie i bardzo dojrzale, więc zdecydowanie nie są to perfumy dla młodego chłopaka.

STR8 Original box

Największą i w sumie jedyną wadą tych perfum jest to, że pachną tak bardzo sztampowo i klasycznie, że wpływa to niekorzystnie na ich oryginalność, a więc i rynkową siłę przebicia. Ale spokojnie, na takie zapachy też jest wzięcie. W końcu nie każdy facet lubi lekkie owocowe soczki i ozonowe świeżaki – ale nie jest jeszcze gotowy na hardcorowe brzmienia typu Wars, czy Brutal. I gdzieś na 75% pomiędzy stylem ultra niezobowiązującym, a „stetryczałym” oldskulem, posadowiono wysoce aromatycznego Original’a. To pachnie trochę jak Krizia Uomo, Hugo Boss XY, Kenzo PH, Jaguar Classic, czy Vetiver Pivera, taką klasycznie śródziemnomorską i nieco morską mieszanką bazylii, mięty i kardamonu, dopełnioną wyrazistym sandałowcem i aż rześkim piżmem. Doprawdy prościej i bardziej klasycznie się nie da, ale za to zapach pachnie pełną piersią, mocno, wręcz wulgarnie, ostro i wyraziście (w klimacie lat 80-tych), a jego ponad DOBOWA trwałość dowodzi iż kiedy się chce – można zrobić tanie i trwałe perfumy (Shame on you CK i Lacoste!). Producent deklaruje raptem kilka składników i one wszystkie naprawdę tu są, a w dodatku wybrzmiewając z godnym pozazdroszczenia – chwilami przytłaczającym impetem, więc sugeruję ostrożnie obchodzić się ze spustem atomizera…

p.s. pojęcia nie mam z której wersji flakonu zrobiono moją próbkę, wedle której powstała niniejsza recenzja, stąd zamieszczam zdjęcia obu…STR8 Original EdT

projekcja: bardzo dobra, wręcz monstrualna,

trwałość: tytaniczna,

Skład: mięta, bazylia, kardamon, drewno sandałowe,


Tagged: bazylia, blog o perfumach, diabelnie klasyczny zapach, drewno sandałowe, kardamon, klasyczne męskie perfumy, mięta, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum, STR8 Original EdT, ultra męskie perfumy

Thierry Mugler A*Men Pure Tonka, czyli A*Men nihil novi…

$
0
0

Wąchając Pure Tonka, odniosłem wrażenie, że Thierry Mugler się kończy… To znaczy sam Thierry ma się nieźle i życzę mu zdrowia z całego serca – ale kończą mu się pomysły na nowe zapachy, a te wypuszcza ostatnio na rynek, z częstotliwością strzelającego kałasznikowa. To fajnie że wychodzą nowości, choć osobiście wolałbym by miały premierę ździebko rzadziej, ale coś sobą wnosiły – albowiem w obecnej formie, nowości Muglera zaczynają zjadać własny ogon. I żeby była jasność, nie chodzi  mi o ich wspólne podobieństwo, wręcz przeciwnie, cieszę się że Mugler wypracował własny niepowtarzalny styl/sznyt w kreacji. To budujące, że już na pierwszego niucha można wyczuć iż coś jest od Muglera, tak jak spoglądając na atrapę chłodnicy VW od razu wiadomo co to za marka – ale Thierry zaczął się ostatnio powtarzać, a to już mi się nie podoba…

Thierry Mugler AMen Pure Tonka

Znając zamiłowanie Muglera do sygnowania wyrazistych, mocnych, zwaliście słodkich i chwilami przytłaczająco masywnych pachnideł – słysząc nazwę Pure Tonka, autentycznie zacząłem się bać… Bo jeśli Jacques Huclier (nadworny perfumiarz Muglera i autor większości X*Men’ów) potraktował temat dosłownie, to będzie przed czym czuć trwogę… Jednak na szczęście w nieszczęściu, skończyło się na zagrywce czysto tabloidowej – czyli szumna nazwa/ nagłówek, która ma przyciągnąć uwagę i na tym koniec… W zasadzie Pure Tonka nie wniosła nic nowego, obijając się i miotając wokół Muglerowej klasyki, osnutej na nieśmiertelnym u Muglera połączeniu kawy, karmelu i czekolady i The End…

Thierry Mugler AMen Pure Tonka bokiem

Tak, jestem zniesmaczony i zawiedziony, bo po bądź co bądź solidnej (zarówno w formie jak i treści) marce jaką jest Thierry Mugler, nie spodziewałem się takiego pójścia na łatwiznę. Owszem Pure Tonka jest śliczne, apetyczne, przytulaśne, słitaśne i nic tylko tarzać się w tym zapachu – skoro to wszystko już było/jest… Jedyną różnicą jaką zauważyłem, jest to że bukiet jest jakby ździebko lżejszy niż u klasycznego A*Mena i dodano doń lukrecji – przez co zapach chwilami mocno przypomina Muglerowego B*Mena i stylistykę znaną z męskich kompozycji od Lolity Lempickiej, z Illusions Noires Au Masculin na czele. Słodkie kakao, odrobina rozpuszczalnej neski, kropelka lukrecji oraz miękka i niezbyt przytłaczająca karmelowo waniliowa słodycz i to wszystko… Aż tyle i tylko tyle i czuć to dopiero w fazie dojrzałej, bo na pierwszego niucha jest to zwykły, nieodmiennie apetyczny A*Men z kameralną domieszką lukrecji*… No jest ładny i bajecznie przyjemny, ale czy zasługuje na swą szumną i jakże wymowną nazwę?

*chociaż odnoszę wrażenie, że ktoś po prostu wymieszał w odpowiednich proporcjach A*Mena z B*Menem i wypuścił takiego mixa jako nowość…

Thierry Mugler AMen Pure Tonka reklama

Próżno w tym pachnidle szukać tonkowego armageddonu, porównywalnego z choćby monumentalnie tonkowym Pour Homme od Jacquesa Bogarta… Ba, próżno tu szukać analogii do choćby zwykłej tonki, gdyż zapach w niewielkim stopniu odbiega od regularnego A*Mena… Zupełnie jakby komuś zależało wyłącznie na wykreowaniu szumu medialnego lub spłodzenia nowości za wszelką cenę. Zwłaszcza, że przecież nie tak dawno swą premierę miał rewolucyjny i bardzo udany Ultra Zest (czyli da się), więc co się stało?.

Thierry Mugler B Men

Z drugiej strony w dzisiejszych czasach, zdominowanych przez kompozycje coraz to bardziej zdawkowe i przesycone ideą minimalizmu – pojawienie się zapachu jeszcze cięższego niż A*Men, byłoby rynkowym samobójstwem. Moim zdaniem u Muglera doszli do wniosku, że sukcesu i brzmienia klasycznego A*Mena i tak nie prześcigną – zresztą po co zmieniać coś, co już jest wyśmienite? Najprościej jest wziąć coś co i tak się świetnie sprzedaje, dać nową nazwę i gotowe… Porsche co roku pokazuje kolejną generację 911, po jeszcze bardziej umownym lifcie – więc czemu nie sprzedawać tą metodą perfum? O pardon, przecież liczne każdego roku premiery JPG Le Male w pierdylionie „nowych” odsłon – są najlepszym przykładem, że to działa…:)Thierry Mugler AMen Pure Tonka EdT

rok powstania: 2016

nos: Jacques Huclier

projekcja: dobra

trwałość: bardzo dobra

Głowa: mięta,
Serce: lawenda,
Baza: fasolka tonka, kawa, wanilia, paczula, lukrecja, kakao,

 


Tagged: blog o perfumach, fasolka tonka, kakao, kawa, lawenda, lukrecja, mięta, najnowsze perfumy Thierry Mugler, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy podobne do A*Men, perfumy podobne do B*Men, recenzja perfum, recenzje perfum, Thierry Mugler A*Men Pure Tonka, wanilia

Burberry – Mr. Burberry, czyli o tym jak Kurkdjian wykańcza swoją konkurencję…

$
0
0

Mógłbym napisać DNO, ale nie napiszę, ponieważ prawdziwym dnem jest Puma Sync – zaś Mr. Burberry, podobnie jak Gucci Guilty, czy Toni Gard Sea Side to jedynie koniunkturalne i płytkie niczym kałuża siuśki – skrojone na poziomie artystycznym „programuWarsaw Shore… Lecz nikły poziom tych perfum absolutnie mnie nie dziwi, gdyż jedynie kwestią czasu było aż inne mainstreamowe marki też postanowią się skundlić (z całym szacunkiem do kundelków, które są jednymi z mądrzejszych i sympatyczniejszych psów) – tak jak zrobił to Dior (Sauvage), Guerlain (linia Ideal) i ponownie (a co!) Gucci (serią Guilty, a przypomnę że Frida Giannini, dyrektor kreatywna Gucci i jednocześnie osoba odpowiedzialna za min. krój i poziom perfum domu mody Gucci, całkiem niedawno straciła pracę – ciekawe dlaczego?). Dobrze, dość snucia wywodów o upadku i „ostatnich dniach Kaliguli” w świecie perfum i zajmijmy się Mr. Burberry*

*swoją drogą nie wiem czemu za Mr jest kropka, skoro skrót kończy się na ostatnią literę pełnej nazwy – ale widać w Anglii mają inną, bo prawdopodobnie lewostronną ortografię…🙂

Burberry - Mr. Burberry

Żartowałem, zapraszam na dalszy ciąg „pojazdu” po Panu Burberry, albowiem naprawdę na to zasługuje!…🙂 Dziwię się, że po beznadziejnie słabym Burberry Rhythm, nikt u Burberry nie wyciągnął wniosku, iż nie tędy droga, a moda na bezpłciowe gnioty już się kończy. A Mr. Burberry jest koronnym przykładem pachnidła skrojonego na miarę naszych czasów, czyli takiego właśnie beznamiętnego gniota. Wątłe to to, o wysoce nienachalnej projekcji, nikłej trwałości i smętnym, upierdliwie poprawnym politycznie bukiecie, który opowiada o niczym. A przecież perfumy powinny opowiadać jakąś historię lub coś opiewać, a tu nic…

Burberry - Mr. Burberry reklama

Ten zapach jest totalnie zachowawczy i tak bardzo wtórny, że przy nim żarty „suchary” Strasburgera, wydają się śmieszne!… Ale wiecie co jest najgorsze? Że za tym odrażająco nijakim, płytkim, drętwym, nudnym i porażająco słabym zapachem stoi nazwisko Francisa Kurkdjiana, czyli naprawdę zdolnego perfumiarza! Francis why?. Czy JPG płaci aż tak mało za kolejne flankiery Le Male, a Twoja „niszowa” linia Maison Francis Kurkdjian sprzedaje się tak słabo, że musisz chałturzyć u Burberry? No chyba, że to Twoja metoda na zdyskredytowanie i wykończenie konkurencji – w takim razie zwracam honor…🙂

Burberry - Mr. Burberry goto

Zapomnijcie o szyku, klasie i niewymuszonej elegancji, która stała za Burberry The Beat, Brit i London. To już się skończyło, a w miejsce ładnej, zgrabnej i charakterystycznej dla marki „kratki„, będącej dumą i znakiem rozpoznawalnym brandu, dostaliście TO. Tym zapachem Burberry definitywnie zrywa ze swą chlubną przeszłością, szykiem oraz klasą i od teraz przerzuca się na nowe logo, którym jest pusta, niczym niewypełniona przestrzeń (zupełnie jak treść tych perfum). Zrobili to prawdopodobnie po to, by przypadkiem nikogo nie urazić, ani nie dyskryminować osób np. nie lubiących wzorów geometrycznych – a już bardziej przyziemnie, by w swym krótkowzrocznym mniemaniu „tłuc na tych perfumach ekstremalnie dużą kasę„…🙂 Bravo!, Bravo!, Bravissimo!😀 bach!, bach! bach! – to dźwięk wystrzałów, po tym jak Burberry postrzelił się w obie stopy naraz, a trzecią kulkę wpakował sobie w skroń… No dobrze, powiedzmy że już się wyżyłem i wyładowałem mą frustrację, wywołaną skandalicznie słabym poziomem tych perfum – więc choćby dla formalności, skrobnę sówko, jak to pachnie…

Mr Burberry

Zaczyna się zwyczajnie, jak pierdylion innych niezobowiązujących casualowców, czyli ładnym acz nieśmiertelnym miksem niezdefiniowanych cytrusów oraz zielska, silącego się na udawanie aromatycznych ziół i przypraw. Pachnie to sztucznie, tanio, smętnie i niewyraźnie, ale w tle czai się coś jeszcze. Ewidentnie sięgnięto tu po syntetyczny zamsz i kaszmir, dokładnie ten sam którym emanuje bardzo bądź co bądź udany, CK Dark Obsession. To delikatne i dyskretne „kaszmirowe„, tło smagnięte symboliczną ilością muszkatu oraz rzeczywiście pojawiającą się na parę sekund brzozą, jest naprawdę ciekawe i przyjemne dla nosa – więc szkoda, że Burberry nie przesunął tego jakże przyjemnego detalu na pierwszy plan, wydłużając i rozciągając go jednocześnie na całą kompozycję.

Burberry - Mr. Burberry poster

Wtenczas uzyskaliby coś ładnego, ciekawego, szykownego i wciąż zgodnego z (modną) ideą współczesnego minimalizmu – ale po co eksperymentować, skoro można zaserwować to samo co wszyscy?… To niewątpliwie wyróżniłoby te smętne niczym p…. perfumy, na tle równie płytkiej i nijakiej konkurencji – ale Burberry postawił na „uniwersalne bezpieczeństwo„… Niestety „sabotażystaKurkdjian postanowił rychło zabić ów uroczy i intrygujący akcent „kaszmirowo brzozowy” – ucinając go nastającym zdecydowanie za szybko, akordem bazy. A baza wita nas nieciekawym, sztampowym, nijakim, wątłym i niemożliwym do bliższej identyfikacji „akcentem drzewnym” i tyle… Agencie Kurkdjian, gratuluję wykonania misji dywersyjno sabotażowej, twój kolejny cel to…. A tak na poważnie to szczerze i z całego serca, NIE WARTO I UNIKAĆ JAK OGNIA!!!Burberry - Mr. Burberry EdT

rok premiery: 2016

nos: speszjal ejdżent 007 – Francis Kurkdjian

projekcja: dostateczna, później nikła

trwałość: dobra

Głowa: grejpfrut, kardamon, estragon,
Serce: liść brzozy, gałka muszkatołowa, cedr,
Baza: drzewo sandałowe, drzewo gwajakowe, wetyweria,


Tagged: blog o perfumach, Burberry - Mr. Burberry, cedr, drzewo gwajakowe, drzewo sandałowe, estragon, Francis Kurkdjian, gałka muszkatołowa, grejpfrut, kardamon, liść brzozy, najnowsze perfumy Burberry, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, porażająco słabe i drętwe perfumy, recenzja perfum, recenzje perfum, straszny gniot, wetyweria

Donna Karan – DKNY Men (2009), czyli Eau Sauvage Extreme (2010) w wersji light…

$
0
0

Znacie klasycznego Diora Eau Sauvage? (nie, nie chodzi o te szczyny reklamowane przez Johny Deppa). Bardzo cenię to pachnidło oraz posiadam (i kocham pasjami) jego wersję Extreme – za jej wysmakowaną i wyrazistą elegacnję, idealną na wieczór i oficjalne okazje. Ten ponadczasowy klasyk autorstwa Edmonda Roudnitska powstał w 1966, ale niech Was nie przerazi jego sędziwy wiek, bo razem z Guerlainowym Vetiverem – wciąż zadają większego szyku, niż cały nowożytny dorobek Diora, Chanel i Guerlain zebrany do kupy*… Tu warto podkreślić, że zreformuowana w 2010 roku wersja Extreme (oryginalnie z 1984 roku), to zgodnie z podstawowymi zasadami logiki (acz nie do końca oczywistymi dla działów marketingu producentów perfum) bardziej skoncentrowana odsłona Eau Sauvage.

*piję do Diora Sauvage oraz rodzin Chanel Bleu i Guerlain Ideal

Donna Karan - DKNY Men

Niesamowite nieprawdaż? Nazwa odzwierciedla rzeczywistość i w dodatku pokrywa się z podstawowymi zasadami logiki i skalowalności!. Ok, szydzę, ale najmłodsi miłośnicy perfum, skrzywdzeni poprzez dzisiejsze, szumne i zupełnie nieadekwatne nazewnictwo – mogą naprawdę czuć się zaskoczeni, czymś tak niespotykanym i zarazem oczywistym dla ich starszych kolegów…🙂 Tak moje drogie dziatki, kiedyś to było proste, bo woda perfumowana pachniała ciężej, głębiej, mocniej i dużej niż woda kolońska – a przydomki Extreme i Intense rzeczywiście oznaczały, że mamy do czynienia ze zintensyfikowaną wersją pierwowzoru.😀 Ok, dość czepiania się urojeń kreatywnych iluzjonistów z działu marketingu – pora dokopać Donnie Karan i aż dwóm perfumiarzom!.

Donna Karan - DKNY Men bokiem

Tak naprawdę w dorobku DKNY są tylko jedne dobre męskie perfumy, a mianowicie (teoretycznie damski, choć faceci też z dumą noszą) Cashmere z 2002 roku i koniec. Cała reszta to smętne, populistyczne i nijakie siuśki, pokroju napompowanych przez marketing Be Deliciusów oraz familia DKNY Men 20xx – które wnoszą sobą dokładnie tyle samo, co Calvin Kleinowe Summery 20xx, czyli nic. Ale z jednym wyjątkiem, bo DKNY Men 2009 smętnym nazwać nie sposób, choć bynajmniej nie jest to zasługą Donny Karan, ani nawet genialnego Alberto Morillasa, który się pod tym zapachem podpisał. Wprawdzie Roudnitska zmarł w 1996 roku, ale mężczyźni pamiętający wciąż produkowaną i rozwijaną przez Diora rodzinę Eau Sauvage, wciąż żyją! i w dodatku nadal go chętnie ją kupują!.

Donna Karan - DKNY Men reklama

Ja wiem że w tej branży nie sposób jest uniknąć podobieństw w brzmieniu, ale DKNY Men pachnie dosłownie jak Dior Eau Sauvage Extreme w wersji hmmmm… light!. Zatem oryginalnością DKNY Men nie grzeszy, zwłaszcza że niemożliwym jest „przypadkiem” zmajstrować tak specyficzne i jednocześnie złożone brzmienie. Nie wierzę w przypadek i mam gdzieś, że kwestionuję autorytet tak uzdolnionego perfumiarza jak Morillas – ale nie będę polemizował z tym co znam, czuję i co każdy może z łatwością sam zweryfikować. Dla mnie DKNY Men są jedynie nieznacznie lżejszą (mniej stężoną i wylewną) i do tego całkiem zgrabną kopią rzeczonego Diora Eau Sauvage Extreme i koniec!. Czy oni naprawdę liczyli, że nikt nie zauważy?

Dior Eau Sauvage Extreme

Ok, koniec ciosania kołków za „kreatywność” i zajmijmy się czymś przyjemniejszym, czyli tym jak to pachnie… Zapach choć dość ciężki, jest wyraźnie świeży, winny i aromatyczny oraz wyraźnie wpada w konotacje kolońskie. Ale wyrażone z taką klasą, fasonem i przytupem iż gwarantuję, że nic podobnego na ulicy nie uświadczycie – no chyba ze spotkacie gentlemana pachnącego oryginalnym Diorowym Eau Sauvage Extreme. Oczywiście są tu akcenty cytrusowe, zioła i przyprawy, których niesamowicie finezyjny i złożony miks układa się w trudną do zdefiniowania, bogatą, ale niesamowicie łatwą i przyjemną w odbiorze całość. Ale tak naprawdę serce kompozycji stanowią tu dyskretnie wplecione w bukiet kwiaty, których obecność przydaje zarówno masywności oraz wysublimowanego polotu. A mianowicie jest tu fiołek, piwonia, goździk, irys, jaśmin i geranium, o których oficjalny wykaz nut nawet się nie zająknął – ale bo to pierwszy raz?😉

Donna Karan - DKNY Men z góry

Tak naprawdę bukiety Eau Sauvage Extreme i DKNY Men dzieli naprawdę niewiele. Najbardziej rzuca się w nozdrza projekcja, którą Dior z łatwością deklasuje, wręcz miażdży swą konkrecję. Ale tu biorę poprawkę na nieco inne stężenie olejków i prawdopodobnie pozyskane z innego źródła składniki, kolejność maceracji i inną rozlewnię. Nie wiem czy panowie Morillas i Fremont zrobili to naumyślnie, ani czy DKNY ma świadomość jak bardzo te perfumy przypominają koncept Diora. Ale abstrahując od momentami uderzającego podobieństwa obu kompozycji, DKNY Men to doprawdy świetny i równie wytworny zamiennik dla dużo droższego Diora. Owszem oryginał Christiana Diora charakteryzują nieco lepsze parametry, głównie trwałości, ale jeśli ktoś szuka tańszej alternatywy – pachnącej powiedzmy 6-8 godzin zamiast doby, będzie z jakości Donny Karan bardzo zadowolony.Donna Karan - DKNY Men EdT

rok powstania: 2009

nosy: Alberto Morillas i Hary Fremont

projekcja: bardzo dobra, później dyskretna

trwałość: dobra

Głowa: bergamotka, mandarynka, jałowiec, szałwia muszkatołowa,
Serce: pieprz, kardamon, liść fiołka, jaśmin,
Baza: cedr Virginia, paczula, wetyweria, korzeń irysa,

 


Tagged: bergamotka, blog o perfumach, cedr Virginia, Christian Dior Eau Sauvage Extreme, Donna Karan - DKNY Men (2009), jałowiec, jaśmin, kardamon, korzeń irysa, liść fiołka, mandarynka, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, pieprz, recenzja perfum, recenzje perfum, szałwia muszkatołowa, wetyweria, zapach podobny do Eau Sauvage Extreme Diora

Karl Lagerfeld – Paradise Bay for Men, czyli bardziej ludzka strona Karla…

$
0
0

No i co ja biedny żuczek mam napisać o tym zapachu? Nie chcę kolejny raz marudzić, że wtórny, że podobny do wszystkiego, że niknie w tłumie sobie identycznych klonów, bo i mnie to nudzi… No kuźwa, zmówili się wszyscy na wzajemne kopiowanie jednego jedynego kroju brzmienia, czy jak? Mam już tego dość i nie będę katował Was i mojej wątroby, kolejnym z rzędu utyskiwaniem na wtórność i banał!. Dlatego ten wpis ,w założeniu poświęcony Paradise Bay, przekształciłem na swoiste mini dossier o Karlu Lagerfeldzie. Jest na tyle ciekawą, barwną i zasłużoną postacią w świecie mody i sztuki, że w mym odczuciu jego osoba zdecydowanie bardziej zasługuje na przybliżenie, niż te perfumy, dupsko Kim Kardashian, tudzież najświeższe ploteczki o Lewym i jego żonie – znanej głównie z tego, że jest żoną swego męża… Męża, który wystąpił w bodaj każdej reklamie telewizyjnej, po 1988 roku…😉

Karl Lagerfeld - Paradise Bay for Men

image

188925239-karl-lagerfeld-g9HR6MHGMef

Dlatego niniejszy wpis postanowiłem zilustrować fotografiami Karla, przedstawiającymi jego mniej posągowe, a bardziej ludzkie oblicze. Chciałem pokazać Wam Lagerfelda jako człowieka z krwi i kości, a nie wyniosłą i śmiertelnie poważną figurę woskową, z wyrazem twarzy wskazującym na przedłużające się zatwardzenie. Moim zdaniem Karl jest sam w sobie dużo ciekawszym materiałem na wpis, zaś jego najnowszy zapach postanowiłem przemilczeć. Po co szarpać sobie wątrobę i jątrzyć jad, pastwiąc się nad jego niewybrednym bukietem, skoro można by ten spis przekształcić na mini hołd – dla jednej z najbardziej malowniczych i charakterystycznych postaci w świecie mody?. Oczywiście trzeba jasno zaznaczyć że Karl ma tyleż wspólnego z komponowaniem swych perfum, co majonez light z produktem dietetycznym – choć zapewne ostatecznie zatwierdza je osobiście.

8e20ef387fa29ef4eb74d32c4b484a2a

Karl-Lagerfeld-V-Magazine-2016-Shoot

wesolowska

Patrząc na Lagerfelda jako postronna osoba, widzimy totalnie ekscentrycznego dziwaka, wyglądającego trochę jak sędzia Anna Maria Wesołowska, tudzież zasuszona mumia i karykatura Michaela Jacksona (gdyby Majkel dożył swej emerytury w ZUS’ie). Wyalienowanego dziwoląga, w tych swoich charakterystycznych okularach, ze starannie zaczesanym kucykiem i retro outfitach – jakoby żywcem wyjętych z przedrewolucyjnej Francji Robespierre’a. I nagle ta jakże specyficzna, groteskowa i niezmienna niczym nepotyzm w rodzimych urzędach persona – wyskakuje z wizerunkowo wakacyjnym zapachem, skierowanym (pierwsze skojarzenie) do surferów – a pod względem brzmienia do potencjalnie absolutnie wszystkich mężczyzn, w przedziale wiekowym 18-30. Mający ponad 80 lat Karl, raczej nie przypomina wysportowanego młodzieńca, śmigającego po plaży w samych bermudach i deską do surfingu pod pachą – a i jego dorobek nie przypomina tego, co ów młodzieniec chciałby na siebie włożyć*, więc WTF?

*no zapytajcie Waszego dorastającego syna, czy chciałby coś od Lagerfelda – a gwarantuję, że jego pierwszą myślą będzie, czy to nazwa jakiegoś nowego dodatku do CS’a… a Wy drogie Panie, zapytajcie o Lagerfelda swego świeżo poślubionego męża, a prędzej pomyśli, że chcecie mu sprezentować body kita, albo sportowe zawieszenie do jego E36😉

Karl+Lagerfeld+Fall+2006+Runway+5ZvlZgQD6wHx

Karl+Lagerfeld+Receives+Menschen+Europa+Award+ADAEYfAquJix

slide_249638_1497618_free

Nie da się ukryć, że limitowana edycja Paradise Bay, pasuje do stylu Karla jak kwiatek do kożucha. Czyżby Lagerfeld chciał się tym zapachem odmłodzić, a może jest zakochany i spłodził PB pod impulsem? Bo raczej nie podejrzewałbym kogoś, kto już 20 lat temu pierdzielnął fochem na haute couture i w ramach protestu wyjechał z Francji, by szukać inspiracji we Włoszech, o schlebianie modzie i trendom. Zresztą wystarczy spojrzeć na jego wdzianka i niezmienną  od miliona lat fryzurę (ale jakże charakterystyczną), by zrozumieć, że Karl jest wielkim indywidualistą, ekscentrykiem i nie lubi zmian (poza facetami, których zmienia jak rękawiczki). Dlatego wątpię, by porzucił swą wypracowaną stylistykę (Foto i linia Kapsule) dla czegoś tak błahego i infantylnego jak Paradise Bay

tumblr_lofmtaAsz21qmr582o1_500

Karl Lagerfeld - Paradise Bay for Men EdT

89020924_10

Moje dotychczasowe doświadczeniami z sygnowanymi jego nazwiskiem zapachami wskazują, iż Karl preferuje wonie ostre, wyraziste, mocno kwiatowe, wręcz drapieżne, więc jego nagły odwrót w stronę słitaśnego casualowca adresowanego do wszystkich – należy postrzegać albo w kategorii performance, żartu lub pierwszych objawów demencji u kreatora**… No kuźwa, ktoś kto projektuje haute couture dla Chanel, nie przerzuca się z dnia na dzień, na szycie ortalionowych dresów dla Nike… Nawet ja, antytalent i ignorant modowy to wiem!😉

**albo kolokwialnie rzecz ujmując skoku na kasę – wszak na czymś trzeba zarabiać, a na niezobowiązującym mainstreamie zarabia się najlepiej…

karl

ap_image.3919683

06-karl-lagerfeld.jpg_1097337557

c86fa2c74f2f81f425472211bd778b53

Perfumy Lagerfelda są równie specyficzne co on sam, są jednocześnie wyraziste i bezsprzecznie kwiatowe, niespokojne, chwilami wręcz drapieżne, ale niewątpliwie posiadają swój charakter i charyzmę. O Paradise Bay powiem tylko tyle, że również jest zapachem całkiem wyrazistym, aromatycznym i wybrzmiewającym dość bujnie, ale na tym superlatywy się kończą. Wita nas mocne, wręcz gorące, dźwięczne, bardzo wyraziste i aromatyczne otwarcie osnute wokół jabłka, ziół i fiołka. Pomijając że jakiś milion innych zapachów pachnie podobnie (w tym czołówka Hugo Bossa i DKNY), powiedziałbym że to całkiem przyjemny i dobrze skrojony zapach na dzień. Ale dość o wtórnym niczym Kevin na święta Paradise, które możecie przy okazji gdzieś tam powąchać – choć uprzedzam, że niczym nowym, ani szczególnym Was nie zaskoczą. Dlatego dziś skupimy się na dużo ciekawszej osobie Karla Lagerfelda.

karl_lagerfeld_b9228e0962a78b84f3d5d92f4faa000b

Karl-Lagerfeld-008

karl-lagerfeld-working-out

karll

Lagerfeld, choć nie słyszymy o nim codziennie i nie ma tak wyrobionej marki jak choćby Armani, Dior, czy Calvin Klein, jest swoistą ikoną, w świecie kultury i popkultury. Ale czy któryś z powyższych może się poszczycić własną linią butelek Coca Cola Light, za którą zresztą Lagerfeld przepada (to pewnie ta cola, niczym formalina tak dobrze go konserwuje😉 ). Ten urodzony w 1933 roku Niemiec, na co dzień pracuje w Paryżu. Poza prowadzeniem własnego domu mody i rozpieszczaniu swojej kotki, w branży modowej znany jest przede wszystkim jako dyrektor artystyczny domu mody Chanel. Szczęki opadły? i słusznie.

KarlLagerfeldbyHelmutNewton

karl-lagerfeld_80412k

Karl-Lagerfeld-Self-Portrait-Courtesy

 

tumblr_inline_mqw693Xjur1qz4rgp

Karl znany jest też z tego, iż w 2000 roku schudł przeszło 40 kg, by móc włożyć na siebie rurki i marynarki typu slim, do których jak słusznie zauważył, trzeba być szczupłym (i być gotowym na trepanację jąder). Ale jeszcze bardziej znany jest z desperackich prób ukrywania swego wieku. Siwy niczym gołąbek i pomarszczony niczym pomarańcza Karl wierzy, że noszenie ciemnych okularów i rękawiczek ukrywa przed innymi ludźmi jego sędziwy wiek – albowiem po dłoniach i oczach najbardziej to widać… srsly Karl? No coś w tym jest, ale równie dobrze Sasha Grey mogłaby zacząć chadzać w niewinnej bieli, udając niepokalaną dziewicę, ale ja nie o tym… Jakby Lagerfeld nie był kontrowersyjny i przerysowany wizerunkowo, jego nazwisko i marka – choć nie tak popularne i pożądane jak Chanel, Gucci czy Prada, jest na stałe wpisane w krajobraz hi fashion i ma większy wpływ na zawartość naszych szaf, niż nam się wydaje… zresztą poniższa scena o niebieskim swetrze z Devil Wears Prada, stanowi kapitalną kwintesencję owej zależności…😉


(niestety nie znalazłem tego fragmentu po polsku)

Karl-Lagerfeld-Barbie-Doll-Luxefeed

karl-2

PHO55ebcbb0-bd9e-11e4-8948-884c51d0f09a-805x453-800x453

karl-lagerfeld-cat

nrm_1410291642-choupette

Nim Lagerfeld sięgnął po główne nożyce u Chanel, jednocześnie dłubiąc przy włoskim Fendi – jego ścieżka kariery zawodowej wiodła przez domy mody Balmain, Jean Patou, Krizia, Valentino i Chloe. Sądzę że świecie mody i sztuki jest niewielu multiinstrumentalistów pokroju Lagerfelda, no może jeszcze Tom Ford, a wcześniej Yves Saint Laurent są równie wszechstronni i opiniotwórczy w tej branży. Lagerfeld wsławił się jako kreator mody i fotograf, zaś prywatnie jest wielkim miłośnikiem książek i uwaga iPodów, których zgromadził kilkadziesiąt egzemplarzy, ale kto bogatemu ekscentrykowi zabroni? Swego czasu powstała nawet lalka Barbie, stylizowana jego wizerunkiem i przyznacie, że z białym kotem na rękach – wygląda jak doktor Evil, geniusz zła planujący podbić świat jeszcze tej nocy…🙂Karl Lagerfeld - Paradise Bay for Men box

rok powstania: 2015

nos: Jean-Christophe Herault

projekcja: dobra

trwałość: dostateczna

Głowa: bergamotka, mięta, jabłko,
Serce: liść fiołka,
Baza: wetyweria, drzewo kaszmirowe,


Tagged: bergamotka, biały kot, blog o perfumach, ciekawostki o dyrektorze artystycznym domu mody Chanel, Coca Cola Light, drzewo kaszmir, iPod, jabłko, Karl Lagerfeld, Karl Lagerfeld - Paradise Bay for Men, liść fiołka, mięta, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum, wetyweria
Viewing all 427 articles
Browse latest View live