Quantcast
Channel: perfumomania
Viewing all articles
Browse latest Browse all 427

Serge Lutens – L’Eau Froide, czyli czyste szaleństwo…

$
0
0

Na wstępie offtopic, ale tylko pozornie niezwiązany z tematem wpisu… kolega kupił sobie niedawno Subaru Imprezę WRX STI, a więc wersję wyczynową… „przewiózł mnie” nim i nie powiem, bardzo mi się podobało – choć po nieszczęśliwym najechaniu kołem na leżącą na drodze pestkę od wiśni, skończyłem z poważnym urazem kręgosłupa w odcinku lędźwiowym… taki żarcik, mający Wam uzmysłowić, że auto jest tak „twarde„, iż plomby same wypadają na wybojach (zawieszanie jak w XIX wiecznym parowozie)… podwójny wydech o przekroju rynny jest tak głośny, że brykę słychać z kilometra – choć szczęśliwie karoseria nie została oszpecona spojlerem, stylizowanym a’la „półka na słoiki„… autko przyśpiesza w mgnieniu oka, ale przy najmniejszym muśnięciu stopą pedału gazu – spala tyle samo paliwa, co startujący wahadłowiec… owszem frajda z jazdy nim jest niesamowita, a profesjonalne fotele trzymały mój zadek w zakrętach, jakby był doń przyspawany – jednak nie mógłbym mieć takiego samochodu… po pierwsze szybko by mnie zabił (i nie mam na myśli spalania, a prędkość – choć 65 litrowy bak starcza na zaledwie 400 km), tyle że nie mógłbym do niego wsiadać i wysiadać z godnością… Subaru to dynamiczny, niesamowicie ekscytujący pojazd – ale używanie go jako głównego samochodu w rodzinie jest czystym szaleństwem, podobnie jak opisywany dziś zapach…

L'Eau Froide

L’Eau Froide to trzeci i ostatni aldehydowiec Lutensa, z uniseksowej serii L’Eau… zapomnijcie o kadzidle i jakimkolwiek realnym powiewie natury, bo ich obecność w składzie to czysta mistyfikacja… skład to aldehydy, aldehydy, jeszcze więcej aldehydów i odrobina ISO E – po prostu czyste aldehydowe szaleństw0… nawet wybijająca się na pierwszy plan i najlepiej identyfikowalna mięta, jest wytworem alchemika szaleńca… aldehyd miętowy, pachnący surową, purystyczną, syntetyczną, świeżą, słoną, napowietrzoną i ozonową, lekko świdrująca, miętą – jaką znamy z niektórych past i płynów do płukania ust… wprawdzie pomijając otwarcie,  zapach nie jest aż tak drapieżny i surowy jak wata szklana – ale czuć w brzmieniu tych perfum swoiste preludium do Laine de Verre, będącego apogeum Lutensowego, postaldehydowego szaleństwa

chemik przy pracy

Kwiatowo miętowe mydło w sprayu, wita mnie na samym, bardzo zresztą żywym otwarciu… tak wiem jak to brzmi, ale początek do złudzenia przypomina zapach mydła o zapachu ziołowo kwiatowym… jego wielowątkowość, skoczność i poziom niezdefiniowania wynikający ze zmienności i przeplatania się tworzących kompozycję detali jest po prostu oszałamiająca… zapach  pięciu sekund nie usiedzi spokojnie na skórze, kotłując się żwawo i zaskakując nieustannymi roszadami w piramidzie zapachowej… raz jest kwiatowy, po chwili miętowy, za chwilę kipi ozonową, chłodną świeżością – by po chwili zaatakować purystycznym mydłem, które za moment jest znów miętowe, później słone i tak w kółko… zdecydowanie nie jest to zapach dla schizofreników i paranoików, bo chwiejność bukietu L’Eau Froide, miotająca się od słodkawych mydlin, przez soczyste zioła, aż po słoną bryzę potrafi nieźle skonsternować nosiciela przywykłego do swoistej stateczności bukietu noszonych perfum…

Serge Lutens L'Eau Froide reklama

W pierwszej chwili ma się wrażenie, że zapach powołano do życia, sięgając po spontanicznie wybrane aldehydy, które wlano w losowej ilości do jednego naczynia, doprawiono odrobiną ISO i solidnie wstrząśnięto… wyszła z tego odrobinę drapieżna, chaotyczna, niewątpliwie orzeźwiająca i pobudzająca – choć dyskusyjna w kontekście noszalności mikstura, o silnie syntetycznym charakterze… ten chemiczny twór emanuje dynamiką i szokuje swym niecodziennym ujęciem – niewątpliwie zaintryguje indywidualistów, dziwaków i seryjnych morderców jednorożców, ale obawiam się że niewielu sobą porwie… linia L’Eau jest generalnie trudna w odbiorze, nie są to typowe perfumy – ale z całej trojki L’Eau Froide było mi najtrudniej ugryźć…

chemikalia

Doceniam inwencję i graniczącą z performancją kreatywność autora, ale z tradycyjnie pojmowaną funkcjonalnością perfum, ten zapach ma niewiele wspólnego… to raczej dzieło sztuki nowoczesnej, nastawiona na szokowanie i wzbudzanie emocji niż zapach użytkowy – jest trochę jak dragster, zbudowany do bicia rekordów na 1/4 mili… wreszcie jest jak wspomniane na wstępie Subaru, które pozwala się okazjonalnie rozerwać – ale wyprawa nim po bułki staje się  gehenną, przeplataną strzelaniem ze sprzęgła na każdych światłach i zwieńczoną epickim zawiśnięciem na progu spowalniającym… wprawdzie z czasem zapach uspokaja się i wybrzmiewa umiarkowaną, choć wciąż chaotyczną świeżością – ale nadal trudno określić tę spontaniczną mieszankę aldehydów, mianem perfum, którymi ludzie chcieliby się masowo wyrażać… odbieram L’Eau Froide jako odważny popis wizjonerstwa, który podobnie jak niektóre rzeźby i obrazy – lepiej podziwiać i kontemplować w galerii, niż wieszać sobie w domu nad łóżkiem…L'Eau Froide EdP

2011

Skład: olibanum, woda morska, piżmo, wetyweria, mięta, kadzidło, pieprz, imbir,


Tagged: aldehydowe szaleństwo, aldehydy, blog o perfumach, imbir, kadzidło, mięta, o perfumach, Olibanum, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, pieprz, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum..., Serge Lutens - L'Eau Froide, wetyweria, woda morska, zapach pachnący aldehydami

Viewing all articles
Browse latest Browse all 427