W przypadku oceniania sequelów i flankierów danej linii perfum (nierzadko będących perfidnym odcinaniem kuponów od sukcesu protoplasty*), trudno uciec od analogii do filmu… uciec jest tym trudniej, że zwykle premierowy oryginał bardzo pozytywnie nas zaskoczył, miał niepowtarzalny klimat, wnosił do gatunku coś nowego i świeżego, wreszcie zaskakiwał podjętą tematyką i kreacjami aktorskimi – gdy część druga i kolejne, często przywodzi sobą dość ambiwalentne odczucia… często jesteśmy po prostu rozczarowani to wtórnością, to słabością scenariusza i odejściem od przyjętego przez reżysera kanonu i zwykle kończy się na określeniu, że jedynka była najlepsza… i zwykle jest to prawda, bo ze świecą szukać tytułów filmowych i perfumeryjnych – gdzie kolejna odsłona danego wątku okazuje się lepsza (tudzież schodząc na ziemię, przynajmniej porównywalna) względem swego wybitnego protoplasty…
*Jean Paul Gaultier wypuściło w tym roku stumilionową odsłonę/klona Le Male, pod nazwami: Le Male Summer 2014, Le Male Limited Edition 2014 oraz Le Beau Male Summer 2014 – przy czym każda z nazw jest równie oryginalna, co powiązane z nią perfumy…
Owszem jest to możliwe, ale bardzo trudne do zrealizowania, gdyż jako gatunek, mamy dziwną skłonność do gloryfikowania części premierowych, które zapadają w naszej pamięci jako te najlepsze, wybitne i cokolwiek pojawi się na rynku – musi zmierzyć się z tą wykreowaną w naszych umysłach legendą… nie chcę zanadto drążyć wątku, gdyż to temat rzeka na oddzielny wpis – ale posłużmy się dla przykładu kultowym Matrixem… pierwszego Matrixa z 1999 roku zawsze będę pamiętał jako tę najlepszą, najbardziej klimatyczną część – zresztą większość kinomanów zapewne uważa podobnie, zwłaszcza że premierowa część trylogii ustawiła przysłowiową poprzeczkę naprawdę wysoko… kolejne dwie części, mające premierę w 2003 roku pozostawiły pewien niedosyt, by nie powiedzieć niesmak… czy słusznie? w przypadku analizy tak głęboko opartej na emocjach, gustach i autosugestii, trudno mówić o zachowaniu bezstronności i zapewne w przypadku perfum mechanizm ich „odbioru” ze względu an numerek boczny flakonu, wygląda bardzo podobnie…
Moim pierwszym poznanym Paulem Smithem był Man 2, czyli teoretycznie nie powinienem mieć zakorzenionych negatywnych obiekcji względem „dwójki„, przez wzgląd iż nie znałem wcześniej „jedynki„… tyle, że Man 2 tak okrutnie mnie znudził i rozczarował, iż przez długie lata unikałem bliższej styczności z testerem „jedynki„… gdybym miał wybór – świadomie wybrałbym np. kolonoskopię, zamiast poznania pierwszej odsłony tych perfum… aż pewnego dnia, wsiadam do auta kolegi i czuję od niego piękny, częściowo znajomo brzmiący zapach… przez ładnych kilkanaście minut zachodziłem w głowę cóż to może być – lecz wszelkie potencjalnie obstawiane tytuły, gdzieś po drodze rozmijały się ze wstępnym typowaniem, ostatecznie zbijając mnie z tropu… zapach był już od wielu godzin na nosicielu, więc zatracił część detali i ostrość konturów, wreszcie nie wytrzymałem i wypaliłem:
- nowy Dior Homme?
- nie…
- Armani Eau de Nuit?
- niet…
- Guerlain L’Instant Extreme?
- Gue co?…
- Guerlain…
- nein…
- Opium YSL?
- non…
- Illusions Noires Lempickiej?
- co ku…?
- no Lolita Lempicka…
- nope…
- Must Cartiera?
- no…
- kurcze, kończą mi się zapachy do typowania – wyznałem w akcie desperacji…
- to dobrze, bo mi kończą się języki do zaprzeczania…
- ok poddaję się, co to za zapach?
- Paul Smith Man…
…chwila konsternacji i milczenia (coś na podobieństwo reakcji na: „jestem w ciąży”, albo „św. Mikołaj nie istnieje”)…
- jesteś pewien?…
- mam go w plecaku, leży na tylnym siedzeniu, wyjmij sobie i powąchaj…
… sięgam po plecak i wyjmuję czarny, niemal pusty flakon i psikam na nadgarstek…
- fajny nie? – zagaja kierowca…
- fajny to mało powiedziane, jest śliczny – nie obrazisz się jak sobie pożyczę tę flaszkę na parę dni?…
- spoko, tylko nie wypsikaj całego…
- jasne, odwdzięczę ci się w naturze**…
- ok…
**w innych perfumach, zboczeńcy!…
I tak oto poznałem i zdobyłem próbkę czegoś jak się okazało, urzekająco urodziwego – a czego w normalnych okolicznościach nie wziąłbym nawet do ręki… wbrew oficjalnemu wykazowi nut, irysa czuć tu od pierwszych taktów otwarcia… w pierwszej chwili zapach jest bardzo podobny stylistycznie do Diora Homme i Armaniego Eau de Nuit, by po dłuższej chwili utracić tę specyficzną delikatnie wytrawną, irysową słodycz i stać się bardziej przyprawowy, acz w miękkiej kadzidlanej obwolucie… naprawdę zręczna stylizacja, ale w końcu to dzieło Lorson, kobiety która dała światu genialnego Encre Noire… z kolei wyróżniony we wspomnianym wykazie anyżek jest tak dyskretny i umowny, że tych wszystkich, których przerażał on w Opium – mogę zapewnić, iż w tym przypadku mogą spać spokojnie…
Tutejszy anyżek jest suchy, pylisty, sproszkowany i lekko zwietrzały, dzięki czemu nie dominuje i nie przytłacza wysublimowanego akcentu irysowego, wyraźnie okupującego pierwsze takty kompozycji… z czasem anyż i irys (oraz kardamon) stają się tak względem siebie wyważone, iż żadna z nut nie naznacza sobą brzmienia na tyle, by stać się wiodącym akcentem kompozycji… po ponad godzinie od aplikacji irys blednie, a w tle daje się wyczuć skromny, acz bardzo przyjemny akcent drzewno przyprawowy, z delikatną nutką kardamonu i muszkatu… a nad całością zaczyna przeważać słodkie, benzoesowo, ambrowo balsamiczne kadzidło… jeśli z jakichś względów komuś przeszkadza wytrawna, pudrowa pylista nuta irysa z Diora Homme Intense, a brakuje mu szlachetnej, kadzidlanej głębi Fahrenheita Absolute – to w zarówno balsamiczno kadzidlanym jak i przyprawowo irysowym Paul Smith Man, odnajdzie upragniony constans…
Z czasem zapach robi się jeszcze bardziej otulający, delikatnie słodki i czekoladowy – a jest to czekoladowa paczula w ambrowej osnowie… tu z kolei Paul Smith Man przypomina mi klimaty kadzidlanego Farenheita Absolute, zmieszanego z niedawno przeze mnie opisywanym Bvlgari Man in Black, tworząc w akordzie bazy śliczną, miękką i przytulną – drzewno kadzidlano waniliową poduszeczkę… finisz pachnie jakby zawierał w sobie odrobinę wanilii, ale prawdopodobnie jest to schyłek wybrzmiewającej w tle nuty tonkowej, tym niemniej niesamowicie uroczy i powabny… jeśli szukacie naprawdę dyskretnego i niemniej eleganckiego odpowiednika dla Diora Homme i Absolute w jednym – Paul Smith Man będzie wspaniałym towarzyszem na dzień i na wieczór oraz wybornym połączeniem przymiotów obu tych kompozycji, że o wyczuwalnej różnicy w cenie zakupu tylko jednego flakonu nie wspomnę… tym bardziej, że trwałość i projekcję również ma bardzo dobrą…
2009
Nathalie Lorson
Głowa: yuzu, bergamotka, anyż gwiazdkowaty,
Serce: paczula, kadzidło,
Baza: fiołek, fasolka tonka, korzeń irysa,
Tagged: anyż gwiazdkowaty, bardzo szykowne i ciepłe perfumy na dzień i wieczór, bergamotka, blog o perfumach, fasolka tonka, fiołek, kadzidło, korzeń irysa, o perfumach, opis perfum, paczula, Paul Smith, Paul Smith Man, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy podobne do Diora Homme i Armani Eau de Nuit, przepiękne i delikatne perfumy z kadzidłem anyżkiem i irysem, recenzja perfum, recenzje perfum..., yuzu
