Czasem lepiej nie wiedzieć i żyć w błogiej nieświadomości – wszak czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Ponoć nie powinno się wracać do swoich bohaterów z przeszłości. Wiem, nazbyt hermetyczne, ale chodzi mi o to, że gdy w naszej pamięci utrwali się mit i legenda, czegoś co gloryfikujemy i utożsamiamy z niedoścignioną doskonałością – nie powinno się tego później weryfikować. W takich okolicznościach te legendy często nie wytrzymując konfrontacji z rzeczywistością. Umierają na naszych oczach, ich ideał załamuje się – a na nieskalanym dotąd wizerunku, pojawiają się rysy. Wówczas czujemy zawód i smutek, że coś co uważaliśmy za najlepsze, wcale nie jest takie dobre, jakim je zapamiętaliśmy…
Sam się łapię na tym, że moje legendy, np. Gucci Pour Homme, Gucci Envy, YSL M7, czy Lutensowy Rousse, gdy do nich wracam – wcale nie epatują tak bogatym i zapierającym dech brzmieniem, a którym je zapamiętałem. Lubimy pielęgnować nasze zapachowe legendy i ich wyidealizowane wyobrażenia/wspomnienia o naszych bohaterach, hołubimy je i nic nowego nie może się z nimi równać. To naturalne, wszak wykreowanego i wrytego w nasze umysły ideału, nic nie prześcignie. Dlatego lepiej nie wracać, zachować niezmącony obraz tego ideału w pamięci, bo efekt takiej weryfikacji często rozczarowuje. Niedawno przekonałem się na własnej skórze, jak taka konfrontacja „po czasie” potrafi w jednej chwili zbezcześcić ten niedościgniony ideał, który przez lata pielęgnowałem w pamięci.
Osobiście uważam Pro Fumum Roma Olibanum za jednego z najlepszych i najpiękniejszych kadzidlaków Ever! Ostatnio postanowiłem zużyć resztkę pieczołowicie przechowywanej próbki tych perfum, by znów ucieszyć nozdrza ich zniewalającym bukietem. I przeżyłem szok, bo gdy opisywałem kilka lat temu te perfumy – wówczas nie miałem świadomości, czym tak naprawdę pachną. Wciąż się uczę i poszerzam swoje olfaktoryczne horyzonty, więc kiedy uświadomiłem sobie, że czarujące i zapierające dech brzmienie Olibanum – to w przeważającej większości ISO E Super, coś we mnie umarło. W pierwszej chwili poczułem się oszukany i sromotnie zawiedziony. Do tego ból związany z rozczarowaniem iż mój osobisty bohater, zapach o którego posiadaniu marzyłem od lat – to tak naprawdę zręcznie spreparowane oszustwo. Zapach kosztujący niemal 1000 zł, a pachnący głównie składnikiem, który kosztuje w hurcie kilka dolarów za galon (3,785 litra).
Przeczytałem z ciekawości co sam napisałem o tym zapachu 4 lata temu. Wspomniałem o dziwnym dopełniaczu w tle, czymś niezdefiniowanym (dziś już wiem, że tak pachnie ISO). Wspomniałem o czymś, co odnalazłem również w bukiecie Terre D’Hermes (zawierające ponoć ogromną domieszkę ISO), wreszcie wspomniałem o nikłej projekcji i bliskoskórności – delikatności, która również charakteryzuje brzmienie ISO… Chyba z moim nosem nie jest tak źle, skoro już wtedy wyłowiłem z bukietu tych perfum składnik – którego teoretycznie nie powinno tam być i o którego istnieniu wówczas nie miałem bladego pojęcia. Chcecie dowodu? spryskajcie jedną dłoń kwintesencją ISO, czyli Molecule 01 od Escentric Molecules, a drugą Pro Fumum Roma Olibanum, odczekajcie dla pewności 2 godziny i powąchajcie…
Oczywiście jest w nim autentyczne kadzidło, wszak całe otwarcie i serce tych perfum jest dosłownie skąpane w jego zacnej świętości – tyle, że gdy z czasem zaczyna przebrzmiewać, jego miejsce zajmuje prozaiczne i zarazem mistyczne ISO E. To ono ciągnie i potęguje dalszą fazę kadzidlanego bukietu, tych iście niebiańskich perfum i to prawdopodobnie jemu, zawdzięczamy tę długo utrzymującą się na skórze tłustość. To nie olibanum, a ISO towarzyszy nam przez kilkanaście godzin bytności tych perfum na skórze. Przyznam, że na początku byłem wściekły, na swą ówczesną niewiedzę oraz perfidną sztuczkę, której dopuścił się sam producent – ale gdy emocje opadły, wrócił zdrowy rozsądek. To wciąż doskonałe, wprost przepiękne pachnidło i Święty Graal dla każdego miłośnika olibanum – i nawet świadomość tego, czym naprawdę pachną te perfumy, nie zrujnowała mego uwielbienia dla nich. Może pojawiły się jakieś drobne rysy na nieskazitelnym wizerunku tych perfum, ale wciąż je ubóstwiam.
Czy to ważne, z czego zrobiono dany zapach – skoro i tak wiadomo, że oficjalne wykazy nut są niekompletne i nieobligatoryjne? Jakie ma znaczenie, czy są to nuty organiczne lub syntetyczne – gdy efekt końcowy ich korelacji autentycznie zachwyca? Wprawdzie można mieć uzasadnione pretensje do marki Pro Fumum, że srogo przepłacamy za coś, czego w tych perfumach nie ma (jest, ale 70-80% tej roboty, odwala wg mnie ISO) – ale czy to naprawdę ma znaczenie? Coś kosztuje tyle, ile ludzie są w stanie za to zapłacić – a za te perfumy mógłbym zapłacić każde pieniądze. Pachną przecudnym kadzidłem i to, że organiczne olibanum wspomaga tu i podkręca ISO E Super (samo z siebie pachnące kadzidłem) – więc zamierzony cel został osiągnięty. A jak, to już sekret tajemniczej formuły ich producenta, podobnie jak u choćby, Coca Coli. Wiem, że jej skład to cała tablica Mendelejewa, ale i tak za nią przepadam – pomimo iż jest jednym z najefektywniejszych, znanym ludzkości odrdzewiaczem, odplamiaczem i odkamieniaczem w jednym. A pomimo tego uwielbiam od czasu do czasu się jej napić, dla jej niepowtarzalnego smaku i aromatu – do czego nie zniechęca mnie nawet świadomość tego, że jej koncentrat ponoć wypala dziury w betonie…
rok powstania: 2007
projekcja: dobra, z czasem bliskoskórna
trwałość: doskonała
Skład: kwiat pomarańczy, drzewo sandałowe, kadzidło, mirra oraz ISO E Super (o czym oficjalny wykaz nut nawet się nie zająknął…)
Tagged: blog o perfumach, drzewo sandałowe, ISO E Super, kadzidło, kwiat pomarańczy, mirra, nisza, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy pachnące kadzidłem i ISO E Super, perfumy z ogromną ilością ISO E Super, Pro Fumum Roma - Olibanum, recenzja perfum, recenzje perfum...
