Tak się jakoś utarło, że zapach z 1986 roku, koniecznie musi trącić zmurszałym Charltonem Hestonem, Clintem Eastwoodem, albo Charlesem Bronsonem. Oczyma wyobraźni widzimy stetryczałą mumię, w niemodnym garniturze z dzwonowatymi nogawkami, paskiem tuż pod klatą i szerokim krawatem – capiącą jakąś archaiczną wodą toaletową, której duszący bukiet spowija wszystko wokół, niczym smog nad Krakowem. Ale nie Zino, który jest powyższego totalnym zaprzeczeniem. I nie dla tego, że mam słabość i skrzywienie na punkcie wyrazistych kompozycji oldskulowych – ten zapach jest naprawdę śliczny i zarazem lekki. Zniewala swą delikatnością, charyzmą i polotem, a jednocześnie jest niezobowiązująco elegancki, jak na stylistycznego pociotka Kenzo Jungle i Dior Eau Sauvage przystało. I chyba tylko dzięki tej swojej lekkości, wciąż się uchował w ofercie – bez spłycających jego bukiet cięć, a które miałyby sprawić, by zapach dogonił modę na beznamiętność. Teoretycznie jest to oldskul, ale ponieważ nie epatuje latami 80-tymi w sensie dosłownym, niezbyt się zestarzał – i co istotne, nie kojarzy się (wyjąwszy otwarcie) z będącymi dziś passe, klasykami.
Wiele dobrego czytałem o tych perfumach, więc ucieszyłem się, gdy nadarzyła się sposobność do powąchania ich w naturze. Z początku sądziłem, że z moją próbką jest coś nie tak, bo od otwarcia towarzyszył mi dziwny – ni to spocony, ni to zatęchły (spleśniały) niuans, który skutecznie mącił kontemplację pachnidła. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to nie objaw zleżenia perfum, a efekt obcowania z naturalnym olejkiem paczulowym. Wspomniana paczula przeciska się i walczy o uwagę, już od pierwszych taktów kompozycji, a że ujęto ją w dość naturalnej (nieoswojonej) formie – stąd to wrażenie, które szczęśliwie po kilku minutach ustaje. Z początku zapach sprawia wrażenie narowistego i chaotycznego, ale wystarczy kilka minut, by z tej kakofonii wzajemnie przekrzykujących się ingrediencji, wyklarowała się czytelna i zniewalająco przyjemna melodia.
Teoretycznie jest tu róża i drewno różane (aka. palisander, to bardziej składnik mistyczny, jak mandragora – i choć pachnie, nie jest to woń tożsama z różą), ale jak przystało na zapach męski z lat 80-tych, niemal w ogóle jej nie czuć, podobnie jak fiołka w Fahrenheicie. To nie róża (której tu osobiście nie czuję, ale geranium już jak najbardziej tak), a paczula i gęste cytrusy – przystrojone dźwięcznym geranium, stanowią tu oś kompozycji. A całość przyprószono odrobiną pylistej szałwii, suchej lawendy i dosłownie kroplą konwalii. Z tym że podkreślam, kwiaty stanowią tu niemal transparentne dopełnienie, a nie wyczuwalną oś kompozycji. Więc jeśli jesteś przewrażliwiony lub niezbyt przekonany co do swej seksualności, możesz spać spokojnie – albowiem nikt nie powie, że te perfumy są babskie lub zniewieściałe. To zdecydowanie męski zapach, acz niekoniecznie unoszący nogę, jak pies na widok hydrantu – więc spokojnie, włosy na klacie od niego nie rosną.
Zapach jest bardzo treściwy, esencjonalny i odrobinę koloński, początkowo sporo tu cytrusów i geranium, które wkręcają silnik bukietu na najwyższe obroty, niczym turbosprężarka. Zino jest bardzo świeży (w sensie kolońskim, a więc sprawia wrażenie cytrusowego), soczysty i aż skrzy się drobinkami rozświetlającego bukiet geranium i konwalii – a jednocześnie jest ciepły i otulający, dzięki wyjątkowo przyjemnie zaserwowanych drewnach. W fazie dojrzałej prym wiedzie przepięknie i nieco piwnicznie (pleśniowo) ukazana paczula, która pięknie łączy się z nieco cofniętym, kwiatowo drzewnym dopełnieniem. I jak na ironię, zapach sprawia wrażenie cytrusowo kolońskiego, choć jest to kompozycja wybitnie drzewno kwiatowa. Z naciskiem na drewno (niezidentyfikowane), paczulę, geranium i wspomnianą kropelką konwalii, która nieustannie pobudza przygasający bukiet do życia.
Gdy zapach już się uleży, jego amplituda zmienia się ze świeżej i kolońskiej na wybitnie drzewną. Co więcej Zino wciąż jest esencjonalny i treściwy, a przy tym zniewalająco piękny. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ma coś w sobie z Guerlain Vetiver, Terre d’Hermes i Kenzo Jungle. Z tym pierwszym łączy go równie zniewalający, lekki i szlachetny wątek drzewny, z drugim niemalże cytrusowe i diabelnie przestrzenne geranium, zaś z tym trzecim soczystość, tropikalna wilgoć i aromatyczna głębia emanująca od zadziwiająco pobudzającego bukietu tych perfum. To nie nudne, stonowane, minimalistyczne, suche i rachityczne drewienka, których doświadczamy we współczesnych wypustach – tutejsze drewno, dopełniane jaskrawymi dodatkami żyje i aż kipi. Powiem więcej, zapach jest równie żywotny i skrzący, co Terre D’Hermes i choć część z Was uzna to za świętokradztwo – w fazie dojrzałej Zino nawet przypomina wspomnianego Hermesa.
Zino sprawia wrażenie zapachu bardzo wesołego, serdecznego i niezobowiązującego. Jak na blisko 30 lat, jest to niesamowicie lekka, przyjazna i wysoce strawna kompozycja. I raczej nie jest to zasługa reformulacji, gdyż zapach wciąż zachował ten specyficzny posmak i sznyt, w jakim aranżowano wówczas perfumy – a który jakże zgrabnie przemycono do próbki, którą niedawno kupiłem. To niesamowicie esencjonalne i treściwe pachnidło, a wciąż świeże, na czasie i diabelnie przyjemne. Jeśli więc macie więcej niż 20 lat i jesteście zmęczeni bezpłciowością oraz marazmem bijącym od współcześnie sygnowanych casualowców, a szukacie zapachu niebanalnego, z charakterem i zniewalająco przyjemnego – Zino będzie arcy ciekawą alternatywą. Zwłaszcza, że zapach ma nienaganną i niezbyt natarczywą projekcję oraz prawdziwie tytaniczną trwałość (na mnie doba, pomimo prysznica po drodze). Jak dla mnie, absolutny must have…
rok powstania: 1986
projekcja: nienaganna
trwałość: tytaniczna
Głowa: lawenda, szałwia muszkatołowa, bergamotka, brazylijskie drzewo różane,
Serce: jaśmin, konwalia, róża, geranium,
Baza: drzewo sandałowe, paczula, wanilia, cedr,
Tagged: bergamotka, blog o perfumach, brazylijskie drzewo różane, cedr, Davidoff Zino, drzewo sandałowe, geranium, jaśmin, klasyczne i niezobowiązujące perfumy, konwalia, lawenda, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, przepiękne perfumy, róża, recenzja perfum, recenzje perfum..., szałwia muszkatołowa, wanilia, śliczny klasyk
