Ilekroć obcuję z perfumami z dopiskiem „Wild„, odnoszę wrażenie, że więcej dziczy i szaleństwa doznam po zjedzeniu nieświeżych owoców morza i pełnej wrażeń nocy w ubikacji. Niby zwykła niestrawność, wywołana zjedzeniem czegoś nieświeżego (a niekoniecznie wyglądającego tak, jakby ktoś już to wcześniej zjadł) lub będącego efektem „sprzątania lodówki” – a jednak zapewnia więcej wrażeń niż tego rodzaju perfumy. Nie jeden producent porwał się na sygnowanie czegoś dzikiego, ale obawiam się, że pomijając aspekt marketingowy, z mizernym skutkiem. Weźmy na ten przykład Joop! Homme Wild, który również jest niezbyt świeżym zlepkiem różnych stylów i smaków, czyli innymi słowy mówiąc – odgrzewanym kotletem. Czy w przypadku nowego Dsquared2 Wild, mój sceptycyzm okazał się uzasadniony?
Otwarcie ma świeże, pikantne i żywiczne, naprawdę przyjemne i zarazem niebanalne. Aż świdruje i kręci w nosie, zupełnie jakby doprawiono je drobno mielonym pieprzem. Efektem jest intrygująco zniewalająca hybryda, pomiędzy pierwszą Bottegą Venetą (lotna żywiczność), a Bang! Marca Jacobsa (pieprzna ostrość) – tyle, że dużo wykwintniejsza i mniej nachalna w epatowaniu swym wybujałym bukietem, o finezji gazu pieprzowego (piję do Bang!). Jest tu wspomniana w nawie dzikość, ale weźcie poprawkę, iż to tylko ulotna faza otwarcia. Globalne D2 konsekwentnie trzyma się tu stylistyki, zadanej wraz z nastaniem serii He Wood, ale w ostatecznym rozrachunku, te perfumy nie wnoszą nic nowego. Powiedziałbym, że nowatorskie pod paroma względami He Wood mają więcej uroku i charyzmy, niż zapięty w uprząż do sado maso Wild. Zapach nie jest zły, ale w moim odczuciu przestrzelili z przerostem ideologii nad treścią. Gdyby okrzyknięto te perfumy mianem któregoś z kolei pomiotu He Wood, nie czepiałbym się – ale ponieważ ochrzcili je mianem Dzikich, wypadałoby dać klientom choćby namiastkę np. Kenzo Jungle. Zapach o tej nazwie powinien mieć jaja, pobudzać, a nawet irytować swym nieposkromionym i zadziornym bukietem. Powinien ściągać i przykuwać uwagę otoczenia, ale nic takiego nie ma tu miejsca.
Na samym początku Wild rzeczywiście jest świeży, drzewny, surowy i nieco drapieżny, tematycznie osadzono go w purystyczno drzewnej stylistyce wcześniejszych wypustów od D2 – aczkolwiek później, z „dzikością” zapach ma niewiele wspólnego. Interesująca i charyzmatyczna jest tylko jego pierwsza, najbardziej żywa faza – bo im dłużej gości na skórze, tym staje się bardziej przyziemny i zatraca się w nijakości przesuszonych drewien. Szkoda, bo początek ma naprawdę „kozacki” i w tej formie, z powodzeniem broni swej tytułowej dzikości. Aż się prosi, by ten kipiący żywiczną świeżością i pikanterią akord, zagościł na skórze dłużej. W fazie dojrzałej, czuć całkiem nieźle oprawione drewno – ale takie drewno znajdziecie w co drugim mainstreamowym casualowcu. W akordzie bazowym, bliżej mu do beznamiętności nowego Jimmy Choo i nowomodnych wypustów w rodzaju Mercedes Benz – silących się na skrajnie poprawny politycznie (nijaki), drzewny minimalizm. Akord dojrzały nie ma nic wspólnego z towarzyszącą otwarciu, kipiącą dzikością – chociaż trzeba sprawiedliwie zaznaczyć, że kompozycja, choć prosta, trzyma względny poziom i nie jest to marazm pokroju wyżej wymienionych.
Moje wątpliwości budzi składnik „esencja ziemi” (WTF?), ale nie takie banialuki producenci wypisują w wykazie nut, by zachęcić ludzi do zakupu… Z czystej przekory i złośliwości, chciałbym dodać od siebie, że jest tu również „aromat gwieździstego nieba” i „wyciąg ze wschodzącego słońca” – choć w sumie nie powinienem odwalać brudnej roboty, za kreatywnych marketingowców. Spoglądając na flaszkę, sugestywnie okręconą paskami (zapewne symulującymi rzemyki uprzęży lub prymitywną zbroję), podświadomie spodziewam się ostrych klimatów i narowistości w brzmieniu. Wyłączając górnolotne, acz ulotne otwarcie – widzę tylko szumną nazwę, ale niewiele za nią. Szkoda, bo można było te całkiem nieźle spreparowane klimaty drzewno żywiczne, doprawić na wyjściu jakąś ostrą przyprawą lub piżmem i naprawdę wydobyć z tego stadium choć odrobinę dzikości.
Na skórze jest zbyt grzeczny, wtórny, przewidywalny i w zasadzie niewiele się tu dzieje – słowem gdyby zabrać ten sugestywny flakon, nie odróżnicie fazy dojrzałej tych perfum od pierwszego z brzegu, grzeczniutkiego mainstreamu. Nie wiem co mam myśleć o tych perfumach. Zaczynają ciekawie, ale kończą wtórnie i w sumie nijako. Z kolei ideologia, którą do nich doprawiono sprawia, że w bezpośrednim kontakcie zapach wiele traci, bo oczekujemy czegoś zgoła innego. A to nie są złe perfumy, tylko padły ofiarą dorobionej do nich propagandy. Zapach jest dość przyjemny i bardzo poprawnie osadzony w klimatach drzewnego puryzmu i tego będę się trzymał. Wild zadowoli kogoś niezbyt wymagającego i niespecjalnie oblatanego w perfumeryjnych zasobach, ale jeśli szukacie czegoś więcej niż stonowanego, nowomodnego minimalizmu w drzewnym wydaniu – poczujecie niedosyt. Jeśli naprawdę lubicie lekko zaaranżowany drzewny puryzm, pozostańcie przy He Wood i jego kuzynach.
I jeszcze słówko o kampanii tych perfum. Nie należę do osób pruderyjnych, wszak kampania Bang! Jacobsa, ani YSL M7 nie pogwałciły mych odczuć estetycznych – ale to zdjęcie modela, z niemalże wyskakującym z gaci „pindolem„, uważam za żenujące i tanie. Wyłączając dzikość obyczaju, co ten pan o wymuskanym i idealnie wydepilowanym ciele mają wspólnego z tytułową dzikością? Mi to bardziej wygląda jak reklama występu chippendales’ów, albo agencji dla samotnych czterdziestolatek – niż kampania promocyjna, ponoć męskich perfum. Ten zapach nie jest aż tak słaby, by trzeba było zniżać się do tak prymitywnego chwytu, aby go sprzedać. Czy następny level, to kolo z „wackiem” w całej okazałości? Wiem, że sex i golizna najlepiej sprzedaje dobra wszelakie (goła pani reklamująca ogumienie samochodowe, budę z kebabem i leki na potencję) – ale czy tylko ja uważam, że w tym przypadku dosłownie podtarto się tzw. wyczuciem dobrego smaku?
rok powstania: 2014
projekcja: umiarkowana
trwałość: dobra
Skład: żywice, opoponaks, labdanum, cyprys, źywica bursztynowa, esencja ziemi (da faq?), dziurawiec , santolina oraz podążając za fantazją autora: pierdy jednorożca, aromat gwieździstego nieba, wyciąg ze wschodzącego słońca i ekstrakt z perlistego uśmiechu aniołka… ponoć to ostatnie paniom usuwa cellulit, a panom co nieco wydłuża… :)
Tagged: blog o perfumach, cyprys, Dsquared2 Wild, dziurawiec, esencja ziemi, labdanum, o perfumach, opis perfum, opoponaks, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, przerost formy nad treścią, recenzja perfum, recenzje perfum..., santolina, tandetna kampania reklamowa, żywica bursztynowa, żywice
