Jestem ciekaw jak długo na rynku utrzymałaby się firma produkująca masło, które po spróbowaniu okazałoby się margaryną? Albo kawę, która w istocie jest herbatą, produkt bezglutenowy z glutenem, albo samochód z silnikiem hybrydowym, który jest zwykłym dieslem?. Wiecie, szumna etykieta, a pod nią zupełnie nie to, co producent obiecuje. Niestety w przypadku perfum, konwencjonalne prawo i zasady regulujące otaczający nas świat, zdają się nie obowiązywać. W zasadzie we flakonie można umieścić cokolwiek i cokolwiek na nim napisać, wreszcie można bez skrupułów dać ponieść się inwencji w wykazie składników – i włos nie spadnie nam z głowy, jesteśmy nietykalni. Możemy więc obiecywać cuda na kiju i reklamować się każdym możliwym chwytem i nie ma podstaw, by to zakwestionować i wyegzekwować…
Ostatnimi laty odnoszę wrażenie, że YSL postawiło sobie za punkt honoru dogonić i prześcignąć Gucci, Bossa i Lacoste w sygnowaniu beznamiętnej nijakości, żerując przy tym na swej legendzie producenta kultowych perfum. Nie wątpię, że obierając taką taktykę osiągną komercyjny sukces, ale będzie to sukces krótkotrwały – bo rozmienienie swej legendy na drobne i jej dewaluacja, przyjdzie szybciej niż myślą. A potem zostanie im konkurowanie z najtańszym massmarketowym ścierwem, od którego już ciężko ich perfumy odróżnić. Perfidnie okłamać lojalnego klienta można tylko raz, gdyż reputację marki buduje się latami/dekadami – a stracić ją można w mgnieniu oka, właśnie przez tego typu zagrywki. No ale to już nastąpi za kadencji nowego dyrektora kreatywnego, więc obecny nie musi się tym przejmować.
Mogli nazwać te perfumy dowolnie, ale z premedytacją ochrzczono je per Kouros, co poniekąd rozpala wyobraźnię i obiecuje coś bardzo specyficznego. Słowo Kouros w półświatku entuzjastów perfum, to nazwa szczególna – wytrych i słowo klucz, które wielu kojarzy się z potęgą, charyzmą i bezkompromisową męskością, z której słynął Kouros i męskie perfumy, sygnowane jeszcze 2 dekady temu. Ta nazwa do czegoś zobowiązuje, podobnie jak napisanie na flakonie Intense/Extreme/Parfum/Sport/Cologne, etc. Ale nie w mniemaniu YSL, które użyło chwytliwego sloganu „Kouros” i przykleiło tę „nazwę instytucję„, do banalnego i bezpłciowego badziewia, które niczym nie różni się od najbardziej parszywych i pustych wypustów z ostatnich lat. No wyobraźcie sobie, że ktoś bierze zapach pokroju Jimmy Choo, Gucci Guilty, albo Givenchy Casual Chic i sprzedaje je z etykietami: Dior Fahrenheit, Gucci Pour Homme i Davidoff Zino. Nie poczulibyście się oszukani?
Wszystko tylko nie Kouros, bo z Kourosem te perfumy nie mają nic wspólnego!. Trudno oczekiwać, by w dzisiejszych zunifikowanych, metro i lumberseksualnych czasach, ktoś porwał się na dosłowny remake tych kultowych perfum*, ale oczekiwałem choćby powierzchownego podobieństwa – a dostałem jakieś bezpłciowe siuśki pokroju Boss, Gucci, Lacoste. Gdyby nie nazwa YSL na flakonie, zgadywałbym że właśnie któraś z powyższych marek sygnuje ten zapach. Niski, wręcz denny poziom i skrajny populizm bijący od tych perfum, wskazują raczej na mainstreamową masówkę, niż pomazańca godnego nosić imię Kouros. Nie wiem co YSL chciało osiągnąć tym zabiegiem, bo najmłodsze pokolenie mężczyzn nazwy Kouros nie pamięta, a mężczyźni wciąż pamiętający brzmienie klasyka, pomyślą WTF? i solidnie się na markę wkurzą.
*nie chcę gloryfikować Kourosa, bo zaraz na swym rączym rumaku przybędzie Lord Roquort (pozdrowienia + przyjazne czochranie po brodzie), niestrudzony obrońca świeżaków i gorliwy pogromca staroświeckich siekier – w swej lśniącej platynowej zbroi, skropionej paroma kroplami Unforgivable i zatopi swój szczerozłoty miecz w mym, wkrótce goblinim truchle… :)
No dobrze, a gdyby tak odrzucić tę kłamliwą otoczkę i skupić się na przymiotach samych perfum? Też żadna rewelacja, bo podobnie pachnących perfum mamy obecnie na rynku ponad 20 – a te nie wniosły cokolwiek nowego i niczym szczególnym się nie wyróżniają. I prawdopodobnie dlatego marketingowcy YSL postanowili podetrzeć się, tfu! podeprzeć legendą Kourosa, by choćby tą drogą wyróżnić zapach na tle konkurencji. To raczej rześki casualowiec z lekkim przytupem, pokroju Bentleya Azure (choć o 2-3 oktawy lżejszy) i gdyby spróbować sprzedać te perfumy w tej lidze i pod inną, neutralną nazwą – prawdopodobnie bym się nie czepiał, bo i nie byłoby czym zawracać sobie głowy. Ale ponieważ świadomie odnieśli się do nazwy Kouros, no to wypada skonfrontować zapach z jego wielkim protoplastą. Amouage zaprezentowało swego czasu Silver, czyli delikatniejszą odsłonę swego kultowego Gold – i zabieg ten wyszedł im wyśmienicie. Zapach był lżejszy, dyskretniejszy i mniej rozwiązły w epatowaniu swym bliskowschodnim blichtrem, ale wciąż wyraźnie zaciągał swym wielkim protoplastą. Czego zdecydowanie nie można powiedzieć o Kourosie Silver. Odwalili taką sztukę, że w ramach protestu postanowiłem wykreślić człon Kouros z nazwy tych perfum, aby nie profanować pamięci o oryginale. Ufff, wylałem swe żale, wybaczcie i przejdźmy do meritum, a raczej wydania wyroku…
oto oryginał we flakonie w niewinnej bieli, za to zawartość ma wybitnie niegrzeczną…
Wita nas anemiczny i wysoce niezdefiniowany, acz całkiem przyjemny akcent owocowy, doprawiony aromatycznymi ziołami, zieleniną i przyprawami, w które wpleciono coś, co udaje jabłko. Udaje, bo autentyczne jabłko można co najwyżej powąchać w Lacoste Style In Play, a to co tu zaserwowano, bardziej przypomina DKNY Be Delicious, ale w znacznie gorszym wydaniu. Wyobrażacie sobie, by nazywać się YSL i jakościowo zejść poniżej mainstreamu z logo DKNY? Poza rachitycznym jabłkiem i cytrusami jest tu też kardamon, jałowiec i odrobina geranium, dzięki którym ten zapach daje jakiekolwiek oznaki życia. Nie powiem pachnie to przyjemnie, ale niczym się nie wyróżnia na tle najbardziej komercyjnych wypustów z logo CK, Boss i Lacoste. W akordzie serca ujawnia się odrobina upojnej i słodkawo mdlącej tonki, dopełniona szczyptą szałwii i wciąż wybrzmiewającym od otwarcia, ziołowo przyprawowym dopełnieniem z kardamonu i jagód jałowca. Niestety im dłużej zapach gości na skórze, poszczególne akordy wykruszają się i po około godzinie na skórze pozostaje smętny i bezimienny akord drzewny, dopełniony mętną słodyczą bobu tonka.
Wiecie jak to pachnie? Ten zapach to jedno wielkie deja vu i przy tym niezidentyfikowane deja vu, bo to kopia pewnego stylu z którego garściami czerpią różne marki, niż konkretne perfumy. A bardziej precyzyjnie, zapach przypomina mieszaninę Hugo Boss Element/Unlimited, DKNY Be Delicious i Jil Sander Ultrasense, do którego wg fragrantiki, nikt się nie przyznał – za to duet Michel Girard i Olivier Pescheux już jak najbardziej podpisuje się pod równie zachowawczym Ultrasense White. Panowie się nie wysilili i aż trudno uwierzyć że ten sam duet popełnił całkiem niezłe i swego czasu chorobliwie popularne 1 Milion. Moim zdaniem trudno tu winić perfumiarzy, wszak ktoś ten zapach zlecił i zaaprobował – więc w moim odczuciu odpowiedzialność za to nieporozumienie, spada na YSL.
pomalowane pomadką usta modela z reklamy
Kourosa Silver, również nie nastrajają optymistycznie, względem domniemanej „męskości” tych perfum…
Nie ma tu męskości i jaj, próżno szukać w tych perfumach „spoconego i niedomytego robola, wracającego ze zmiany w fabryce traktorów” – jak zwykła określać oryginalnego Kourosa, Sabbath (ściskam i pozdrawiam) i trudno było się z nią nie zgodzić. Kouros Silver to zapach dla metroseksualisty w obcisłych rurkach, popijającego bezkofeinowe i odtłuszczone latte na mleku sojowym, który depiluje sobie pachy oraz klatę i dla takiego jegomościa, te perfumy będą jak znalazł. Nie zwietrzycie po tym zapachu mężczyzny, ani nie poczujecie się w nim męsko. Kouros był chwilami wulgarny i pachniał wręcz fizjologicznie, ale przynajmniej nikt nie miał obiekcji, że używa go facet – gdy Kouros Silver jest wręcz androgeniczny, sterylny, nienagannie domyty i co za tym idzie jałowy. Po użytych składnikach, czuć , że twórcy silili się na męskość, ale efekt końcowy jest neutralny, beznamiętny i ultra poprawny – słowem zatracili istotę tych perfum, czyli ich bezsprzeczną męskość. Szkoda, że w pogoni za poprawnością polityczną i trendami zatracili to, co było najmocniejszym atutem tej nazwy – tworząc coś, co niczym się nie wyróżnia i po prostu gubi w tłumie podobnych konceptów. Brawo, a teraz spróbujcie je sprzedać, podkreślając indywidualny i niepowtarzalny charakter tych perfum…
rok powstania: 2015
nos: Michel Girard i Olivier Pescheux
projekcja: dobra
trwałość: dobra
Głowa: jabłko,
Serce: szałwia,
Baza: nuty drzewne i żywica bursztynowa,
Tagged: blog o perfumach, jabłko, kiepski zapach, Kouros, nuty drzewne i żywica bursztynowa, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy nie mające nic wspólnego z Kourosem, populistyczne i skrajnie zachowawcze perfumy, recenzja perfum, recenzje perfum..., szałwia, tragedia, YSL, Yves Saint Laurent - Kouros Silver
