Quantcast
Channel: perfumomania
Viewing all articles
Browse latest Browse all 427

Hugo Boss – The Scent, czyli zapach + eksperyment socjologiczny…

$
0
0

Przyznam, że mam spory problem z tymi perfumami – stąd rozwlekły i wielowątkowy elaborat, w kilku aktach. Nie potrafię ocenić tych perfum jednoznacznie pozytywnie, ani negatywnie – więc przeczytajcie, przeanalizujcie i sami wyciągnijcie wnioski…

Hugo Boss - The Scent

No to się Hugo Boss wysilił… w kategorii niczym niewyróżniająca się i skrajnie zachowawcza mikstura zapachowa, pewnikiem zdobędą jakieś wyróżnienie – bo nie wątpię, że koniunkturalne FiFi zapach wyróżni. Wyróżni czymś w rodzaju „zapach roku„, bo FiFi zwykle nie nagradza perfum dobrych, a perfumy sprzedające się…
A ponoć The Scent sprzedaje się jak ciepłe bułeczki, co znając realia – absolutnie mnie nie dziwi. Pomimo swej skrajnej wtórności, zachowawczości i bezpiecznej nijakości (właśnie dlatego tak dobrze się sprzedaje) – zapach jest całkiem przyjemnym wyciągiem z „Bossa” (jest uśrednionym przeglądem ich wcześniejszych brzmień) i całkiem zgrabną hybrydą linii L’Homme od YSL, ze Spicebomb od Victor & Rolfa oraz Bossem Unlimited i Beckham Classic w jednym*… Jest więc świeżo i aromatycznie, przyprawowo drzewnie – wreszcie słodko i przyjemnie, acz jest to ten rodzaj niewymuszonej, pseudo klasycznej i nijakiej przyjemności, którą emanuje połowa popowo mainstreamowych wypustów z ostatniej pięciolatki… zieeeeew…

*Beckham Classic i Hugo Boss The Scent nawet flakony mają podobne i oba są tak oryginalne jak zaproszenie Japończyka na kolację do sushi baru…

Man yawning in an officesushi po moim 12 godzinnym locie z Tokyo? brzmi fantastycznie…

Jeśli spodziewaliście się rewolucji, przełomu i poziomu choćby zbliżonego do Bottled Oud, to muszę Was zmartwić. Porażająco wtórny i zupełnie przeciętny zapach, o przeciętnych parametrach – i równie lakoniczny, co jego nazwa własna. Tu Boss strzelił w dziesiątkę, bo trudno nazwać i ocenić precyzyjnie coś – co nie jest ani trochę swoiste i niczym konkretnym się nie wyróżnia. Ponadto zapach idealnie wstrzelił się w obowiązujący i zarazem najpopularniejszy kanon zapachowy. Siła tych perfum tkwi w ich miłych dla nosa, pozornie wyrazistych, acz nieostrych i pozbawionych czytelnych akcentów, krawędziach. To nic, że nie wiadomo czym to pachnie i że jest wtórne – ważne, że znamy i kojarzymy to brzmienie, więc je akceptujemy. The Scent to jakiś tam zapach, który jakoś tam pachnie, więc jakoś to będzie. Nie mówię, że to są złe perfumy, bo pomimo swej miałkości i bijącej od nich syntetyczności – pachną całkiem przyjemnie i pomijając wątpliwej jakości ingrediencje, całkiem poprawnie je sklecono. Acz nie da się ukryć, że jest to produkt uniwersalny i skrojony na miarę obowiązującej koniunktury. Więc i powodów do zachwytów jest w The Scent niewiele – bo trudno wychwalać coś, co już się wcześniej wąchało, naście razy. Tyle że większość ludzi nie pamięta co już wcześniej wąchała – więc skąd mają wiedzieć, że to już było?

zajefajny zapacho nowy Hugo Boss, jak oryginalnie…

Powitały mnie owocecytrusy i coś jakby jabłuszko (niebyt sugestywne), zmieszane ze świdrującym, aż skwierczącym akordem zielono przyprawowym. Imbir plus kardamon, a jakby tej zielonej wytrawności było mało – jeszcze odrobina lawendy, oregano, jałowca i różowego pieprzu, a całość podszyta nieśmiertelnym bobem tonka. Trudno o precyzyjniejszy opis nader aromatycznego i nieco nadpobudliwego akordu serca, ponieważ składniki użyte do skomponowania tego „arcydzieła wizjonerstwa„, są dość podłej jakości. Z początku The Scent jest bardzo świeży, aromatyczny (chwilami aż tym męczy i irytuje) i aż kipi zielenią ziół i przypraw – ale niecałe dwie godziny później, przechodzi do nudnej, mizernej i równie nieczytelnej fazy schyłkowej. Fazy równie nudnej, mizernej i sztampowej – co pozbawionej wyrazu, polotu i jakiejkolwiek charyzmy. Coś na zasadzie, pachnie bo pachnie – czyli baza, jaką uświadczycie w połowie nowożytnego i najpodlejszego jakościowo mainstreamu. Zapach nie tylko niczym się nie wyróżnia na tle konkurencji, ale i niczym od niej nie odstaje. Wbrew pozorom, w tym też jest metoda…

Hugo Boss - The Scent reklama

Najbardziej rzuciło mi się w nozdrza, że zapach wybrzmiewa bardzo nierównomiernie, gdyż po początkowej eksplozji aromatycznej świeżości – dość szybko wytraca swój początkowy impet i z każdym kwadransem pachnie coraz słabiej, aż po fazę rachitycznych, niemrawych drewienek. Pachnie całkiem długo, ale 85% siły jego projekcji, przypada na pierwsze półtora, dwie godziny działania – po czym zapach redukuje się, gwałtownie i niewspółmiernie. Gdyby to wytracanie „masy” jakoś rozciągnięto w czasie i The Scent wybrzmiewałby w tym stadium dłużej – nie czepiałbym się tak bardzo. Niestety nawet ten aspekt sknocono, traktując ten zwykle najżywotniejszy i stanowiący esencję każdych perfum akord, po łebkach. Na co komu perfumy, które przez pierwsze godziny „mordują” otoczenie swą sążnistą ekspresją – a przez pozostałe ~6 godzin, niemal ich nie czuć?

ustawka z planu The Scentczar prysł, oto making off reklamy The Scent

The Scent to ni to świeży, ni to przyprawowy, ni to skórzany casualowiec, niby sili się na aromatyczną świeżość i jest w tej roli nadspodziewanie skuteczny – ale wrzucony do jednego tygla z dziesiątkami mu podobnych, gubi się. Gubi się zwłaszcza w swej fazie dojrzałej, wypełnionej rachitycznymi, pozbawionymi polotu, minimalistycznymi drewienkami, smagniętymi kropelką benzoesu (wspomniana skóra). Co z tego, że jest przyjemny, poprawny i wyjątkowo bezpieczny, skoro (i przez to) nie sposób odróżnić go od konkurencji, ani zapamiętać?. The Scent jest tak wzorcowy, sztampowy i uniwersalny oraz tak perfekcyjnie wpisano go w obowiązujący kanon – iż stanowi kwintesencję aromatycznego casualowca, jakich dziesiątki zalegają na perfumeryjnych półkach. Czy aby tą drogą (trudną, niewdzięczną i wyboistą) Boss chce powalczyć o klienta – oferując mu coś, co od dawna mają w ofercie wszyscy?. Nie wiem po kiego grzyba spłodzili The Scent, skoro już mają inne, wzorcowo casualowe pachnidło – Bossa Unlimited?. Że nie wspomnę o Energise, Element, Soul i Bottled Sport, również pachnących na to samo kopyto (w zbliżonej tonacji)… To tak jakby wszyscy producenci samochodów produkowali wyłącznie białe samochody, a np. Audi chciało wejść przebojem na rynek – proponując nowy i zarazem kolejny biały samochód

White-Audi-R8-1080p-Hd-Desktop-Wallpaperpostanowiliśmy wszystkich zaskoczyć, prezentując nowy, przełomowy i innowacyjny, biały kolor! przecież nikt nie zauważy, że po ulicach jeżdżą inne, białe auta…

Skąd się biorą takie zapachy?

Trzeba wiedzieć, że w tym pozorowanym i wysoce naciąganym sygnowaniu nowości – wcale nie chodzi o tworzenie nowości, które cokolwiek wnoszą. Tu chodzi o generowanie szumu medialnego i powielanie obowiązujących (najlepiej sprzedających się) standardów – które kreatywny dział marketingu, wynosi do rangi objawienia i przełomu… A więc w kółko powstają te same, do znudzenia powielane brzmienia – bo producenci perfum (podobnie jak politycy) mają swoich klientów (wyborców) za bandę idiotów, którzy szybko zapominają o tym co było i obiecywali. Liczą, że mamy amnezję lub demencję i na bezczelnego karmią nas w kółko tymi samymi odgrzewanymi kotletami (kiełbachą wyborczą) – dla niepoznaki przystrojoną w nowe nazwy i flakoniki. W odkrywaniu tego pachnidła nie ma przyjemności i efektu zaskoczenia, związanego z obcowaniem z czymś nowym. Odczucie bycia zwiedzonym i oszukanym jest tu jak najbardziej na miejscu – a ja do tego odczuwam znużenie tą schematyczną powtarzalnością…

o nowy the scentnowy Hugo? zieeeeew…

Pozwólcie, że ujmę to tak. Kiedyś za dzieciaka lazło się na trzepak, albo wskakiwało na rower i szalało do wieczora. To nic, że upadając, zdzieraliśmy kolana i łokcie do krwi – każdy wstawał, obcierał łzy i gile z nosa, otrzepywał się i wracał do zabawy. Podrapane i posiniaczone kończyny wprawdzie piekły i bolały, ale przynajmniej wiedzieliśmy co to zabawa i uczyliśmy się „życia„. Dziś nie możemy już po prostu wskoczyć na rower, ani skakać po trzepaku. Bo albo zakazała tego UE, albo jest to niebezpieczne i dla naszego dobra, obwarowane licznymi restrykcjami. Bez tony kasków, ochraniaczy, lampek, odblasków i kamizelek nie mamy prawa nawet podejść do roweru (rzecz jasna homologowanego certyfikatem CE) i gdzieś w tym szaleństwie, zatraciła się istota, czyli dobra zabawa oraz nauka, że wywrotka boli. Spadłeś z roweru? no to trzeba cię hospitalizować lub przynajmniej podać leki, zrobić szczepienia i koniecznie musisz o tym porozmawiać z dziecięcym psychologiem – a najlepiej napisać o tym traumatycznym przeżyciu esej… W tej całej paranoi i obsesji na punkcie bezpieczeństwa, zakazów i nakazów – gdzieś zatraciła się przyjemność z jazdy na rowerku. Ta czynność straciła gdzieś swój niepowtarzalny klimat, zatarły się jej kontury i sens.

cześć jestem nowy The Scentcześć, jestem nowy The Scent – spójrzcie jak wyróżniam się na tle konkurencji…

A teraz przełóżmy to na język perfumiarstwa. Producenci perfum w końcu zrozumieli, że najlepiej sprzedaje się uniwersalna masówka, skierowana do każdego. Kiedyś perfumiarz siadał do organów, brał co dusza zapragnie i komponował. Stawiano na oryginalność, niepowtarzalność i bezkompromisowość konceptu – bo czymś trzeba było zwrócić uwagę klienta na zapach i go zaskoczyć. Nos używał wielu składników, wysokiej jakości i zwykle organicznych – co przekładało się na bogaty, sugestywny i wysokiej jakości bukiet. Dziś nie może stosować części ingrediencji, bo te mogą potencjalnie uczulać, część została wycofana – a resztę (głównie dla oszczędności) zastąpiono syntetycznym, ale tanim w produkcji substytutem. Zapach nie może być tez ciężki, trwały i specyficzny. Bo przecież nasze ciężkie i głośne perfumy mogą kogoś urazić – a perfumy trwałe, wolniej się zużywają. A nie mogą na długo starczać, bo przecież najważniejsze są rosnące słupki sprzedaży, tylko one się liczą. Nie wypada też robić perfum zdefiniowanych, tematycznych i z charakterem. Bo to ogranicza i niepotrzebnie zawęża grupę ich potencjalnych odbiorców. Dlatego zapach musi być jak najbardziej uniwersalny, nijaki i bezpieczny – aby nikogo nie odstraszył, uraził i najlepiej wszystkim się spodobał. I nie ważne, ze niczym się nie wyróżnia, nieistotne że pachnie banalnie, tandetnie i krótko – ważne, że każdy od smarka z gimnazjum, po emeryta, powie że jest fajny… I taki właśnie jest The Scent: zachowawczy, ultra poprawny, nijaki, absurdalnie bezpieczny i fajny. Nie ważna pora dnia i roku, The Scent będzie pasował wszędzie i do wszystkiego. Do klapek i sandałów (koniecznie ze skarpetami – bądźmy dumni z naszej narodowej tradycji), do jeansów, garniaka, a nawet trumny. I jeśli już ktokolwiek zwróci uwagę że czymś pachniemy, to:

a). uzna to za woń objętą i nawet nie zarejestruje, że czymś pachniemy,

b). posypią się komplementy od pań, czym tak ładnie pachniemy – ale jest tu haczyk…

A tu wspomniany eksperyment, z udziałem żywych organizmów…

Postrzegam The Scent jako swoistą odpowiedź Bossa, na Yves Saint Laurenową linię L’Homme (mam na myśli nudną i lakoniczną fazę dojrzałą The Scent). Po wcześniejszych eksperymentach ze świeżakami, w nieśmiertelnej tonacji „płynu do płukania tkanin” – postanowili kolejny raz sięgnąć po sprawdzony pomysł na sukces. Weźmy szczyptę aromatycznych i subtelnie pikantnych przypraw, dodajmy coś co przypomina ciepłe, acz minimalistyczne drewienka – a całość opatulmy czymś co przypomina ciepłą skórę (benzoes lub zamiennie ISO E). I gotowe, biurwy będą miały kisiel w majtkach (ale tylko gdy sam jesteś ciacho) – ale reszta nawet nie zauważy, że czymś pachniesz… Demonizuję? No to spójrzcie na wynik eksperymentu, który spreparowałem specjalnie na okoliczność tego wpisu. Jedną próbkę The Scent podarowałem atrakcyjnemu kumplowi z pracy – a drugą mniej atrakcyjnemu i o słabiej rozwiniętych zdolnościach interpersonalnych. Obu też poprosiłem o jednoczesne zużycie próbek – specjalnie na okoliczność spotkania służbowego, na którym wspólnie bawiliśmy. Zależało mi, by jak było jak najwięcej ludzi i dyskretnie obserwowałem ich reakcje.

pc and maczupełnie jak w reklamach Apple z lat 90-tych, gdzie w rolę Mac’a wcielał się wyluzowany przystojniak, a PC reprezentował zapyziały nudziarz. Licytowali się na zalety sprzętu, ale o skuteczności przekazu i tak decydował wygląd młodego…

Wynik eksperymentu okazał się w pełni zgodny z moimi przewidywaniami. Przystojniak dostał kilka komplementów, że ładnie pachnie – a panie dopytywały co to za (OMG) śliczny zapach. Natomiast obiekt numer dwa, pachnący tym samym zapachem – ale mniej wygadany i atrakcyjny dla płci piękniejszej, pozostał olfaktorycznie niezauważony. Wniosek? Mili dla oka i popularni ludzie mają w życiu lżej i zdecydowanie mniej wysiłku kosztuje ich zwrócenie na siebie uwagi otoczenia, poprzez zapach. Ale to nie zapach, ani nawet strój, a sam człowiek najbardziej przykuwa uwagę. I warto wziąć to sobie do serca, bo nie ma zapachów „wytrychów„, dzięki którym zaczniecie „wyrywać„. To samo tyczy się feromonów, o których szerzej rozpisałem się TU. A ładniutki, acz oklepany Boss The Scent jest najlepszym przykładem, że tu nie o zapach chodziło, a o jego nosiciela… Zatem wyglądając jak Adonis, nie musicie się specjalnie przejmować czym pachniecie – to może być cokolwiek, nawet ultra komercyjny The Scent. Ale jeśli matka genetyka poskąpiła Wam aparycji, to biada – będziecie musieli poświęcić dużo więcej uwagi, celem wybrania odpowiednio intrygującego i komplementarnego zapachu. I tu zdecydowanie odradzam Wam The ScentHugo Boss - The Scent EdT

rok sfabrykowania: 2015

nos: nikt się nie przyznał (więc pewnie jakiś szyty na miarę gotowiec)

projekcja: wpierw okazała, później kameralna

trwałość: dobra, acz zapach trzeba ścigać nosem

Głowa: imbir,
Serce: lawenda, maninka,
Baza: skóra,


Tagged: atak klonów od Bossa, blog o perfumach, Hugo Boss The Scent, imbir, lawenda, maninka, nowe i porażająco wtórne perfumy od Hugo Bossa, nudne i oklepane perfumy, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum..., skóra, The Zapach, zapach

Viewing all articles
Browse latest Browse all 427

Trending Articles