Tradycyjnie pod koniec roku, prezentuję moje subiektywne podsumowanie mijającego roku – z podziałem na pachnące objawienia i porażki… z góry zaznaczam, iż ranking jest niepełny – gdyż wielu tegorocznych premier, a które mogły lub powinny znaleźć się w niniejszym zestawieniu zabrakło, gdyż nie zdążyłem ich poznać… ten rok osobiście zaliczam do wyjątkowo udanych, gdyż swą premierę miało wiele kompozycji, będących swoistym światełkiem w tunelu – zwiastujących mam nadzieję stały trend nawracania się marek na jakość, świeżość i swoistość w kreowaniu odważnych konceptów – a których zabrakło mi w szeregach ubiegłorocznych premier… o ile ubiegłe lata wniosły głównie zalew kompozycji dość mocno nawiązujących do siebie treścią i stylistyką, w tym roku pojawiło się kilka zapachów przedstawiających sobą trend powrotu do korzeni perfumiarstwa – objawiający się swoistą odwagą, wyrafinowaniem, klasą, różnorodnością i inwencją w podejmowanej tematyce oraz zauważalnym ukłonem w stronę klimatów będących dotąd domeną niszy… Wy też macie wrażenie, że sztucznie podkreślany rozdział perfumeryjnego królestwa na niszę i mainstream, ulega stopniowemu zatarciu?…
w kategorii mainstreamowe objawienia roku 2013:
Bentley for Men EdT, za nienaganną elegancję, szyk i klasę, której obecnie próżno szukać w szeregach współczesnego perfumiarstwa… bezsprzecznie wytworny, elegancki i taktowny, niczym dobrze urodzony młodzieniec, godnie noszący znamienite nazwisko, które nosi… ten młokos na pewno nie przysporzył marce Bentley wstydu i ujmy na wizerunku…
Calvin Klein – Dark Obsession – za pieszczotliwą lekkość, finezję i misterny kunszt z jakim poprowadzono jego subtelny, kaszmirowy bukiet… ten zapach to kolejny przykład swoistego renesansu formy w szeregach Calvina Kleina… po naprawdę dobrym One Shock, przyszła pora na coś dyskretnego, eleganckiego i zaskakująco świeżego jak na tę półkę…
Giorgio Armani Eau de Nuit – no i wreszcie kompozycja wieczorowa z prawdziwego zdarzenia… ciepła, otulająca, finezyjna i zarazem dyskretna, choć w początkowej fazie wyraźnie zbliżona do Diora Homme… oto bukiet który oczarowuje swą klasą i bynajmniej nie używa do tego taniego i nierzadko ordynarnego blichtru, z którego słyną statystyczne “wieczorowe wypusty“…
Oriflame Sir Avebury – to jeden z najpiękniejszych i najbardziej odważnych zapachów, jaki miał swą premierę w mijającym roku… jego ocierający się o niszę, kunsztowny, bogaty, wyrafinowany i nienaganny bukiet – wyraźnie wyróżnia się na tle konkurencji, czym niewątpliwie Oriflame zawstydziło teoretycznie znacznie wyżej notowanych adwersarzy… zaskoczenie tym większe, iż spadło ze strony, z której tego kalibru kompozycji, zupełnie się nie spodziewałem…
Avon – Pure O2 for Him – niby Avon, niby zwykły syntetyczny, zupełnie przeciętny ozonowy świeżak na lato – ale podbił me serce w pierwszym natarciu… O2 to lekko, przestrzennie i transparentnie zakreślony obraz świeżości ocierającej się o czystość świeżo upranego prania… lekki, ujmujący i absolutnie rozbrajający swym niewymuszonym uśmiechem, zapach – wybornie i z łatwością rozprawiający się z najcięższymi 30 stopniowymi upałami… cena około 20 zł, ale jakością i brzmieniem zdeklasował zapachy ponad 10 x droższe…
Givenchy – Gentlemen Only – za udowodnienie, że można bez szkody dla medialności i klasy perfum – pogodzić ze sobą cnoty staro europejskiej klasyki z komercyjną nowoczesnością… pięknie i lekko poprowadzony bukiet, całkiem szykowny i neutralny, subtelnie naznaczony wybornie zaaranżowaną różą - świetnie sprawdzi się w roli nienagannie skrojonego, choć wciąż niezobowiązującego garnituru na dzień…
rodzina Embers, Silvan i Cynefin od Rouge Bunny Rouge - to jedno z najpiękniejszych, najbardziej okazałych i spektakularnych premier na mainstreamowej półce… oto trio będące totalnym zaprzeczeniem idei współczesnego perfumiarstwa – czyli sygnowania maksymalnie uproszczonych, zdawkowych i pozbawionych charakteru perfum… trojaczki od RBR nawiązują do najpiękniejszych, a już nieistniejących w mainstreamie kanonów szyku, klasy, wyrafinowanych i odważnych brzmień – poprowadzonych z niemal niszowym zacięciem i godną pozazdroszczenia wirtuozerią…
Lalique – Encre Noire Sport - za podarowaniu światu letniej wersji genialnego klasyka, bez dokonania uszczerbku na jego niedoścignionym w szeregach mainstreamu bukiecie… Nathalie Lorson nie dość, że nie popsuła wybornego brzmienia Encre Noire – to podarowała miłośnikom tych niepowtarzalnych perfum, możliwość noszenia ich przez cały rok… oto Encre Noire w wersji Light, wciąż godne swej budzącej pokorę nazwy i nieodmiennie intrygujące…
niekwestionowany lider w zestawieniu Bottega Veneta pour Homme – to w mym odczuciu najwybitniejsza premiera mijającego roku… oto pachnidło tak doskonałe, wykwintne i wyrafinowane, że żadna niszowa marka nie powstydziłaby się tych perfum we własnym portfolio, którego byłoby niewątpliwym klejnotem w koronie… męska Bottega Veneta, to kwintesencja perfekcyjnie, wręcz niszowo zaaranżowanego bukietu, która przedziwnym zrządzeniem losu stała się ozdobą perfumerii sieciowej – czym bezsprzecznie podniosła średnią zgromadzanych w niej zasobów…
w kategorii niszowe objawienia roku 2013:
Amouage – Beloved Man, czyli nie Fate, nie Interlude, nie Opus VII, a wyraźnie odcinający się od ich jednolitej stylistyki Beloved… ten zapach to niedościgniona, urokliwa lekkość i finezja nawiązująca nie do orientu – lecz do najdelikatniejszych, niezobowiązujących casualowców, w których lubuje się Europa… zapach wybitnie odstaje od stylistyki aranżacji Amouage, ale zachował jakość z której słynie marka…
Rasasi – Dhan Al Oudh Al Nokhba, za najpełniejsze, najbardziej swoiste i bezkompromisowe ukazanie potęgi oudu w pełnej krasie… owszem zaciąga wielbłądem i jest dość kontrowersyjny, ale próżno szukać lepszego wzorca czystego agaru, w jego najczystszej, najbardziej surowej i nieokiełznanej postaci… no i dopełnia go nie oklepany duet z różą, a kandyzowane owoce – co jeszcze bardziej podkreśla oryginalność tych nie ukrywam dość trudnych perfum…
Rasasi – Dhanal Oudh Nashwah, za niesamowicie urokliwe, dosłownie porywające ukazanie unurzanego w miodzie tytoniu… oto zapach, który trwa w swej niewymuszonej, pieszczotliwej i wybornie zaaranżowanej roli od uniesienia, aż po opadnięcie scenicznej kurtyny… mało znany, równie wyborny, choć skromniejszy i o niebo tańszy zamiennik dla Tobacco Vanille Toma Forda…
L’artisan Parfumeur – Caligna, za przywołanie najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa i jedno z najpiękniejszych ujęć jaśminowca jakie znam… to przepięknie, nastrojowo i delikatnie skomponowana kompozycja kwiatowa, wprost idealna na cieplejsze pory roku… oto delikatność i jasność z jaką jaśminowca jeszcze w żadnych innych perfumach nie zaznałem…
Serge Lutens – La Fille De Berlin, za niezwykle świeże, lekkie i nowoczesne ujęcie róży… oto róża piękna, energetyzująca, nowoczesna i zmienna jak współczesny Berlin… oto róża zupełnie odmienna od chwilami ciężkich, staroświeckich i typowych ujęć królowej kwiatów – co niewątpliwie wpłynęło na korzystne odświeżenie jej zaśniedziałego wizerunku w perfumiarstwie…
Royal Crown – Habanos, za przejmujący sugestywnością, egzotyczny, gorący tytoń, w najszlachetniejszej i najpełniejszej ze swych odsłon… oto najpiękniejszy i najbardziej przejmujący tytoń, z jakim spotkałem się w perfumach… jest gęsty, gorący, lepki i temperamentny… te perfumy kosztują fortunę, ale z ich pomocą można poczuć klimat i duszę Kuby, bez ruszania się z domu…
w kategorii “sorki za obsuwę, ale dopiero teraz poznałem“:
Adidas – Classic – takich perfum już się nie robi… są schludne, delikatne i bezsprzecznie męskie… miło było chociaż na chwilę poczuć klimaty młodości, gdy po zapachu dało się poznać, czy za plecami minął mnie mężczyzna czy kobieta… pomimo iż zapach nie jest już produkowany, a jego vintageowe aukcje osiągają zawrotne ceny – miło było znów poczuć klimat rasowego Adidasa, poprowadzonego w klimacie kultowego kanonu męskości, jakim jest wciąż produkowany Active Bodies…
Boucheron – Jaipur - oto zapach będący w mym mniemaniu trzecim, muszkieterem obok YSL Opium EdT i CK Obsession Men… przejmujący, upojny, otulający i bezsprzecznie męski, choć kipiący wyraźnie orientalną słodyczą przypraw… wyborne pachnidło na zimne pory roku, obdarzone tytaniczną projekcją i trwałością…
Robert Piguet – Bois Noir – choć nie ustrzegł się obecności agaru – jest tu tylko dodatkiem, jedną z wielu nut tworzących wysublimowany, ciepły i wykwintny bukiet złożony ze szlachetnych, balsamicznych drewien… nieznacznie tylko słodki, kunsztowny, obdarzony niesamowitą głębią i szalenie przyjemny zapach – o nienagannej, acz dyskretnej projekcji i tytanicznej wręcz trwałości… po prostu cudo i prawdziwa orgia dla miłośników hojnie i z finezją wyrażonych drewien…
Floris – Santal – choć z początku całkiem niepodobny, w późniejszej fazie to wysokiej klasy, równie wyrafinowany zamiennik dla kultowego Gucci Envy… to ciepła, dyskretna, otulająca, przyprawowo drzewna kompozycja na każdą porę dnia i roku i choć trwałością nieco ustępuje protoplaście – jest jego godnym następcą… ba, w moim odczuciu kunsztem i rozpiętością bukietu, przebił sobą oryginał…
Cartier Must – zniewalający, subtelnie przyprawowy, lekki, ujmujący, otulający i dosłownie rozbraja swym wyrafinowanym, wymuskanym bukietem… to jeden z najpiękniej skrojonych casualowców, o wybitnie kawiarnianym charakterze jakie znam… oto subtelnie anyżkowe ciasteczko, które aż chce się schrupać…
Olivier Durbano – Heliotrope – nie znam precedensu dla tej perły, choć uwzględniając ocean szafranu i mirry w roli głównej – kompozycji tej jakby bliżej do bardzo subtelnego, bliskowschodniego orientu, niż oceanu kadzidła którym lubią ociekać kompozycje Durbano… zdjęcia tego nie oddają, ale to nie jest prawdziwy kolor tych perfum… jego czerwień bardziej przypomina złamany fioletem róż – zupełnie jakby wymoczono w nim kwiaty heliotropu i szafranu… w rezultacie zapach pięknie konweniuje z wysublimowanym, ciepłym i otulającym bukietem tych niesamowitych i zadziwiająco noszalnych jak na niszę perfum…
Montale – Patchouli Leaves – przepięknie, czysto i dobitnie ukazana paczula, a za sprawą nadających jej gładkości, łagodnych nut uzupełniających, bardzo ucywilizowana i przyjazna w noszeniu… zapach ma szansę spodobać się miłośnikom niszy w wydaniu klasycznym – czyli prostej, sugestywnej i stawiającej na bezkompromisową jakość składników, a przede wszystkim miłośnikom paczuli zaserwowanej w wydaniu lekko słodkim i orientalnym… dla miłośników paczuli pozycja obowiązkowa – zwłaszcza, że ukazano ją zupełnie inaczej niż u Etro i Villoresi…
Lalique – Hommage L’Homme – wybornie i ze smakiem zaaranżowana kompozycja, pięknie nawiązująca do najlepszych ideałów europejskiego perfumiarstwa… nieobowiązująca, intrygująca wyrafinowanym i nietuzinkowym bukietem… oto dyskretny, szykowny casualowiec, poprowadzony z niesamowitym wdziękiem i finezją jaką dało połączenie szlachetności szafranu, niemal oleistej barwy bergamoty i finezyjnej, zielonkawej, niewinnej zwiewności fiołka… nienaganna projekcja i trwałość, czyni z Hommage wybornego towarzysza na każdą porę dnia i roku… gorąco polecam, tym którzy cenią sobie wyrafinowaną, dyskretną elegancję i jak ognia unikają stylistyki wiodących bestsellerów…
Lolita Lempicka – Illusions Noires Au Masculin Eau de Minuit – prawdziwe objawienie, w postaci fenomenalnie zaaranżowanego, ciepłego przyprawowego casualowca z wyraźnie zaakcentowanym anyżkiem i lukrecją… oto zapach niemal doskonały i równie wszechstronny, nienagannie trzymający zadany fason i godnie uświetniający sobą każdą okazję… finezja, polot, szyk, elegancja i najwyższych lotów wirtuozeria w kreacji i to pod nazwą, pod którą absolutnie bym się nie spodziewał tak wybornie skrojonego pachnidła…
Laura Biagiotti – Mistero di Roma Uomo – szykowny, elegancki, uwodzicielski, wyrafinowany – niezobowiązujący i dyskretny słodziak, który sprawdzi się w każdych okolicznościach – a przy odrobinie finezji i urokowi osobistego nosiciela, z pewnością pomoże zakończyć miły wieczór wspólnym śniadaniem do łóżka… oto zniewalający, bliski doskonałości casualowiec, w pełni zasługujący na należne mu zainteresowanie…
Jovoy – Les Jeux Sont Faits – fantastycznie skrojone perfumy, głębokie, dostojne, wyraziste, niesamowicie przytulne i będące kwintesencją niszy… niesamowicie bogaty, sugestywny i majestatyczny bukiet, zaaranżowany w starym dobrym stylu – symbolizuje atmosferę komfortowego angielskiego saloniku, przepełnionego wonią tytoniu, paczulowego kadzidła, dobrego alkoholu i wiekowych skórzanych mebli… projekcja dobra, trwałość wyśmienita, raczej na chłodniejsze i ciemniejsze pory roku – gorąco polecam tę perłę najwyższych lotów perfumiarstwa…
Jovoy – Private Label – robiąca piorunujące wrażenie, spektakularna wizytówka rasowej niszy, w najlepszym wydaniu… najwspanialsze składniki połączono tu z niesamowitą gracją, wspaniałą projekcją i całkiem dobrą trwałością – dopełniając tym oblicza tego olfaktorycznego arystokraty… prawdziwa gratka dla miłośników niszy autentycznej, szlachetnej, swoistej, staroświeckiej i wyrafinowanej – wybrzmiewającej w zgodzie z kanonami prawdziwego, niezmąconego marketingiem, najwyższych lotów perfumiarstwa… gorąco polecam i maczając i inkauście pióro ze stalówką, poskrzypującą o pożółkłą ze starości, ręcznie czerpaną papeterię – dopisuję to niewątpliwe arcydzieło do listy AMH…
Maison Francis Kurkdjian – Aqua Vitae – niesamowite pachnidło… porywające zarówno innowacyjnością jak i lekkością i gracją z którą zostało zaaranżowane… szapo ba Panie Kukrdjian – tę arię wysublimowanej, przestrzennej delikatności ciężko będzie przebić komukolwiek i czemukolwiek… choć projekcja jest cicha, a trwałość nie rzuca na kolana – delikatność i finezja bukietu Aqua Vitae rekompensuje wszelkie niedogodności… oto przykład dzieła stworzonego w imię Sztuki, a nie sztuki…
Les Exclusifs de Chanel – Sycomore - bardzo vetiverowe, ciepłe, umiarkowanie wytrawne perfumy dla każdego, niezależnie od płci i sugestii producenta… gorąco polecam, szczególnie miłośnikom vetivery i fanom męskiego Encre Noire… prawdziwa perełka wywodząca się z szeregów ekskluzywnej, butikowej linii Chanel…
LM Parfums – Black Oud – wyrafinowany, upojny, zniewalający, doskonale skomponowany – po prostu bezkonkurencyjny orient o bardzo wysublimowanym, dyskretnym i upojnym brzmieniu… porywające misterium delikatnie zaserwowanych przypraw, upojnych drewien, spowite zjawiskową magią ISO E Super… gorąco polecam wszystkim chcącym pachnieć urzekająco, intrygująco i niebanalnie, zwłaszcza miłośnikom Black Afgano…
ISO E Super as himself – składnik dosłownie magiczny i dodający perfumom mistycznego polotu… już sam w sobie pachnie przepięknie, a dodany do kompozycji zapachowej, wybornie podkreśla wysublimowanie i wyrafinowaną kształtność ich bukietu… aż strach pomyśleć ile wspaniałych kompozycji nie osiągnęłoby wyżyn, na które się wspięły – bez udziału magicznej molekuły…
Cartier – Eau de Cartier Concentree – prawdziwa orgia dla miłośników ISO E Super w najgłębszej, najobfitszej i najwspanialszej odsłonie, jaką miałem dotąd przyjemność poznać… trwałość bardzo dobra, projekcja znakomita, nic tylko wąchać i wyć z rozkoszy nad porywającym pięknem tych perfum- racząc się najokazalej i najbardziej czytelnie wyrażonym ISO E Super, jakie dotąd znalazłem w perfumach… tu ISO nie ucieka przed spragnionym go nosem, tu je czuć przez cały czas…
Hermes – d’Orange Verte Concentre – wybornie, dosłownie po mistrzowsku skrojony świeżak na cieplejsze pory roku – misternie przyozdobiony ciepłymi, zwiewnymi jak cała kompozycja detalami z jakby kaszmirowego drewna, liści porzeczki i lekkiej jak mgiełka paczuli… wąchając te perfumy poczułem się jak w niebie – wykreowanym przez wybitnego wirtuoza minimalizmu, króla szyku i niewymuszonej elegancji… szykowny, subtelny i zjawiskowo piękny – zatem gorąco polecam te urocze perfumy wszystkim miłośnikom dzieł nietuzinkowych, wybitnych i wyartykułowanych z najwyższych lotów minimalizmie w wykonaniu Elleny…
w kategorii porażki roku 2013:
Dior – Homme Cologne – rozlazły, wodnisty, pozbawiony wyrazu, finezji i czytelności zapach – będący zaprzeczeniem precyzji, pietyzmu i jakości z której słynie w moim odczuciu Dior – wreszcie poważny cios na wizerunku nazwiska, które to “coś” popełniło… po nosie i marce, które wykreowały tak wiele wybitnych i ponadczasowych kompozycji, spodziewałem się więcej talentu, polotu i charyzmy – których mając na uwadze wysokie standardy Diora, najzwyczajniej tu zabrakło…
Gucci – Made to Measure – nie ma czego podsumowywać, ot kolejny beznamiętny, niemiłosiernie nijaki klon swoich starszych braci, równie zdawkowy, nijaki, do bólu zachowawczy i komercyjny… projekcja bardzo szybko staje się zdawkowa, choć trwałość o dziwo dobra – a jedynym pozytywnym aspektem jest ładne opakowanie, będące w stosunku do poziomu bukietu, totalnym przerostem formy nad treścią…
Roberto Cavalli – Just Cavalli Him – przerysowany, krzykliwy i niemiłosiernie wtórny, zaskakujący jak obejrzenie 8 razy z rzędu Szóstego Zmysłu – wybitnie mainstreamowy zapach jakich pełno i pomimo ponadprzeciętnej nośności, wcale się na ich tle nie wyróżnia… pomimo iż bardzo trwały i obdarzony niemiłosiernie donośną projekcją – naprawdę nie warto zawracać sobie tym klonem uwagi, choć choć nie wątpię, że będzie się całkiem nieźle sprzedawał…
YSL – L’Homme Parfum Intense – prostota w perfumiarstwie to cnota, ale prostota wynikająca z zachowawczej asekuracji i ślepego podążania za jednym, oklepanym wątkiem – to już zakrawające na kpinę względem swojej klienteli pójście na łatwiznę… ile razy można wąchać ten sam nudny, beznamiętny, pozbawiony wyrazistości, smętny i nijaki spektakl – szczególnie iż kolejne, utrzymane w tej samej, pozbawionej charyzmy, inwencji i polotu wypusty – jeszcze bardziej pogłębiają stagnację w szeregach i wrażenie, że YSL już się skończyło… to najnudniejsze, najbardziej niemrawe i zdawkowe EdP, z jakim się dotąd spotkałem…
Lacoste – L12.12. Noir - to zapach, którym marka znów błysnęła swą legendarną formą – wysoce skłonną do sygnowania nudnych, płytkich, przewidywalnych i bezpłciowych perfum – a tym razem noszących do kompletu wysoce nieadekwatną do walorów bukietu nazwę… tego zapachu nawet legendarny Perwoll (notabene obdarzony ciekawszym bukietem zapachowym) nie uratuje przed zupełnym spraniem i wyblaknięciem domniemanej czerni tych perfum… smętne, pozbawione charakteru nudy, buńczucznie kreowane na zapach wieczorowy – gdy stylistycznie bliżej tym perfumom do dziennego casualowca, choć zupełnie pozbawionego jaj i polotu…
i niekwestionowany liter, który przebił sobą wszystko inne razem wzięte – Puma Sync Men… oto pozbawiony życia i bukietu zapach, który od dziś stał się moim nowym synonimem olfaktorycznego dna – deklasując i detronizując długo niezastąpione w tej roli wypusty od Gucci… nowa Puma Sync Men to beznamiętna, nudna i pozbawiona polotu katastrofa – porażający akt ignorancji względem nabywców i gniot jakich mało… przeraża mnie myśl, że ktoś chce za to emulujące perfumy “coś”, prawdziwe pieniądze…
Tagged: blog o perfumach, najlepsze i najgorsze perfumy roku 2013, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, podsumowanie zapachów mających premierę w 2013 roku, recenzja perfum, recenzje perfum..., subiektywny ranking najlepszych i najgorszych zapachów, tegorocznych premier niewielkie podsumowanie, zapachowe objawienia i porażki roku 2013, zapachowe podsumowanie roku
