Dziś dam Wam odpocząć od ekstremalnej niszy, choć bohater wpisu jest nie mniej ekstremalny i bynajmniej nie chodzi mi o jego nazwę. Co więcej jest też jednym z nielicznych ostatnimi laty przypadków komercyjnego mainstreamu – w którym zadeklarowany przez producenta wykaz nut, tak obszernie pokrywa się z rzeczywistością. Tak, w dzisiejszych czasach to ewenement. Ponadto jestem mile zaskoczony faktem, że owo Extreme w nazwie, nie jest tylko pustym frazesem, wysnutym dla potrzeb marketingu. Jesień i zima na tej szerokości geograficznej jest depresyjna, zimna, mokra i ponura. Dlatego gdy nastają chłody i zwiększa się nasz apetyt na endorfiny – wyciągamy przykurzone i zapomniane przez resztę roku flakony, z nieco cięższą artylerią zapachową. Do łask wracają ociekające głęboką słodyczą Muglery, ciężkie kadzidlaki, esencjonalne piżmowce i sążniste killery, od których stronimy gdy ciepło. Łakniemy słodyczy, głębokiej, upojnej i masywnej, chcemy się w niej pławić i otulić nią jak ciepłym szalem…
Czy da się zintensyfikować coś, co już jest intensywne? Pierwszy Spicebomb był owszem głośny, ale wydał mi się swoistym przerostem formy nad treścią. Jest przerysowany, napaćkano w nim wszystkiego co się nawinęło, no i powstał wybitnie pod publiczkę. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy w zintensyfikowanym sequelu, odnalazłem solidnie zintensyfikowaną moc i brzmienie znane z pierwowzoru – ale całość uporządkowano i uwolniono od wad protoplasty. A więc da się i to jak się okazuje z zaskakująco spektakularnym, więcej niż poprawnym i nadspodziewanie przyjemnym skutkiem… Oryginalny Spicebomb jest koniunkturalnym i chaotycznym naśladownictwem, nazbyt mocno wpisanym w pogoń za „króliczkiem„. Miał potencjał, ale był też ordynarny, wtórny i rozchwiany, więc wówczas i przy tej konkurencji kariery nie zrobił. Ale dziś ma szansę, bo wielka sława „króliczka” za którym gonił przed laty, już przebrzmiała – a tym razem u V&R naprawdę się wysilili, by sklecić coś dojrzalszego, jeszcze okazalszego i wreszcie wykwintnego. Spicebomb Extreme to nie tylko pierwszy, naprawdę dobry V&R, ale i nareszcie wysoce adekwatny Spicebomb w jednym.
Czy można chcieć więcej niż pełnej zgodności z sugestywną nazwą, która dodatkowo przekłada się na wysoką jakość kompozycji i nienaganne parametry jakościowe? Poprzednikowi, pomimo jego niekwestionowanej nośności – brakowało prostoty formy, harmonii, czytelności i głębi Extreme. Pomimo potężnej artykulacji wersji Extreme, sprawia dużo bardziej pozytywne i wykwintniejsze wrażenie, a z jego skromnego wianuszka nut, wyciśnięto absolutnie wszystko. Faktycznie Extreme jest bardzo podobny do swego poprzednika, ale odnoszę wrażenie, że ten zapach skomponowano zupełnie od podstaw – kładąc wysoki nacisk na jakość zarówno składników, jak i nienaganny krój kompozycji. To już niemal level Tobacco Vanille Toma Forda, choć bujna projekcja i wyzierające z obu bukietów bogactwo, to nie jedyne cechy wspólne tych dwóch pachnideł. Jest nim bogata, obfita, rozwiązała, soczysta, wręcz tłusta wanilia. Również nieco ospała, masywna i esencjonalna, acz jej słodycz przełamuje pięknie osadzony w koncepcie, czarny pieprz – przy akompaniamencie skromnie wyartykułowanej lawendy oraz powściągliwego tytoniu. Extreme, na swym „pieprznym etapie” jest nie mniej esencjonalny, wyrazisty i arogancki jak u Marca Jacobsa (Bang!), ale jego ostre krawędzie, pięknie rozmywa wspomniana wanilia. Razem prezentują się pięknie, okazale, wykwintnie i nader harmonijnie, a umiarkowane dopełnienie z jakże męskich i zgrabnie zaserwowanych przypraw i tytoniu – jedynie podkreśla piękno, dojrzałość i wysmakowany majestat, który bije od bukietu tych perfum.
Ale tu mała korekta. TO NIE JEST klon Tobaco Vanille, ani jego bezpośredni ekwiwalent – a zapach podobny do niego pod względem stylu aranżacji, artykulacji i jakości wykończenia. Jeśli więc lubicie bogaty, upojny i słodki sznyt ala TV od Tomka Forda, Black Soul Imperiale od Tadka Łapiducha, czy 3,14159 od Żiwęszi i im podobne – to już wiecie czego się spodziewać i prawdopodobnie będziecie bardzo zadowoleni. Extreme to nowy poziom jakości, wykończenia detali i brzmienia – to zupełnie nowe wcielenie zapachu (dosłownie, bo jest to EdP), który w oryginale wniósł sobą niewiele nowego i dobrego. Spicebomb Extreme wciąż pachnie jak klasyczny Spicebomb, tyle że jakość jego wykończenia, dojrzałość bukietu i parametry techniczne – deklasują protoplastę o kilka długości. Bez dwóch zdań, to jest naprawdę świetnie skrojone pachnidło i wręcz wyborny towarzysz na jesień i zimę.
Z początku rzeczywiście jest mocno przyprawowy, aromatyczny, z silnie wyczuwalnym pieprzem, lawendą i tytoniem – oraz odnoszę wrażenie, przydającym wilgotności alkoholem. Ta wylewna acz niesamowicie przyjemna waniliowa słodycz i świdrująca ostrość pieprzu przypomina jakiś zacny trunek (najpewniej likier), sączony leniwie z kieliszka. Nie przepadam za wódą w perfumach, ale ten niuans pachnie tak przekonywająco, sympatycznie, apetycznie i zarazem ujmująco, że nie sposób nań utyskiwać. To nie ordynarna gorzała jaką zioną niektóre Herrery, DKNY i Hugo Bossy, by wykręcać mordkę ze zniesmaczenia – a ciepło alkoholu, którym emanują niektóre wyszukane kompozycje niszowe. Zupełnie jakby to „waniliowe ciasto” nasączono jakimś ponczem na bazie wysokoprocentowego likieru lub koniaku. Zapach generalnie utrzymano w bardzo apetycznej konwencji gourmand, jest bardzo ciepły i diabelnie przyjemny w odbiorze. Z czasem gdy nadrzędny wątek przyprawowy zaczyna przebrzmiewać, bukiet Extreme redukuje się w zadzie do samej waniliowej słodyczy, bujnej, upojnej i obfitej jak we wspomnianym Givenchy Pi. Przy czym nie jest to blisko skórne kwilenie, a pełna rozmachu i ekspresji epopeja – o projekcji co najmniej, na rozpiętość ramion przeciętnego koszykarza.
Intensyfikacja wszystkiego co popadnie to aktualna moda i trend producentów, mający wyciągnąć z kieszeni klientów maksimum pieniędzy przy maksymalnie niskim wkładzie własnym. Ale ten zapach wyraźnie wyłamuje się, pachnąc autentycznie Extremalnie, wykwintnie i wprost wybornie, w każdym calu i aspekcie. Jestem wprost oczarowany miękkością, głębią i szlachetnością wersji Extreme, podobnież jego jakością i parametrami użytkowymi. Nie sposób przyczepić się do jakości użytych składników, a trwałość i projekcja tych perfum jest w stanie zawstydzić nie jedno niszowe EdP. Jeśli więc szukacie naprawdę wybornie zaserwowanego rozpraszacza jesiennej chandry, Spicebomb Extreme będzie doskonałym wyborem…
rok powstania: 2015
projekcja: okazała
trwałość: wyśmienita
Skład: kminek, lawenda, czarny pieprz, tytoń, wanilia,
Tagged: blog o perfumach, czarny pieprz, Extreme z prawdziwego zdarzenia, kminek, lawenda, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, przepiękne i głębokie perfumy pachnące tytoniem i wanilią, recenzja perfum, recenzje perfum..., tytoń, Viktor&Rolf - Spicebomb Extreme, wanilia, wyborne perfumy na jesień i zimę, zapach zbliżony do klimatów Tobacco Vanille
