Quantcast
Channel: perfumomania
Viewing all articles
Browse latest Browse all 427

Geoffrey Beene – Eau de Grey Flannel, czyli woda z szarej flaneli…

$
0
0

Nim przejdę do opisu Eau, chciałbym nawiązać pokrótce do pierwszej Szarej Flaneli, z 1975 roku. Uważam że to na tyle wyjątkowe i niepowtarzalne pachnidło, iż zasługuje na oddzielną wzmiankę – zwłaszcza, że Eau de Grey Flanel, nie jest jego kontynuacją. Osobiście nie znam potężniejszej i bardziej opresyjnej (gdy przesadzić z cynglem atomizera), nośniejszej, trwalszej i bardziej esencjonalnej wody kolońskiej (tu w kontekście grupy olfaktorycznej) niż Grey Flannel. Wody kolońskiej zwykle są lekkie, rześkie i orzeźwiające, osnute na nieśmiertelnym wianuszku soczystych cytrusów i esencjonalnych ziół. Trudno tu wymyślić i wnieść coś nowego, choć zdarzają się świeże i wyłamujące się z kanonu wariacje, na temat klasycznej wody kolońskiej. Z racji specyfiki użytych składników, wody kolońskie nie są też przesadnie trwałe, choć zdarzają się chlubne odstępstwa od tej zasady, pokroju Banana Republic Classic, czy Davidoff Cool Water.

Geoffrey Beene - Eau de Grey Flannel

Dziś klasyczna woda kolońska to gatunek zapomniany i skazany na śmierć. Gusta i trendy w perfumiarstwie się zmieniają (wręcz dewaluują, jeśli chodzi o jakość treści w nowościach) i zwykle klimaty kolońskie (te oryginalne) kojarzymy ze starym dziadem – być może ojcem, gdy skrapiał się nią po goleniu. Niestety obecnie w modzie mamy brody i kilkudniowe zarosty, więc woda kolońska cieszy się jeszcze mniejszym wzięciem – a co dopiero oldskulowe, stetryczałe siekiery, pokroju Grey Flannel. Szara Flanela na pierwszego niucha to woda kolońska jak każda inna, ale jej siła tkwi w jej niesamowitej nośności, trwałości i masywnym, inhalujoąco onieśmielającym brzmieniu. Potężnym, wręcz monstrualnym, ostrym, suchym, męskim, wytrawnym, gorącym i niesamowicie esencjonalnym. To jak wyciąg z wody kolońskiej, który zintensyfikowano i zamknięto w butelkowo zielonej flaszce, z retro etykietą.

golenie z Geoffrey Beene - Grey Flannel

Tego rodzaju kompozycje trzeba lubić, choć nie wątpię że mężczyźni wciąż golący się konwencjonalną żyletką, tudzież brzytwą i pędzlem – wciąż darzą wielką estymą, rytuał wywoływania „pieczenia skóry„, poprzez jej skropienie odrobiną wody kolońskiej. To dla nich są Brutale, Muelhensy, Przemysławki, niektóre Hermesy i zapomniany Banana Republic Classic – stojące jakby okoniem, względem współcześnie sygnowanych perfum. O gustach się nie dyskutuje, ale uważam że Grey Flannel jest zapachem wybitnym i warto go poznać – choćby po to by wyrobić sobie własne zdanie i zakosztować prawdziwej wody kolońskiej, póki jeszcze jest produkowana*.

*zakładając, że to co jest dostępne obecnie, to wciąż ten sam Grey Flannel, którego miałem przyjemność poznać 4 lata temu.

Geoffrey Beene - Grey Flannel

Eau de Grey Flanel, choć powstał 18 lat temu, już wówczas nie był kontynuacją, wariacją ani uzupełnieniem dla klasyka. To zupełnie nowa i zaprojektowana od podstaw kompozycja, choć posiłkuje się nazwą zacnego oryginału. No cóż, Dior też co rusz „podciera się” nazwą Fahrenheit, choć sygnuje tą kultową nazwą zapachy niezbyt lub w ogóle nie przypominające zapachu, który owa nazwa symbolizuje… No cóż, ja ten proceder nazywam „odcinaniem kuponów od własnej popularności„, bo czym innym wytłumaczyć taką politykę? Z kolei przedrostek „Eau de„, podobnie jak w przypadku np. Cartiera, czy Hermesa, sugeruje że mamy oto do czynienia z czymś ultra lekkim, minimalistycznym, zwiewnym i delikatnym. I tak jest w istocie, bo Eau de Grey Flannel jest zupełnym przeciwieństwem swego wielkiego protoplasty – i nie znaczy to, że jest od niego gorszy. Jest po prostu inny, diametralnie inny.

Geoffrey Beene - Eau de Grey Flannel na woreczku

Eau, pomimo 18 lat na karku, nie zestarzał się ani o jotę. Jest wciąż w 100% aktualny, na czasie i na temat. Szczerze powiedziawszy, szyku i klasy mógłby się od niego uczyć nie jeden współczesny zapach, chodzący w poważniejszej i cięższej lidze. Eau de Grey Flannel to delikatność i świeżość wyrażona w dość specyficznej, wysoce minimalistycznej i naturystycznej formie. Próżno szukać tu cytrusów, nut aromatycznych i esencjonalności, z której słynął jego przodek. Ten zapach, nie kipi, a wybrzmiewa świeżością, zaaranżowaną przy użyciu soków młodych listków, łodyżek i świeżych, dosłownie przed chwilą zerwanych z krzaczka ziół. Nie ma w nim nic wynaturzonego, wybujałego i sztucznego, jego niewymuszony puryzm jest w 100% naturalny, by nie powiedzieć ekologiczny.

Geoffrey Beene - Eau de Grey Flannel z woreczkiem

Od tych perfum bije dyskretna, roślinna aura, tak subtelna i niewymuszona, że aż czarująca. Analogia do niektórych Bvlgari, Cartierów i Hermesów, będzie tu jak najbardziej na miejscu – a chciałbym przypomnieć, że to Beene był pierwszy… Eau jest ni to wodny, ni to rośliny, ni to ziołowy. Taka dyskretna i bardzo przy tym sugestywna hybryda, utkana z różnych, bardzo subtelnych niuansów. Jest bardzo ostrożny, wybrzmiewający przepięknym mchem i stonowanym, lekko przesuszonym wianuszkiem ziół, surową wetiverą i cyprysem oraz delikatnym, niemalże ozonowym, piżmem. Skojarzenia z Bvlgari PH, Cartierem Eau de Cartier i Hermesem Eau de Gentiane Blanche, są tu jak najbardziej na miejscu – z tym że Beene jest jeszcze o ze dwie oktawy delikatniejszy i dyskretniejszy. Chwilami pachnie równie delikatnie co krem lub balsam do rąk, zawierający ekstrakt z ziół.

Geoffrey Beene - Eau de Grey Flannel obok woreczka

Z początku pachnie nieco bardziej aromatycznie, wybrzmiewając delikatnym, acz czytelnym wianuszkiem ziół i przypraw. Czuć kminek, szałwię, lawendę, trawę cytrynową i pięknego, soczyście zielonego cyprysa. Wszystko jest tu zielone, świeże, ale ani trochę krzykliwe lub wybujałe. Czuję się jakbym siedział w ogrodzie i pielił, zbierał zioła, przesadzał rośliny. Ich zapach zostaje na moich palcach, przesiąkła nim moja odzież, a że niedawno padało – czuć też zapach wilgotnego mchu dębowego, niesiony przez chłodny wiatr, od rosnących w głębi ogrodu, wiekowych drzew. Ale to stadium to ledwie trzy kwadranse, po czym zapach traci wyczuwalne kontury, wybrzmiewając raczej aurą miejsca, niż poszczególnymi ingrediencjami. Z tym że jest to woń tak neutralna, złożona, finezyjna i przyjemna, że do szczęścia nie potrzeba nic więcej.

Geoffrey Beene - Eau de Grey Flannel z etykietą

Jeśli lubicie purystyczne, niewymuszone i naturystyczne kompozycje wybrzmiewające delikatnością roślinnych soków, złamanych gałązek, świeżych acz przywiędłych ziół, wilgotnego od deszczu mchu, drewniano roślinną, nieco ziemistą wetiverą i delikatnym, zupełnie nieorganicznym piżmem – będziecie tym zapachem zachwyceni. Lekki, dyskretny świeżak, wprost idealny na lato i wybornie komponujący się z naturą i jej czystością, czystością po deszczu. To nie pachnie starym dziadem, cytrusami, ani Grey Flannelem, to zupełnie nowy koncept – ale poprowadzony z takim pietyzmem i lekkością, iż aż szykowny i elegancki. Bez wątpienia jest to zasługa wysokiej jakości składników, w tym pochodzenia naturalnego – gdyż sugestywności i zaplecza, mógłby temu taniutkiemu Eau pozazdrościć nie jeden dużo droższy, współczesny świeżak. Zresztą, takich świeżaków też już nie robią…Geoffrey Beene - Eau de Grey Flannel EdT

rok powstania: 1997

projekcja: umiarkowana

trwałość: dobra

Głowa: cyprys, mandarynka, anyż gwiazdkowaty, kminek, cedr, cytryna,
Serce: eukaliptus, paczula, lawenda, szałwia muszkatołowa;
Baza: drzewo sandałowe, piżmo, wetyweria,


Tagged: anyż gwiazdkowaty, blog o perfumach, cedr, cyprys, cytryna, delikatne i na wskroś naturystyczne perfumy, eukaliptus, Geoffrey Beene - Eau de Grey Flannel, kminek, lawenda, lekki i bardzo delikatny świeżak, mandarynka, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy pachnące świeżością ziół i mchu, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum..., szałwia muszkatołowa; drzewo sandałowe, wetyweria

Viewing all articles
Browse latest Browse all 427