Premiery kalibru tych perfum, zdarzają się raz na mniej więcej dekadę, albo i jeszcze rzadziej. Więc ten buńczuczny, protekcjonalny i być może nieco na wyrost sformułowany tytuł, nie powinien nikogo z Was dziwić. Powiedzmy sobie wprost, szansa że którakolwiek z marek mainstreamowych (celowo wyłączam tu niszę, a zwłaszcza jej ortodoksyjny, nieskalany komerchą odłam) przedstawi zapach równie odważny, niebanalny i ambitny co Gucci Guilty Absolute, jest bliska zeru. Dziś historia zatoczyła koło i pomyśleć, że na sposobność napisania dla odmiany czegoś miłego o nowych perfumach Gucci – przyszło mi czekać 6 lat, aż od mającej w 2011 roku premiery Gucci Guilty… Ten zapach jest tak dobry, że poszukiwania i nominacje do tytułu najlepszej premiery zapachowej mijającego roku (a w tegorocznym zestawieniu takowa kategoria będzie) uważam za zakończone, już w lutym…
Cieszę się, że brand którym sam do niedawna wycierałem sobie gębę, za sygnowanie niemiłosiernie badziewnych popłuczyn, które nakazała sygnować logiem Gucci, jego ex dyrektor kreatywna, Frida Giannini – wreszcie wręczył Pani Giannini jakże zasłużone wypowiedzenie i postanowił powrócić do bycia ikoną prawdziwie wysmakowanego perfumiarstwa i stylu, w najlepszym włoskim wydaniu. A trzeba przyznać, że na tym polu marka Gucci ma wiele do powiedzenia, więc nim przejdziemy do przybliżenia brzmienia gwiazdy dzisiejszego wpisu, pora na mini retrospekcję… Obraz zaczyna falować, wszystko robi się rozmyte, w tle pojawia się plumkanie harfy – a krawędzie pola widzenia zaczyna wypełniać miękka mgła…
Tom Ford
Dawno, dawno temu, gdy przej jurajskie stepy maszerowały stada Allozaurów, którym przygrywała na bałałajce Maryla Rodowicz, tfu, wróć! – to nie było aż tak dawno!… Dawno, dawno temu, gdzieś pod koniec lat 80-tych, wielkie marzenie Guccia Gucci (tak, założyciel marki naprawdę miał na imię Gucio), zaczął chylić się ku upadkowi. Firma naprawdę stała u skraju bankructwa, gdy za jej sterami stanął młody, genialny wizjoner i multiinstrumentalista, Tom Ford. Ford postawił na nogi również bankrutujący dom Yves Saint Laurent, więc powiedzmy że Tomek zna się na rzeczy i bynajmniej nie poszedł przy tym na łatwiznę – np. oferując wyrobionej klienteli Gucci, tandetną i nijaką masówkę, na zasadzie: „skoro inni też to oferują i to się sprzedaje – to i my będziemy!„. Król Ford zarządzał włościami rodu Gucci mądrze i sprawiedliwie od roku 1990 do 2004 – a firma prosperowała pod jego rządami jak nigdy wcześniej. W 1998 roku urodził się imbirowy aniołek Gucci Envy – a dwa lata później, na świat przyszedł drzewno żywiczny Gucci Rush*.
*zaznaczam że skupiam się na zapachach męskich, choć pasjami ubóstwiam damskie Gucci Rush 1 i 2.
Frida Giannini
Niestety idylla nie mogła trwać wiecznie, bo dobrego króla Toma otruła zła czarownica Frida i zagarnęła królestwo, ku rozpaczy i na zgubę jego poddanych – STOP!, znowu nie ta bajka!… Niestety pewnego dnia Tom Ford odszedł na swoje, a jego miejsce zajęła Frida Giannini, która bardzo szybko wprowadziła własną, bardzo „świeżą” i drastycznie odmienną wizję zarządzania, dopiero co na powrót postawionym przez Forda na nogi, domem mody Gucci. Bravo Frida!… Tylko to co ujdzie markom pokroju Lacoste, Hugo Boss, czy skierowanym do młodzieży brandom pokroju Puma, czy Adidas – nie bardzo przypadnie do gustu klienteli, przyzwyczajonej do luksusu i elegancji, w najlepszym włoskim wydaniu. To tak jakby Frida Giannini stanęła za sterami najlepszej włoskiej restauracji, z tradycjami i o typowo włoskim zacięciu w kwestii koncelebrowania posiłków – i nagle przekreśliła to jednym podpisem, zamieniając ją na bar szybkiej obsługi, o menu i obsłudze rodem z McDonald’s… Czyli jemy burgery, szybko, palcami i z papierowych pudełek, ale za to sprzedajemy dużo i szybko – no Bravo!, Bravissimo!!!
No i nie trzeba być wielkim strategiem biznesu, ani dyrektorem kreatywnym z pensją liczoną w dziesiątkach tysięcy euro miesięcznie – by wiedzieć, że ten model biznesowy, nie ma prawa wypalić. Starzy klienci, dobrze dotąd dopieszczeni geniuszem i kreatywnością Forda, poczuli się zniesmaczeni i oszukani, a nowi, których nic przy marce Gucci nie trzymało – wspólnie zagłosowali nogami i odeszli do konkurencji… Jedni w poszukiwaniu utraconej jakości, a młodzi w poszukiwaniu bardziej pożądanych i bardziej cool logotypów… Hej wracajcie! Damy wam kupony na Dragonbala i etui z Pokemonami na wasze iPhony, jeśli zostaniecie i polubicie nasz fanpejdż na Fejsie!… Jak to, nie chcecie? Ej sam se wsadź to etui w d.pę bezczelny g.wniarzu, w tenisówkach od Lacoste!. Nagle okazało się, że na rynku są gracze dużo lepsi w lansowaniu banalnych owocowych soczków dla małolatów – na które przerzuciło się Gucci, prezentując światu min, serię Guilty i Made to Measure… A z kolei majętny i lojalny klient pierdzielnął fochem i zaniósł swoją platynową Visę do konkurencji… Ale jak to? dlaczego nikt nie chce kupować sromotnie przepłaconych i nijakich popłuczyn, właśnie od Gucci? To proste, bo na rynku już od dawna działają (i to znacznie prężniej) wyspecjalizowane w tym marki, których pozycji nie zagrozi pojawienie się nikomu nie znanego w tym segmencie domu mody Gucci. Wiecie, to tak jakby NASA zaczęła konkurować z naszym Bolesławcem, albo Rosenthalem w temacie ceramiki… A poszli won, wypalać ceramiczne okładziny dla wahadłowców, a nie serwisy do kawy!
Na szczęście ktoś w zarządzie grupy kapitałowej Gucci Group, do której obecnie należy marka Gucci (tak, na szczęście nad Fridą, był jeszcze ktoś) – zauważył, że wdrożony przez nią model biznesowy, przy tej konkurencji nie ma prawa zadziałać i w dodatku przynosi marce więcej szkody niż pożytku. W efekcie w porę odsunięto nieudolną dyrektor kreatywną od sterów – by miliony euro, wpakowane dotąd w kreowanie wizerunku marki Gucci, przestały dewaluować w tak zastraszającym tempie. Szczęśliwie Alessandro Michele, nowy dyrektor kreatywny Gucci – postanowił powrócić na sprawdzoną ścieżkę sukcesu, wyznaczoną wcześniej przez Tomka Forda, czego pokłosiem jest bohater dzisiejszego wpisu, Gucci Guilty Absolute! Tak, wysmakowany, wyrobiony i wykwintny krój GGA, to bez wątpienia efekt woli nowego dyrektora kreatywnego, bo choć zapach odziedziczył niechlubną nazwę po serii Guilty – nie wątpię, że za panowania Fridy Giannini, nie pachniałby równie doskonale… I mam tylko cichą nadzieję, że Frida nie znajdzie już nigdy pracy w tej branży – czego Wam, sobie i każdej firmie z branży życzę
Ok, a teraz gdy już shejtowałem Fridę z góry na dół (ale należało się jej) – odgrywając się za lansowanie badziewia, zszarganie reputacji i niemalże ponowne pogrążanie marki, która dała światu jedne z najwybitniejszych męskich zapachów ever! (ave Rush, Envy oraz GPH 1 i 2) – przejdźmy do rewolucyjnego Guilty Absolute. Zapachu przełomowego, ale nie wątpię, że ten będzie miał pod górkę bardziej, niż jakikolwiek inny zapach w historii. Po pierwsze Guilty Absolute, jest odważny, ambitny, niszowy i obrazoburczy, a klient masowy nie lubi takich perfum. Boję się że zapach może skończyć tak, jak swego czasu YSL M7, który również wyprzedził swoją epokę i został zdjęty z produkcji, nim dopiero hmmm pośmiertnie rozkochał rzesze miłośników perfum w swym równie odważnym, oudowym bukiecie. Po drugie zapach odziedziczył źle kojarzącą się i będącą niewątpliwie ciężką kulą u nogi, nazwę Guilty…Genialny i wymagający Guilty Absolute to zapach kalibru wspomnianego i nie mniej genialnego M7, czy nie mniej wybitnego co trudnego Encre Noire. Charyzmatyczny zapach z charakterem, który albo przekona do siebie klientów i stanie się modny – albo zniknie z rynku bez śladu…
Zapytacie, czemu marka postawiła na tak osławioną nazwę. Obawiam się, że Gucci mógł nie mieć wyboru, bo niestety perfumy nie powstają z dnia na dzień. Zapach powstaje długo, co tyczy się zarówno receptury samej kompozycji zapachowej, jak i tzw. zaplecza, czyli kampanii reklamowej, nazwy, szaty graficznej i flakonu. Wbrew tego co niektórzy z Was myślą, nawet ten zalegający masowo na perfumeryjnych półkach banał i chłam, nie powstaje z marszu, od tak. Nawet wykreowanie szmiry swoje trwa i jest to proces dość czasochłonny i angażujący naprawdę sporo zasobów ludzkich i finansowych. Owszem kompozycję zapachową zwykle się zleca osobie lub firmie zewnętrznej, a wykonanie dedykowanej rozlewni – ale każdą nowość trzeba opracować i wpisać w kalendarium marki – więc często pomysł i jego realizację dzielą lata. Zakładam, że nad Absolute pracowano jeszcze za czasów Fridy Giannini, wszak zatwierdzono spójny dla całej linii flakon i nazwę. Takie zamówienia na flakony idą do hut szkła z ogromnym wyprzedzeniem i są bardzo kosztowne.
Więc gdy Frida straciła pracę, a z huty dzwonili, że te ~50 milionów flakonów z napisem Guilty Absolute jest już gotowe i czeka na odbiór – wówczas Alessandro stanął przed nie lada problemem. Moim zdaniem mógł zrobić tylko jedno, czyli podmienić zapewne banalną kompozycję zapachową, a którą wcześniej klepnęła Frida, na coś ambitnego – przy jednoczesnym wykorzystaniu zleconych i już posiadanych flakonów oraz częściowo wdrożonej kampanii promocyjnej. Tak było o wiele szybciej i co najistotniejsze – NAJTANIEJ, niż zaczynać od nowa z zupełnie nową nazwą, kampanią oraz flakonem – gdzie te już istniejące mają naniesioną nazwę Guilty Absolute… Mowa o milionach euro, które zamiast wywalić bezsensownie na śmietnik, sprytnie wykorzystano z moim zdaniem podmienioną na lepszą, kompozycją zapachową. Oczywiście dywaguję, ale tak właśnie mogło to wyglądać – bo przyznacie, że zapach zupełnie do „gustu” Fridy nie podobny, a odziedziczył po niej nazwę i flaszkę. Konkludując komentarz jednego z czytelników – owszem, jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale to dziwne i niewytłumaczalne poczucie spokoju – podpowiada mi, że od teraz już będzie dobrze, że ta zła pani już sobie poszła i od teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, by zawsze było dobrze…
No dobrze, skoro mamy już za sobą obszerne i w moim mniemaniu niezbędne dla lepszego zaanonsowania tych perfum wprowadzenie – pora na meritum… Tym co szokuje i jednocześnie najbardziej zachwyca, jest nie ambiwalentna nazwa, co sama kompozycja zapachowa. I to jaka kompozycja zapachowa! Toż to pachnie prawdziwą, męską skórą, ciężkim i głębokim agarem, drewnem oraz palonymi i wciąż pachnącymi ogniem i dymem beczkami, po whiskey single malt!. Czegoś tak masywnego, głębokiego, męskiego, bezkompromisowego, odważnego, bogatego i zarazem awangardowego, spodziewałbym się prędzej po ortodoksyjnie niekomercyjnej niszy – niż marce, którą jeszcze tydzień temu uważałem za archetyp producenta wyjątkowo kiepskiej masówki. A tu się okazuje, że ostatni z Guilty’ch, zwieńczenie i ukoronowanie całej serii (jest to EdP) – jest jej totalnym zaprzeczeniem, zwrotem o 180 stopni i jak na ironię, klejnotem w koronie!
Klejnotem pachnącym jak sacrum i profanum, niszowo i mrocznie – niczym połączenie Fumidusa, z Black Tourmalinem i Petroleum, czyli nisza niszy!. Szczerze powiedziawszy tak ambitnego zapachu nie spodziewałbym się nawet w wydaniu Hermesa, Lalique (pomimo istnienia Encre Noire) i Muglera – czyli marek na tyle odważnych i pewnych swej pozycji, by wciąż traktować sztukę perfumiarską w sposób odpowiedzialny i bezkompromisowy. I nagle wśród nich pojawia się gracz, po którym nikt by się tego nie spodziewał – a którego premiera zupełnie zburzyła porządek i układ sił, w perfumeryjnej rzeczywistości. Oto pojawia się zapach, który tak szczerze i gorliwie żałuje za grzechy (ang. guilty), że autentycznie zmył i odkupił w mych oczach wszystkie wcześniejsze winy swojej marki… Guilty Absolute naprawdę mnie zaskoczył, ba wstrząsnął i poruszył mną do żywego – a wierzcie mi, trudno mnie jeszcze czymś zaskoczyć…
Zapach robi piorunujące wrażenie i zaskakuje swym dymnym i palonym (palone drewno) bukietem, przy czym po pierwszej konsternacji, wywołanej jego niebanalnym krojem – jego dalszy odbiór jest zaskakująco łatwy i przyjemny… Tu duże brawa i ukłony dla geniuszu Alberto Morillasa, za przedstawienie tematyki, którą zwykle zaliczamy do nurtu niszy trudnej i ekstremalnej – w taki sposób, by stała się strawna i przyjazna, nawet dla przeciętnego odbiorcy. Oczywiście zdaję sobie sprawę że nie każdy lubi woń palonego drewna, whisky „black label” i oudu – ale podobnie skrojonych zapachów w mainstreamie ze świecą szukać i generalnie te perfumy nie mają w mainstreamie żadnej konkurencji. Bogaty i wielowymiarowy aromat, które roztaczają te wyraziste i wytrawne, ale i ciepłe perfumy – składa się z bardzo wielu, fantastycznie skorelowanych ze sobą detali. Absolute to dym ogniska i wnętrze nobliwego klubu dla gentlemanów, palone drewno lub osmalone ogniem i uwędzone dymem wnętrze beczek – w których dojrzewała whisky typu single malt.
Ale ponieważ beczki były nieszczelne, więc dość szybko zlano zeń zawartość i nie straciły wiele ze swego bogatego aromatu spalenizny, samemu zyskując szlachetny alkoholowy posmak. Wreszcie Absolute to świątynne ognisko, gdzie na ceremonialnym palenisku ułożono stosik drogocennych szczapek drewna agarowego (oudowego), które w przypływie fanatycznego barbarzyństwa podpalono, ku czci jakiegoś zapomnianego bóstwa… Szczapki paliły się tylko częściowo, ugaszone sporą ilością alkoholu, którą kapłan chlusnął w ogień, generując przy tym ogromną ilość pachnącej pary i dymu. Zresztą nawet tysiąc słów nie zastąpi jednego niucha tych bogatych w subtelne niuanse i arcy wykwintnych perfum… Do tego dochodzi drewno sandałowe i wspaniała, szorstka, nieco animalna i niesamowicie męska skóra – którą wykończono korzeniem i źdźbłami wetivery i zmiękczono domieszką ciepłej paczuli… Jak dla mnie olfaktoryczny orgazm**…
**nie Roqfort, Tobie nie będzie się podobał, ale i tak pozdrawiam…
Po drugie Morillas dokonał czegoś z pozoru niemożliwego. Przedstawił sugestywną, specyficzną i wybitnie niszową woń „palonego ogniska” w sposób tak sugestywny i zarazem przystępny, że zapach intryguje i zachwyca sobą nawet osoby na co dzień gustujące w świeżakach i niezobowiązujących casualowcach (przetestowane w praktyce na grupie kolegów z pracy, z których część uważa że Armani Mania to dobre perfumy ). To oczywiście nie oznacza, że miłośnicy niezobowiązującego mainstreamu, z marszu porzucą swoje owocowe soczki i przerzucą się na spaleniznę Made in Gucci – ale jeśli tak nietuzinkowy i zarazem wymagający zapach, odbierany jest tak pozytywnie, to przyznacie, bardzo dobrze dlań rokuje. Guilty Absolute jest wyrazisty, zwłaszcza w swej początkowej fazie, ale przy tym nie jest ukręcającą nos siekierą, o miażdżącej projekcji – więc nikogo tymi perfumami nie skrzywdzicie.
Absolute pachnie niszowo i konkretnie jak przystało na wypadkową użytego repertuaru nut – ale przy tym nie terroryzuje, nie męczy i nie przytłacza zbyt głośnym lub nazbyt wszędobylskim bukietem. Wprawdzie po EdP można by oczekiwać wyższego poziomu głośności i zważywszy, na użyte, wysoce intensywne ingrediencje – co najmniej 10 godzinnej trwałości, ale w praktyce można liczyć na co najwyżej 6 godzin, dobrze wyczuwalnej bytności GGA na skórze. Na skórze, bo na tkaninie zapach utrzymuje się znacznie dłużej i jest jeszcze mniej skory do ewolucji – bardzo długo utrzymując na pierwszym planie ten wyraźny akcent drzewno dymnej spalenizny. Z jednej strony te 5-6 godzin może rozczarować, ale już nie raz pisałem, że w teorii intensywne i maksymalnie stężone wody perfumowane i perfumy – w praktyce lubią pachnieć krócej, niż teoretycznie mniej stężone EdT. Zatem Absolute nie jest tytanem trwałości, ani nie ciągnie się za nosicielem, zostawiając niebotycznie długi ogonek – wręcz trzyma się dość blisko nosiciela, za to tę zadaną ilość chmurek nosi się zaskakująco miło, łatwo i przyjemnie – zresztą osobiście mógłbym reaplikować sobie te te perfumy bez końca… Alberto, Alessandro – dziękuję, że Gucci wróciło w tak pięknym stylu!
p.s. specjalne podziękowania i dedykacja dla Michała L., bez którego wiadomości o wywaleniu Fridy i premierze Guilty Absolute, nie byłoby tego wpisu No to chórem, dzię! ku! je! my!
rok powstania: 2017
nos: Alberto Morillas
projekcja: dobra
trwałość: dobra
Głowa: skóra,
Serce: paczula,cyprys,
Baza: nuty drzewne, wetyweria,
Tagged: blog o perfumach, cyprys, fantastyczne i bardzo niszowe perfumy, Gucci Guilty Absolute, najnowsze perfumy Gucci, najpiękniejsze perfumy mijającego roku, nietuzinkowo i niebanalnie pachnące perfumy Gucci, niszowe perfumy w mainstreamie, nowy i ambitny zapach od Gucci, nuty drzewne, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy pachnące ogniskiem i palonym drewnem, perfumy pachnące palonym ogniskiem skórą i agarem, przecudnej urody perfumy od Gucci, recenzja perfum, recenzje perfum, skóra, wetyweria, wspaniały zapach
