To jedno z najpopularniejszych i zarazem najbardziej charakterystyczne pachnidło w stajni Hermesa… wyraziste, aroganckie, apodyktyczne, zaborcze, despotyczne, zadziorne, bezczelne, władcze, bezprecedensowe, upojne, wylewne, agresywne, eleganckie, ostre, połyskujące, skrzące, wytworne, dosadne – wreszcie niemożliwe do zignorowania i równie irytujące co porywające… to tylko niektóre epitety, którymi można określić bukiet tych niesamowitych perfum… Terre to zapach wywołujący skrajne doznania, z gatunku love or hate… jedna z moich koleżanek określiła je mianem najbardziej irytujących perfum, jakie kiedykolwiek czuła – a druga nie potrafiła oderwać nosa od mojej szyi… zakłopotanie związane z morderczym spojrzeniem jej stojącego nieopodal męża, bezcenne…
Inny przykład… gawędzę sobie kiedyś ze znajomą, pracującą w znanej sieciówce – gdy nagle przerwała rozmowę, mówiąc: o!, idzie klient na Terre, przepraszam Cię na moment… patrzę i widzę kolesia w średnim wieku, ubranego w jeansy, jakieś pikolaki z czubem i marynarkę, z kilkudniowym zarostem oraz nonszalancko rozpiętą u góry koszulą… ależ się uśmiałem, obserwując jak ten pewny siebie jegomość, wąchał podtykane mu blotery i wreszcie uniósł brew, przytakując z uznaniem gdy zwietrzył Terre… chyba nie muszę mówić, że wyszedł z flakonem i w sumie się nie dziwię – bo obiektywnie patrząc (powierzchownie, bo nie znam jego charakteru i usposobienia), zapach wybitnie pasował do jego stylówy… dziewczyna po zaledwie kilkusekundowej obserwacji samego zewnętrza, nim zadała pierwsze pytanie – już wiedziała czego gość potencjalnie szuka… szapo ba!
Nie bez powodu Terre upodobały sobie garnitury, gdyż jest wyśmienitą bronią zaczepno pacyfikującą, narzuca siebie i zarazem wolę nosiciela – czyniąc ofiarę swego oddziaływania bardziej podatną na ustępstwa w konfrontacji z miażdżącym, wybujałem, dominującym bukietem tych perfum… kiedyś ten sam efekt wywoływał Brut Faberge, Adidas Active Bodies, Dior Fahrenheit, Cartier Declaration i Pasha, Azzaro Pour Homme, Guerlain Habit Rouge, Chanel Egoiste i Antaeus, Givenchy Gentlemen, YSL M7 i Kouros, Caron Pour Un Homme, Dolce & Gabbana Pour Homme – ale niestety zaprawieni w boju twardziele, w większości przeszli na przymusowe, poreformulacyjne emerytury i killerów do epatowania nimi otoczenia mamy jak na lekarstwo… owszem, jest jeszcze Paco One Milion, Lacoste Challenge, Guerlain Vetiver, A*Men Muglera, Lalique Hommage i Encre Noire, YSL Opium, Boucheron Jaipur, Joop! Homme, Bang! Jacobsa, Dior Eau Savage Extreme oraz nisza, ale pomimo iż władcze i głębokie – z tupetem i ognistym temperamentem Terre, IMO ścigać się nie mogą… jest też Versace Eros, ale umówmy się, nie każdy chce pachnieć jak alfons…
Terre to zapach kontrastów… ostry i zarazem rześki, wybitnie męski i zaskakująco przestrzenny, charyzmatyczny, zjawiskowy i enigmatyczny – jak na wagę ciężką, którą niewątpliwie sobą reprezentuje… suchy i agresywny, a zarazem soczysty i zaskakująco kształtny w swej dość zwartej, trudnej do zidentyfikowania formie… ehhh daruję sobie kolejne peany pod adresem Elleny – ale mogliby przynajmniej nazwać jego nazwiskiem jakieś państwo, albo kontynent… czasem odnoszę wrażenie, że Terre rzeczywiście połyskuje i skrzy się unoszonymi przez ciepłe powietrze drobinkami mineralnej krzemionki – na podobieństwo czerwonej ziemi z krajobrazów, stanowiących inscenizację tych perfum w reklamie… a jest to niewątpliwie ciepłe, ba gorące pachnidło, obdarzone niesamowitym temperamentem, wykreowanym z subtelnie słodkich cytrusów, pylistego pieprzu i (umownych) nut drzewnych… i na dodatek Ellena uczynił to tak zręcznie iż niezwykle trudno jest rozbić tę niesamowicie zwartą całość, na poszczególne elementy układanki…
W porównaniu do Terre EdT, brzmienie EdP jest dyskretniejsze, bardziej powściągliwe, mniej hojne w epatowaniu nieco krzykliwym bukietem edycji toaletowej… stonowany, zauważalnie łagodniejszy, bardziej spłaszczony i nacechowany mniej obfitą, pozornie skromniejszą projekcją bukiet wersji EdP – przypadnie do gustu zwłaszcza tym, dla których Terre EdT było zbyt natarczywe, ofensywne, głośne i nazbyt obfite… różnica jest w sumie niewielka, ale zauważalna i sądzę iż wynika nie tyleż z różnic w samym bukiecie, co stopniu koncentracji (Pure Parfum)… zresztą wystarczy psiknąć te perfumy na skórę, by zaobserwować jak długo na skórze utrzymuje się tłustawy film, wskazujący na słuszne stężenie wersji EdP… jej projekcja w zestawieniu z wodą toaletową wypada wpradzwie skromniej, podobnie odbieram jego trwałość – ale i tak Terre w wersji EdP to wyśmienite i wykwintne towarzystwo, na pełen etat…
Smaczkiem, nadającym brzmieniu Terre niesamowitej głębi i powabu, jest upojna acz dyskretna pelargonia, przepięknie podbijająca cytrusy i wzmagającej wrażenie wspomnianej skrzącej połyskliwości i ciepła… działa na bukiet w ten sam sposób co geranium, nadające brzmieniu perfum tego rozgrzewająco inhalującego, eterycznego, pseudo “cytrusowego” zabarwienia… w tle wkomponowano neutralną, nieco powściągliwą vetiverę, podobną do tej z TDC Sel de Vetiver EdP i dopełniono kameralnym, ale wyczuwalnym w fazie schyłkowej ISO E Super, które umiejętnie wplecione w tło, kontynuuje misterne “czary” odprawione na wstępie przez Ellenę… jeśli przyjrzeć się bliżej pozornie nierozerwalnemu i bardzo spójnemu brzmieniu Terre, nie jest to zapach szczególnie złożony i skomplikowany (słynny minimalizm Elleny) – ale przy swej niewątpliwej “masywności“, nie jest ani trochę ociężały… odnosi się wrażenie, że zapach jest lekki, dynamiczny i drży jak ciepłe powietrze, unoszące się wieczorem nad rozgrzaną słońcem ziemią… jego siła tkwi w niesamowicie finezyjnym, perfekcyjnie wyważonym połączeniu ingrediencji, tworzących niesamowicie zgraną orkiestrę, doskonale uzupełniających się nut… Terre ma dość monolityczny charakter, owszem ewoluuje – ale jedynie w zadanym mu zakresie i do samego końca wybrzmiewa w jednej, niemiłosiernie charakterystycznej tonacji…
Finisz to otulające, nieco balsamiczne i kojące ciepło, nieznacznie doprawione wytrawnością vetivery i mchu dębowego, nadające brzmieniu kompozycji klasycznego, ultra męskiego i diabelnie pociągającego charakteru, złagodzonego otulającymi muśnięciami ISO E… nawet jeśli Terre z początku niektórych płoszy, drażni i irytuje – jego wykwintny schyłek, prezentuje najprawdziwszą wirtuozerię i kwintesencję najwyższych lotów perfumiarstwa… zapach rozgrzewa i jednocześnie nieustannie pobudza wciąż wyczuwalnym miksem dopełnionych pieprzem cytrusów i kwiatu… dyskretna pelargonia odpowiada za wzmocnienie orzeźwiającej brzmienie roli grejpfruta, dodaje kompozycji masy i głębi – czyniąc ją bardziej kształtną, soczystą i pełną, niczym róża dopełniająca i ożywiająca oud… ostrość i jednocześnie ów mistyczny, męski pierwiastek stanowi tu świeżo mielony, zadziorny i diabelnie przy tym akuratny pieprz, dopełniony rześkim i pobudzającym miksem grejpfruta i pelargonii – a całość rozpływa się w uwodzicielskim, zmysłowym i hipnotyzującym obłoczku ISO… jako całość, pachnie to po prostu oszałamiająco i wybornie…
reasumując: dzieło wybitne, by nie powiedzieć doskonałe, choć jak niemal wszystkie kreacje Elleny niezbyt wszechstronne… Terre, przez wzgląd na swój specyficzny charakter, średnio nadaje się do roli klasycznego “czasoumilacza” – ten zapach lubi splendor, elegancję i adrenalinę wokół siebie… od strony technicznej jest perfekcyjny i najlepiej czuje się w otoczeniu szyku i elegancji, stanowiąc wyborne dopełnienie stroju wyjściowego i biznesowego…
przypomina mi: klasycznego Terre i jego niszową, nieco bardziej grejpfrutową odsłonę, Red Vetiver od Montale (ale to Terre było pierwsze)…
2009
Jean Claude Ellena
Głowa: pomarańcza, grejpfrut,
Serce: pieprz, pelargonia,
Baza: paczula, mech dębowy, wetyweria, benzoes,
Tagged: benzoes, blog o perfumach, grejpfrut, Hermes, mech dębowy, niesamowicie męskie i eleganckie perfumy, o perfumach, opis perfum, paczula, pelargonia, perfumowy blog, perfumy, perfumy dla biznesmena, perfumy idealne do garnituru, perfumy męskie, perfumy z pieprzem i grejpfrutem, pieprz, pomarańcza, recenzja perfum, recenzje perfum..., Terre, Terre d'Hermes EdP, wetyweria
