Czasem po prostu żałuję, że sięgnąłem po jakąś próbkę… zwłaszcza gdy trafił się zapach podobny do wszystkiego i za Chiny Ludowe nie wiem od czego zacząć… zazwyczaj jest tak, że wącham i niemal natychmiast notuję pierwsze spostrzeżenia, przelewanie myśli i skojarzeń na e-papier przychodzi łatwo, a zdania powstają same… gorzej jeśli kolejne już podejście nie wnosi przypływu weny – choć w głowie przewijają się liczne nazwy perfum, do których zapach w mniejszym lub większym stopniu nawiązuje… poniekąd dlatego odpuściłem sobie opisywanie licznych kompozycji oudowych, gdyż ich przesyt i wtórność tematyczna jaką sobą w większości reprezentują – w zasadzie uniemożliwia wskazanie ich indywidualnych i niepowtarzalnych cech, wyróżniających je na tle konkurencji…
Lubię być zaskakiwany, cenię różnorodność, świeżość i inwencję w perfumiarstwie – a tym czasem nowatorstwa z prawdziwego zdarzenia, mamy w mainstreamie coraz mniej… wprawdzie co roku powstaje wiele nowych kompozycji, ale odnoszę wrażenie, że im jest ich więcej – tym częściej zdarza się iż szumnie zapowiadana nowość przypomina coś, co funkcjonuje na rynku od lat…
a przyczyny takiego stanu rzeczy są dwie:
1. twórcom perfum nie tyleż kończą się pomysły, co obracając się w dość wąskim zakresie nut i gatunków – coraz trudniej przedstawić coś świeżego i jednocześnie na tyle komercyjnego, by osiągnęło sukces… stąd coraz częściej nowości wywołują u wąchających przemożne (mniej lub bardziej zamierzone) wrażenie deja vu, zwłaszcza gdy kompozycję oparto na jakimś specyficznym i charakterystycznym składniku… przy takim tłoku na rynku, podobieństwa są po prostu nieuniknione…
2. pracując pod presją wyników i trendów – najprościej jest zrobić coś wedle sprawdzonego i aktualnie pożądanego wzorca… to nie muszą być wyżyny perfumiarstwa – wystarczy, by zapach był przyjemny… powiecie, że się czepiam, mam wygórowane oczekiwania – ale tak naprawdę duszę współczesnego perfumiarstwa zabija nie zażarta konkurencja na rynku, a nijakość i wtórność…
Półki perfumerii dosłownie uginają się pod natłokiem zapachów, które zaaranżowano wedle raptem kilku wzorców… gdyby nie podpisane przez konsultantkę blotery – większości ludzi, po wyjściu z perfumerii nie jest w stanie skojarzyć co przed chwilą wąchało… stylistycznie In The Mood For Love Man, to przyprawowo aromatyczny słodziak – zawieszony gdzieś pomiędzy Custo Barcelona Men, Ferragtamo Black i pour Homme, Roberto Cavalli Black, Salvador Dali Black Sun i Laguna Homme, Armani Mania i Code Ultimate, Boss Soul, Versace Dreamer, Bruno Banani Magic Men, John Varvatos Star USA, Cartier Eau de Cartier, Dolce & Gabbana pour Homme, Krizia Moods, Lanvin Avant Garde, JPG Le Male, etc…
I co ja biedny żuczek mam teraz napisać?… że pachnie jak wszystko powyżej, z lekką odchyłką w tę lub tamtą stronę – choć większości z wymienionych, nie sięga swym uproszczonym i asekuracyjnym bukietem do pięt?… że pachnie dokładnie tak jak większość najlepiej rotującego mainstreamu, bo jest jednocześnie ostry i wyrazisty za sprawą ziół i przypraw – a jednocześnie uwodzicielsko słodki, za sprawą kwiatu pomarańczy, tonki i wanilii?… że otwiera się niesamowicie przyjemnym połączeniem cytrusów i słodyczy, czym bez wątpienia zjedna sobie serca potencjalnego nabywcy – by już po chwili oczarować go przebijającym się z głębi kwiatem pomarańczy, którego upojna słodycz równoważy nieco ostre połączenie lawendy, kardamonu i kolendry?… mamy więc trochę nieśmiertelnej klasyki, zgrabnie podkręconą waniliową tonką, a która przykryła szczelnie swą słodyczą niedomagania niezbyt porywającego drzewnego finiszu i to wszystko…
In The Mood For Love Man to przykład zapachu (niekoniecznie złego, choć przerażająco wtórnego), ale doskonale wstrzeliwującego się w klimat, który cieszy się największym wzięciem wśród kupujących… trochę wytrawnych, a przez to nadających męskości ziół i przypraw, złagodzonych przez uwodzicielską słodycz, która tak bardzo podoba się paniom… o dziwo zapach nie jest ordynarny, ani przesadnie wyzywający, dość dobrze zachowano w nim balans pomiędzy jednym i drugim żywiołem – lecz inwencją Olivier Polge się nie popisał, co w przypadku nazwiska tego kalibru (to w końcu syn Jacques’a), to niemal profanacja…
reasumując: przyjemna, choć bardzo wtórna i schematyczna wariacja, na temat nowoczesnej klasyki… zapach nie wniósł nic nowego, jego bardzo prosty bukiet nie powala precyzją, ani mnogością detali – przez co zapach wypada blado i w sumie massmarketowo, na tle zapachów do których nawiązuje… projekcja bardzo dobra, trwałość dobra…
przypomina mi: za długo by wymieniać, ale żadnej kompozycji do której pośrednio nawiązuje, nie przebił…
2011
Olivier Polge
Głowa: lawenda, grejpfrut, pieprz,
Serce: kwiat afrykańskiej pomarańczy, kardamon, kolendra,
Baza: paczula, cedr Virginia, fasolka tonka,
Tagged: bardzo wtórny zapach, blog o perfumach, cedr Virginia, fasolka tonka, Gianfranco Ferre, grejpfrut, In The Mood For Love Man, kardamon, kolendra, kwiat afrykańskiej pomarańczy, lawenda, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, pieprz, recenzja perfum, recenzje perfum..., zapach pachnący jak kopia czegoś znanego, zapach podobny do wszystkiego
