Ubiegłoroczne odkrycie marki Jovoy, nieźle namieszało w moim prywatnym rankingu marek niszowych… ciasno tu i dość hermetycznie – i bynajmniej o przynależności do elity, nie decyduje cena za flakon i liczba koron w herbie… Jovoy wparowało niespodziewanie do salonu, otwierając sobie drzwi butem – wyrwało komuś cygaro oraz kieliszek Chardonnay i rozkraczyło na kanapie, rozpierając się po drodze łokciami… to „wtargnięcie” wywołało u mnie niemałe poruszenie, ale bynajmniej nie przez wzgląd na maniery „nowego” gracza… ta marka pod względem jakości i treści ich aranżacji, to niekwestionowana, rodowodowa nisza – więc początkowe „zgorszenie” wywołane jej nagłym wtargnięciem na me niszowe salony – bardzo szybko ustąpiło miejsca innemu silnemu uczuciu na „z„, tym razem zachwytowi…
Zapach prezentuje swój wiodący akord kadzidlany równie żywo i wyraziście co w Rock Cristal Oliviera Durbano, jednak wykończono go wyraźnie inaczej – nadając mu ton silnie nawiązujący do europejskiej modły sakralnej… jeśli myśląc o kadzidle macie w pamięci zapach wnętrza starego, późno gotyckiego kościoła – to wąchając olibanum z La Liturgie des Heures – poczujecie się, jakbyście naprawdę tam byli… oczywiście nie jest to przejmujący, skostniały chłód, jakim emanuje Cardinal Heeleya, ale jest to coś wyraźnie usytuowanego pomiędzy Heeleyem, a Avignonem od CdG… z tym że Cardinal jest bardziej wyniosły i trzyma na dystans, a Avignon to wypełnione poczciwymi i w głębi duszy rubasznymi opatami, nie stroniącymi od jadła i napitku – gdy La Liturgie des Heures w swej początkowej fazie jest przaśne, szorstkie, niewygodne i gryzące jak średniowieczna bielizna… zapach ugina się i ocieka pod ciężarem wypełniających go szczelnie żywic, przepięknie bądź co bądź ujętych – ale ich oblicze jest smutne i zupełnie wyzbyte obfitości, dumy i szlachetnego majestatu, wynikającego z ich orientalnego rodowodu…
Przejmujące intensywnością, czyste, surowe, wybrzmiewające dość chłodną barwą kadzidło w niemal czystej formie – szczelnie wypełnia surowe, ascetyczne i monumentalne otwarcie… ponoć chrześcijaństwo to najsmutniejsze, najbardziej ponure i skore do nieustannego umartwiania się wyznanie – a ten zapach dobitnie, acz nader trafnie wyraża jego patos… wyznawcy swego boga się boją, króluje tu zaduma, męczeństwo, umartwianie się i irracjonalny strach przed śmiercią… a cóż lepiej podkreśli klimat i nastrój wyziębionych, pogrążonych w wiekowej ciszy gotyckich katedr – niźli woń surowego, równie wyobcowanego olibanum?… do kompletu brakuje mi tylko grupy pojękujących biczowników – maltretujących wzajemnie swe umęczone ciała, odziane w pokutne szaty… i jeszcze surowego oblicza zgorzkniałego jezuity, straszącego z ambony kogo popadnie ogniem piekielnym… ale nie, Liturgia nie jest tak zimna i ponura… panujący w jej murach chłód rozprasza ciepły blask setek palących się świec, wydatnie ocieplającej jej strzeliste wnętrze… ciepło płomienia rozjaśnia i ogrzewa oblicze tego przybytku – sprawia iż jest tu prawie że przytulnie, a czynią to właśnie dopełniające oblicze olibanum i mirry nuty towarzyszące…
Tutejsze kadzidło dopełnione ożywczym labdanum i cyprysem, dosłownie kwitnie na skórze… uzyskana tą drogą głębia, mile zaskakuje neutralnym wyważeniem termicznym kompozycji – to kadzidło ani nie rozpala zmysłów swą orientalną dusznością, ani nie drąży kości przenikliwym chłodem średniowiecznej katedry… wrażenie purystycznej, surowej czystości, pogłębia subtelna nuta mydlana, czająca się w głębi kompozycji, tuż za jej wyrazistym, bujnym otwarciem … dodatek labdanum (czystek) zmiękczył i minimalnie ocieplił zazwyczaj wypadające dość chłodno w swej czystej formie olibanum – zaś nieco wytrawny i wciąż zielony cyprys minimalnie wyostrzył dość monotematyczne brzmienie, osnutego na żywicach bukietu… wyrazisty, ciemno zielony cyprys, nadał kompozycji wyraźny podtekst ziołowo roślinny – stąd wyraźne podobieństwo do wypełnionego wonią suszonych ziół i przypraw klasztoru/opactwa z Avignon… im bardziej zapach dojrzewa, tym wyraźniej czuć samą mirrę, której nieco łagodniejsze i nieco balsamiczne ujęcie zgrabnie dopełniło i jednocześnie złagodziło surową naturę olibanum…
reasumując: olibanum na wybitnie sakralną modłę, będące całkiem przekonywującą hybrydą CdG Avignon i James Heeley Cardinal… miłośnicy obficie wyartykułowanych, acz świeckich kadzideł pokroju Andy Tauer Incense Extreme i Lorenzo Villoresi Incensi – oraz nieco subtelniejszych, acz wciąż wyrazistych Armani Prive Bois d’Encens, CdG Hinoki i Montale Full Incense, będą niewątpliwie urzeczeni… krawcy od Jovoy pięknie skroili to kadzidlane sukno, tworząc zeń piękny i całkiem wygodny w noszeniu, rzymskokatolicki ornat… choć zapach jest sakralny jak diabli, Cardinal i tak w mym odczuciu pozostaje absolutnie bezkonkurencyjny… trwałość dobra, zaś projekcja całkiem okazała…
2011
Jacques Flori
Głowa: świeże, zielone, cyprys,
Serce: kadzidło (olibanum), czystek (labdanum), mirra,
Baza: piżmo,
Tagged: blog o perfumach, cyprys, czystek (labdanum), Jovoy, kadzidło (olibanum), La Liturgie des Heures, mirra, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy pachnące jak stary kościół, perfumy podobne do Cardinal i Avignon, perfumy z kadzidłem i mirrą, perfumy z sakralnie zaserwowanym kadzidłem, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum..., zapach starej katedry, zielone, świeże
