No cóż, jeśli spodziewacie się Intenso z prawdziwego zdarzenia (choć swoją drogą cóż tu intensyfikować, gdy klasyk swego czasu miażdżył sobą wszystko), ale moda i trendy nie podlegają logice i zdrowemu rozsądkowi. Ponoć genialne i klasyczne Pour Homme pochlastano większą ilością reformulacji, niż Kim Kardashian miała operacji plastycznych na tyłek – ale wciąż mam flaszkę tych perfum z 2010 roku (a zatem porównanie), gdy wciąż pachniały tak jak bez trudu mogłyby pachnieć i dziś. Na dobrą sprawę wystarczyło przywrócić formułę i parametry z 2010 roku (późniejsze odsłony są miałkie oraz wyczuwalnie lżejsze i mniej trwałe niż to co sam jeszcze posiadam), zamknąć we flakonie z dopiskiem Intenso i zapewniam, że zapach byłby wyraźnie intensywniejszy, niż to co w tej chwili spotkacie w buteleczce z samym Pour Homme.
Ale od czego mamy obecną modę i trend na odpicowywanie (czysto wizerunkowe) szlagierów i klasyków, jedynie w celu wyciągnięcia z rynku jeszcze większej ilości pieniędzy. Producenci prześcigają się w oferowaniu nam dobrze znanych zapachów i formuł, w nowej odświeżonej i zintensyfikowanej odsłonie. Niestety owa intensyfikacja przebiega wyłącznie w teorii, bo dzisiejszy Dolce & Gabbana – Pour Homme Intenso, to ledwie cień kondycji (możliwej) tych perfum, z przed ich licznych cięć i reformulacji – w efekcie których, błyskotliwe i drapieżne Pour Homme zamieniono w grzeczniutkiego kastrata. Irytujące nieprawdaż?, ale co warto nadmienić, jest to EdP, co w dużej mierze tłumaczy* niemrawość, brak jaskrawych detali i swoistą beznamiętność, bijącą od perfum w tym konkretnie stopniu koncentracji.
*już nie raz spotkałem się ze zjawiskiem, że wersja perfumowana (EdP) jakichś perfum pachnie mniej wyraziście, ciszej, słabiej, krócej i jest mniej bogata w detale, niż teoretycznie słabsze i mniej skoncentrowane EdT. Zapachy o większym stopniu koncentracji (stężeniu olejków zapachowych) mają taką właśnie przypadłość, że potrzebują więcej ciepła, by unieść cząsteczki ich wysoce skoncentrowanego bukietu ponad skórę. Jakby nie patrzeć, czysta fizyka i podstawy chemii – ale irytuje, bo w końcu przepłaciliśmy za EdP.
Teraz już widzicie jaka to kołomyja?. Pomijając specyfikę konwencji EdP, wpierw zapach się łagodzi, ugrzecznia i spłyca, okrutnie przy tym kalecząc jego wcześniejszą projekcję i trwałość – a potem lansuje się wersję Intense lub Extreme, która udaje że wszystko wróciło do normy. Zwracam tu Waszą uwagę na wytłuczony fragment „udaje„, bo tak naprawdę niewiele się zmienia, że o powrocie do dawnej formy nie wspomnę. Zabieg jest czysto kosmetyczny i ściśle marketingowy, dostajemy niby coś mocniejszego, ale w praktyce perfumy pachną nawet słabiej i o zgrozo mniej intensywnie niż wersja standardowa. Odnoszę wrażenie, że producenci perfum mają nas za idiotów (tak jak politycy) i liczą, że już zapomnieliśmy jak to pachniało kiedyś (co kiedyś obiecywali). A skoro już jesteśmy przy przeszłości, jaki jest sens intensyfikowania czegoś, co w czasach swej świetności, już uchodziło za niedoścignionego killera i siekierę?
Owszem PH Intenso dość mocno przypomina dawne PH, ale pod względem trwałości i projekcji nie sięga mu nawet do pięt, tfu wlotu rurki od atomizera. Więc jeśli liczyliście, że nowa odsłona tych fantastycznych perfum przywróci Wam to co straciliście w wyniku rozlicznych cięć i poprawek, to będziecie srogo zawiedzeni. Zapach przede wszystkim wyraźnie złagodniał i zatracił swą drapieżność – te ostre ziołowe kanty i chropowatą fakturę złagodzono, oszlifowano i zaoblono, co by przypadkiem czyjś wydelikacony nosek, (zapewne odziany w rurki z pampersem w kroku i brodą jak rododendron) się nie skaleczył, obcując z kwintesencją męskiego perfumiarstwa, w jej naturalnej postaci.
Zapach złagodniał (jakby go ściszono), ale przede wszystkim zyskał słodkawą i miękką, żywiczno balsamiczną podszewkę. Jakież to modne i przewidywalne, szkoda tylko że Intenso niemal zupełnie stracił przy tym jaja. Nie powiem wciąż jest przyjemny i zadziwiająco odmienny (na plus) od tego co obecnie można zastać na półce z nowościami, ale drodzy panowie, nie ma na co się napalać. W nowych szatach i z odpowiednio wyższą ceną, dostajemy klasyczne mniej za więcej. Jeśli ktoś nie znał wcześniej PH, ma szansę naprawdę zachłysnąć się tymi perfumami, gdyż wciąż są piękne, niesztampowe, męskie i mają swój charakter. Ale osobom, które znały ten zapach w oryginale, odradzam wersję Intenso, no chyba że jego nadpobudliwość, ekspresja i sążniste brzmienie wcześniej Was męczyła – więc w obecnej odsłonie, zapach stanie się bardziej znośny. Tyle, że nie donosicie go nawet do końca 8 godzinnego dnia pracy.
Klasyczne PH już od otwarcia uderzało w nozdrza wianuszkiem intensywnych i aromatycznych, suchych ziół. Ziół ostrych i świdrujących, wybitnie śródziemnomorskich, ale przy tym diabelnie nośnych i autentycznych. W Intenso tę początkową ekspresję znacznie przyciszono i dopełniono odrobiną jowialnej, bardzo miękkiej i otulającej słodyczy, przez co zapach jest dużo łatwiejszy i przyjemniejszy w odbiorze i mniej natarczywy. Owszem dla wielu będzie to zaleta, ale przypominam, że mowa o wersji Intense i w dodatku EdP. To spłycenie brzmienia i miękkie obłości można zwalić na karb konwencji EdP, ale gdzie się podziała znana z klasyka lawenda, kolendra, szałwia, pieprz, estragon i intensywne cytrusy z otwarcia, pociągnięte subtelnym dodatkiem neroli?
Liniowy przebieg Intenso (bez wyraźnego podziału na trzy akordy) jest bardzo podobny co u klasyka, ale irytuje mnie ta swoista wybiórczość i brak pewnych detali, które pamiętam z Pour Homme. Brakuje mi ich świdrującego swędzenia w nosie, ich purystycznej surowości, gęstości i ciepła (wręcz żaru) którym epatował ogon ciągnący się za nosicielem Pour Homme, a który tu spłycono do roli ciepełka, dopełnionego odrobiną mdłych i pozbawionych charyzmy wątków drzewno balsamicznych. Szkoda bo to był kawał iście epickiego pachnidła, które tą odsłona po prostu zrujnowano. Tak naprawdę ocalał tylko wysoce rozpoznawalny trzon kompozycji (jej główny temat, choć i tak po łebkach), który dopełniono i przystosowano do współczesnych realiów i trendów.
Wciąż czuć tu lawendę, odrobinę szałwii i kolendry, zapach wciąż jest wyczuwalnie „siankowaty” (kumaryna, o której wykaz nut nawet się nie zająknął, choć opiewa takie wynalazki jak otręby? (bran), ale pikantna wytrawność i wyrazistość brzmienia pasie się pewnie na tej samej łące, co legendarna trwałość (przeszło 16 godzinna!) i tytaniczna projekcja (2 chmurki w zupełności wystarczały) przedreformulacyjnej wersji Pour Homme. Wychodzę z założenia, że nie płacze się nad rozlanym mlekiem, wszak nic nie jest wieczne, ale mimo wszystko czuję się oszukany i zawiedziony. Nie chcę namawiać Was do palenia opon pod siedzibą D&G, ale drażni mnie że producent perfum robi ze mnie idiotę – więc nie dam mu zarobić i zagłosuję portfelem, kupując produkt, który nie oferuje mi mniej za więcej. I Wam polecam tę samą taktykę, bo przy dużej skali to naprawdę działa, gdyż producentom warto uświadomić, że są dla nas, a nie my dla nich. Niech Was nie zmyli zmącona myślą twarz Colina Farrella, przechadzającego się na plaży – te perfumy to czysty marketing, nastawiony na wydrenowanie Waszej kieszeni (min. na jego gażę)… Oczywiście biorę poprawkę na mój sentymentalizm i parcie ku ideałom, bo wyjąwszy wybujały marketing, spłycenie bukietu i wyraźne obniżenie parametrów jakościowych względem protoplasty – to wciąż bardzo dobre, nietuzinkowe i przyjemne perfumy.
rok powstania: 2014
projekcja: dobra
trwałość: dostateczna
Głowa: nuty wodne, bazylia, lawenda, geranium, aksamitka,
Serce: tytoń, siano, akord moepel, bran, szałwia muszkatołowa,
Baza: labdanum, drzewo sandałowe, cyprys, piżmo, żywica bursztynowa,
Tagged: akord moepel, aksamitka, bazylia, blog o perfumach, bran, cyprys, drzewo sandałowe, geranium, Intense które nie dorównuje wersji klasycznej, labdanum, lawenda, nuty wodne, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum..., siano, szałwia muszkatołowa, tytoń, wyimaginowany następca Pour Homme od Dolce & Gabbana, zapach podobny do Dolce & Gabbana Pour Homme, żywica bursztynowa
