Od pierwszego niucha zakochałem się w Angel Les Parfums de Cuir od Thierrego Muglera i mógłbym z premedytacją i dziką rozkoszą je nosić – mając gdzieś, że to perfumy damskie. W międzyczasie (zupełnie jakby Thierry czytał mi w myślach, gdy me serce pękało z żalu, iż nie ma natywnej wersji dla chłopców) powstało Pure Leather aka Pure Cuir (czysta skóra po angielsku i francusku). Wprawdzie skórzastość Pure Leather (z góry przepraszam purystów językowych za doprowadzenie do kolejnego wylewu) nijak ma się do pieszczotliwej i totalnie rozbrajającej skórzastości z Angel Les Parfums de Cuir, ale czytając swego czasu zapowiedź tych perfum, cieszyłem się że będzie też wersja męska.
Dzięki uprzejmości Andrzeja (jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję za hojne odlewki) miałem przyjemność dogłębnie poznać to pachnidło. Jest przepiękny, z tym że określanie tych perfum mianem skórzanych (gdy bukiet aż ucieka kawą, mlekiem, wanilią i paczulą) jest srogim nadużyciem i nadinterpretacją. Niestety Muglerrowa „czysta skóra” nijak ma się do wykwintnej skóry (jej kwintesencji) od Jovoy Paris, spolegliwej od Parfum d’Empire, przaśnej skórki od Pivera, ani tej surowej od Lutensa. Twórcę bukietu chyba poniosło i zamiast wynieść na pierwszy plan tytułową skórę, skupił się na głównym (i typowym dla Muglera) wątku tematycznym, stanowiącym kwintesencję rodziny A*Men (kawa, paczula i toffi). Aż by się chciało poczuć tu na pierwszym planie skórę, zatapiając w niej złaknione jej nozdrza.
Jak przystało na Muglera, te perfumy to jakość i jeszcze raz jakość, objawiająca się nie tylko tytaniczną trwałością i solidną (choć bez przesady) projekcją – ale przede wszystkim, wiernie i sugestywnie dobranym składnikom. Składnikom, które pomimo sporego zagęszczenia, dają się bez trudu wyłuszczyć z ich gąszczu. Zdecydowaną większość tego o czym wspomina wykaz nut rzeczywiście da się wyczuć i jedyna wada tej kompozycji, to w mym odczuciu potraktowanie wątku tytułowego po łebkach. To nie znaczy, że nie czuć tu skóry (zgrabnie skleconej z połączenia żywic i benzoesu niźli prawdziwej skóry), tyle że jak na Pure Leather, jest jej stanowczo za mało.
Przeważa tu słodycz, gęsta, apetyczna i pociągająca, taka kawiarniana i bardzo swoista, jak przystało na Muglera, ale to na niej oparto sedno i główny ciężar kompozycji, co odrobinę rozczarowuje. Rozczarowuje tym bardziej, że napaliłem się na skórę, a dostałem swoistą powtórkę z rozrywki i niewiele ponadto. Warto zaznaczyć, że ze szczególnym wdziękiem ożywiono jego ociekające słodyczą otwarcie, miętą (efekt iście piorunujący, niczym w przypadku czekoladek After Eight) co wybornie przełamało hegemonię dominujących i wszechobecnych nut wiodących. Zapach jest przepiękny, otulający i pieszczotliwy, bez wątpienia kobiety będą rozbierać noszącego go mężczyznę wzrokiem, ale Pure Leather to bardziej kompozycja gourmand pokroju Prady Candy lub coś od Lempickiej lub Reminiscence. Toffi, karmel, miód, ciasteczka i odrobina kawy – a całość wysłodzona paczulą i wanilią z niewielką domieszką benzoesu oraz czegoś co emuluje skórę. W efekcie otrzymano zapach bardziej zamszowy niż stricte skórzany, ale wszak zamsz to też skóra…
Jeśli mam być szczery, to osobiście sięgnąłbym po wersję Angel Les Parfums de Cuir, bo pomimo iż „damska” – jest wykwintniejsza, mniej słodka i bardziej na temat, niż męskie Pure Leather. Na szczęście w nieco godzinę od aplikacji, ta nie powiem apetyczna i pociągająca słodycz powoli niknie i zapach robi się bardziej męski i dużo ciekawszy w odbiorze, choć skóry wciąż tu jak na lekarstwo. Na osłodę dostajemy odrobinę miękkich (i czekoladowych), bo zmiękczonych balsamicznymi żywicami drewien (acz nieczytelnych), choć zapach wciąż sprawia wrażenie jakby wzorowano go lub starano się go upodobnić do Rochas Man. Z całkiem niezłym zresztą skutkiem, ale przypominam, że nazwano te perfumy Pure Leather…
Ok marudzę i narzekam, bo nie lubię jak coś mi się obiecuje, a potem dostaję nieśmiertelną klasykę – ale muszę obiektywnie przyznać, że to niesamowicie przyjemne i pięknie zaaranżowane perfumy. Pomijając upierdliwy wątek plastikowej Neski (coś co udaje kawę, a bardziej przypomina tę ciecz w buteleczce jak po gumie arabskiej, którą dają do wąchania w perfumeriach na D), który ciągle szwenda się aż po akord bazy, te perfumy naprawdę zniewalają i uwodzą swą wysmakowaną i pieszczotliwą aurą. W akordzie bazy (jego tle) ujawnia się pewne podobieństwo do głębi Sensei Piotra Czarneckiego i Black Tourmalina Oliviera Durbano. Prawdopodobnie chodzi o połączenie paczuli, kawy i żywic tworzących spektakularną i intrygującą głębię tych perfum.
Ciężko to określić, ale wąchając te mokre liście, popiół i miękkie kadzidło z dojrzałej fazy Black Tourmalina, miałem dokładnie te same odczucia, co przy obcowaniu z fazą schyłkową Pure Leather. Tu dodatkowo ujawnia się bardzo sugestywny wątek mleczny i bynajmniej nie wspomniane toffi mam na myśli. Pod tym względem zapach bardzo przypomina Diesla Plus Plus Masculine i niektóre kompozycje z dodatkiem figi lub mleka kokosowego, a wyczuwalna na każdym kroku wanilia, jeszcze bardziej pogłębia to wrażenie. To zabawne, ale choć nazwa sugeruje coś zgoła innego, ale Pure Leather to najbardziej apetyczna i zjadliwa (w sensie gourmand) kompozycja w całym męskim portfolio Muglera.
Przy tym zapach nie jest tak sążnisty, nachalny i napastliwy jak klasyczny A*Men i w tym upatruję potencjalny sukces tych perfum. A*Mena znają już chyba wszyscy, zdążył się ludziom przejeść i niejako zdewaluował, zwłaszcza w kontekście zalewu rynku przez inne słitaśne słodziaki – ale wykwintny, dość delikatny, pieszczotliwy i intrygujący swą złożonością bukiet Pure Leather, ma szansę powtórzyć sukces klasyka. Prawdopodobnie złagodzenie brzmienia i zatracenie wątku skórzanego oraz raczej spolegliwa natura tych perfum, to efekt specyfiki współczesnego runku, który wyraziste i męskie wonie uznaje za passe – ale trzeba przyznać, że Pure Leather wybornie wstrzelił się w ten trend. No cóż, Mugler kolejny raz udowadnia, że znajduje się w mainstreamowej czołówce i gratulując mu konsekwencji, wypada jedynie się od niego uczyć jak poprawnie łączyć sztukę z biznesem.
rok powstania: 2012
trwałość: bardzo dobra
projekcja: doskonała
Głowa: skóra, kolendra, lawenda, nuty zielone, nuty owocowe, mięta, bergamotka,
Serce: skóra, miód, paczula, jaśmin, mleko, karmel, konwalia, cedr,
Baza: skóra, drzewo sandałowe, fasolka tonka, żywica bursztynowa, paczula, piżmo, benzoes, wanilia, kawa,
Tagged: benzoes, bergamotka, blog o perfumach, cedr, czekoladowo kawiarniane perfumy, drzewo sandałowe, fasolka tonka, jaśmin, karmel, kawa, kolendra, konwalia, lawenda, miód, mięta, mleko, nuty owocowe, nuty zielone, opis perfum, paczula, perfumomania, perfumowy blog, perfumy pachnące kawą toffi i paczulą, piżmo, pseudo skórzane perfumy, recenzja perfum, recenzje perfum..., skóra, Thierry Mugler - A*Men, Thierry Mugler Cuir, Thierry Mugler Pure Leather, wanilia, żywica bursztynowa
