Muszę wyznać, że podchodziłem do tych perfum jak do jeża… Obawiałem się, że nieadekwatnie, na wyrost i koniunkturalnie użyte w nazwie Intense (nowa moda, polegająca do nazywania wszystkich nowości jak leci Intense/Extreme Parfum, pomimo iż z powyższymi nie mają nic wspólnego – ale dzięki temu można łatwiej wcisnąć nowy i odpowiednio droższy produkt), zburzy lub podkopie moją opinię o marce Cartier. Niesłusznie, bo wprawdzie aranżacja Intense nieznacznie, acz jak najbardziej akceptowalnie rozmija się z brzmieniem protoplasty, ale d’Un Soir Intense zachowało charakter „Intense” i krój samego d’Un Soir. W życiu bym nie uwierzył, że ucieszy mnie coś tak oczywistego…
Cartier udowadnia tym zapachem, że klasa, dobry smak i jakość, to wartości wpisane w ich tradycję i że wciąż (jako jedni z nielicznych) dbają o swą reputację. Ten zapach to jeden z nielicznych ostatnimi czasy przykładów Intense pełną gębą i z prawdziwego zdarzenia. To nie marketingowy bełkot i bezczelne robienie klientów w konia – a najprawdziwsze, autentyczne i pełnokrwiste Intense!. Cieszę się, bo d’Un Soir Intense, to druga (po Acqua Di Gio Profumo) udana konwersja EdT do wyższej kasty (EdP, Parfum). I życzyłbym sobie by wszystkie nadchodzące Intense/ Extreme/ Parfum nawiązywały do swego pierwowzoru równie konsekwentnie. Tyle tytułem wstępu, a jak to pachnie w zestawieniu ze swym protoplastą?
Nie da się ukryć, że klasyczny d’Un Soir wyraźnie trąci różą (bardzo specyficzna i tym samym łatwa do zidentyfikowania nuta) i znam kilka przypadków, gdzie panom wyraźnie to przeszkadza. Krępują się używania tych perfum, zupełnie jakby obawiali się posądzenia o zniewieścienie i niemęskość. Wprawdzie na bliskim wschodzie róża uchodzi za nutę ewidentnie męską (za żeńską uważa się tam jaśmin), ale nie w Europie. Poniekąd rozumiem ich obawy, gdyż mam świadomość że kulturowo jesteśmy narodem konserwatywnym i opornym na wszelkie odstępstwa od archetypu wąsatego macho. Jeśli wcześniej przeszkadzała Wam ukazana na pierwszym planie d’Un Soir róża, to możecie spać spokojnie – gdyż w tej odsłonie prym wiedzie inny kwiat, daleko mniej oczywisty, a i różę wyraźnie tu zawoalowano. Róża jak najbardziej tu jest, ale schowano ją zapobiegliwie nieco głębiej, dzięki czemu Intense już nie straszy nią tak otwarcie.
Mama mojego kolegi była do tego stopnia zachwycona brzmieniem klasycznego d’Un Soir, że zażyczyła sobie flakonik tych prześlicznie różanych perfum (notabene męskich) dla siebie, więc coś jest na rzeczy… Szczęśliwie d’Un Soir Intense zagęszczono innym kwiatem – choć przyznam, że nie potrafię jednoznacznie wskazać, czy chodzi o orchideę czy też tuberozę. Co by to nie było, ewidentnie tutejszej róży towarzyszy inny kwiat – zgrabnie odwracając od niej uwagę. Dzięki temu, oryginalna formuła wyraźnie zgęstniała, ale i nabrała tej specyficznej masywności, jaką przydają perfumom ciężkie, wręcz zawiesiste nuty kwiatowe. Jeśli rzeczywiście są tu aż dwa rodzaje pieprzu, to obawiam się, że przepastny pod względem głębi akcent kwiatowy przytłoczył i zagłuszył je w całej rozciągłości… Reszta powtarza się praktycznie bez zmian, znajdziemy tu wilgotny i wyjątkowo aromatyczny sandałowiec i odrobinę delikatnie ujętych przypraw (muszkat, kardamon, kminek) tworzących szlachetną i wybitnie męską głębię bukietu. Wprawdzie pod wersją Intense nikt się nie podpisał, ale biorąc pod uwagę zgodność z oryginałem i finezję, z którą poprowadzono wysmakowaną, wręcz powłóczystą aranżację wersji zintensyfikowanej – sądzę, że wersję Intense również skomponowała Mathilde Laurent, będąca niemalże etatowym nosem Cartiera.
Intense jest wyraźnie słodsze i wyjąwszy kwiatowe otwarcie, bardziej drzewno przyprawowe niż protoplasta i pod paroma względami (szczególnie w akordzie dojrzałym) przypomina mi tonkowo fiołkową hybrydę Burberry London i Oriflame Architect, a więc dwa dość specyficzne i niewątpliwie uwodzicielsko przyjemne zapachy. O ile otwarcie d’Un Soir Intense jest masywne (wzniosły i diabelnie wyrazisty akord kwiatowy) i dość głośne, to stadium dojrzałe jest zupełnie akuratne i w sam raz. Przydająca głębi słodycz (tonka) uzupełnia doskonale wyważony balans pomiędzy uroczym akcentem sandałowca, a kameralnym wątkiem przyprawowym. Słowem niczego za dużo i za mało = ot idealny constans…
Umiarkowana projekcja absolutnie nie zawodzi, podobnie jak trwałość tych perfum – więc osobiście zaryzykowałbym nawet użycia tych perfum w letni, acz niezbyt duszny wieczór. Wersje Intense rzadko kiedy dorównują, a tym bardziej przebijają dojrzałością i doskonałością brzmienia swym wersjom klasycznym (ewenementy pokroju Dior Eau Sauvage Extreme, Calvin Klein Euphoria Men Intense, Hermes Concentre d’Orange Verte, Cartier Must Essence i Santos Concentree oraz Guerlain L’Artisan Extreme to rzadkość) – więc pojawienie się (zwłaszcza w dzisiejszych czasach) Intense, któremu ta sztuka się udała, należy postrzegać w kategorii cudu. W fazie dojrzałej zapach robi się niemalże labdanowy i do tego całkiem podobny do genialnego Kilian Sacred Wood (też ze zniewalającym, soczystym i ździebko mlecznym sandałowcem w roli głównej), więc spróbujcie sobie wyobrazić tę dojrzałość i wirtuozerię w kreacji, na poletku mainstreamu… Mathilde, jeśli to Ty – kocham Cię i wyjdź za mnie!
rok powstania: 2014
nos: wszystkie znaki na nadgarstku i atomizerze wskazują na Mathilde Laurent
projekcja: bardzo dobra
trwałość: bardzo dobra
Głowa: czarny pieprz, różowy pieprz,
Serce: róża, gałka muszkatołowa,
Baza: drzewo sandałowe, piżmo,
Tagged: blog o perfumach, Cartier, Cartier - Declaration d'Un Soir Intense, czarny pieprz, d'un Soir, Declaration, drzewo sandałowe, gałka muszkatołowa, Intense z prawdziwego zdarzenia, Mathilde Laurent, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, piżmo, róża, różowy pieprz, recenzja perfum, recenzje perfum..., zapach godny swego protoplasty, zapach podobny do d'Un Soir
