W ciągu ostatnich kilku lat, przerabialiśmy już oudomanię i modę na klony One Million, a później trend na ultra minimalistyczne kompozycje drzewne. W obecnym sezonie producenci mają zajawkę na Intense, Extreme i Parfum (czyli pozorowane intensyfikowanie wszystkiego co mają w zasobach) i równolegle, najnowsza moda na sygnowanie Colognes… Uparli się i zmówili na przerabianie swych flagowych produktów, na pseudo purystyczne i arcy minimalistyczne świeżaki – zwykle z żałosnym skutkiem… Pewnie po Cologne od YLS, Guerlain, Diora i Paco Rabanne, jedynie kwestią czasu będzie premiera Joop! Homme Cologne… :) Heh, już chciałem z rozpędu dopisać Le Male, ale przecież w 2008 roku miał premierę Fleur Du Male Cologne, również będący tragiczną kakofonią…
Na wstępie wypada zaznaczyć, że „kolońskość” jaką przejawiają współczesne wypusty, buńczucznie określane mianem Cologne – o całe lata świetlne rozmija się z tym, co uchodzi za tradycyjną stylistykę kolońską (nie mylić ze stopniem koncentracji EdC, Eau de Cologne). Teoretycznie wspólnym mianownikiem w obu przypadkach jest „świeżość„, ale w tak skrajnie rozbieżnej interpretacji i artykulacji, że określanie ich wspólnym mianem Cologne przypomina zaliczenie bolidu F1, TIRa i walca drogowego, do wspólnej kategorii samochód. Mam bardzo dobre zdanie o produktach Muglera, a muszę wyznać, że bałem się podejścia do tych perfum. Uspokoiła mnie dopiero data premiery tych perfum, bo przecież w 2001, producenci perfum jeszcze nie stosowali tak żałosnych zagrywek w walce o klienta, co dziś. Podświadomie bałem się połączenia nieśmiertelnych w jego kompozycjach paczuli, kawy i toffi – z surową cytrusową świeżością wody kolońskiej, ale nic takiego nie ma tu miejsca. Przedwczoraj nie wytrzymałem, sięgnąłem po przesłaną mi przez Macieja próbkę (jeszcze raz serdeczne dzięki i pozdrawiam) i wiecie co? Nie zawiodłem się ani trochę i co więcej – jest to pierwsze od baaaaaaaaaaardzo dawna Cologne, które tak wiernie i treściwie nawiązuje do nazwy własnej!.
Mugler podszedł do sprawy rzetelnie i jego Cologne, to rasowe i autentyczne Cologne. Pomyślelibyście, że coś tak oczywistego może aż tak pozytywnie zaskoczyć? Ano może, bo dziś chrzci się zapachy nazwami zupełnie nieadekwatnymi do zawartości flakonu – ale widać 14 lat temu producenci jeszcze trzymali się założeń i mieli skrupuły… Mnie zastanawia, ilu współczesnych mężczyzn, wciąż sięga po brzmienia kolońskie?. Przecież większości z nich klasyczna woda kolońska, kojarzy się zapachem własnego ojca lub dziadka. Kto w czasach zdominowanych przez beznamiętne i ultra dyskretne słodziaki pokroju L’Homme i popową sieczkę pokroju Guerlain Ideal – sięgnie po kipiący cytrusowo ziołową świeżością, archaizm? Relikt zamierzchłych czasów, gdy faceci nie golili pach, ale golili twarze – które później skrapiali piekącą cieczą, a której ultra klasyczny sznyt wywodzi się wprost od prehistorycznego Mulhens 4711 i do złudzenia przypomina Banana Republic Classic?. Notabene uważam BR Classic, za jedną z najlepszych (zaraz po Eau de Gentiane Blanche od Hermesa) wodę kolońską w historii perfumiarstwa. Głównie przez jej powalającą i w przypadku wód kolońskich będącą prawdziwym ewenementem – tytaniczną, bo przeszło 12 godzinną trwałość). A teraz w moje łapki wpadło coś, co garściami czerpie od niewiele młodszego niż węgiel Mulhensa i wprost cudownie koresponduje ze wspomnianym BR Classic. Szkoda, że Claasic tak trudno dostać, bo pachnie fenomenalnie, jest niesamowicie trwały i kosztował około 50 zł.
Pewnie macie wątpliwości, bo czytając Mugler + klasyczna woda kolońska = odór starego tetryka, z gaciami zapinanymi na wysokości zapadniętej klaty, ale nic z tych rzeczy. Thierremu udało się połączyć klasyczne, kolońskie brzmienie w jego niemalże ortodoksyjnej formie, z subtelnym i wysublimowanym powiewem nowoczesności. Zapach zachował wszelkie cechy i przymioty oldskulowej wody kolońskiej, ale nie odrzuca rachityczno stetyryczałą fizjonomią, którą zwykle kojarzymy z tego rodzaju zapachami. Podobnie zresztą jest w przypadku wspomnianego BR Classic, który wprawdzie zadaje szyku w nader kolońskim stylu, ale gdy go użyłem – nikt mnie nie pytał o kartę kombatanta, uprawniającą do zniżek na bilety komunikacji miejskiej… Ok troszkę odpłynąłem, wybaczcie, ale rzadko kiedy mam okazję opisać zapach tak pięknie łączący tradycję z nowoczesnością, przy jednoczesnym poszanowaniu przymiotów tego pierwszego.
Nie wiem czy jest sens silić się na opisanie brzmienia, które znają wszyscy. Są tu więc soczyste, rześkie i nieco surowe cytrusy oraz odrobina wytrawnych ziół, przypraw i drewna, które razem tworzą tę niesamowicie pobudzającą i inhalującą woń, którą nie sposób pomylić z czymkolwiek innym. Mugler Cologne również zaczyna tym tradycyjnym, ultra rodowodowym sznytem kolońskim, który trwa sobie, pobudza i rozgrzewa nosiciela przez jakąś godzinkę z okładem, po czym zaczyna nieznacznie ewoluować. W dużym uproszczeniu ścieżka ewolucji bukietu zmierza w stronę kremowo balsamiczno mydlanej nuty, którą najprościej skojarzyć z zapachem jakiegoś delikatnego mydełka kwiatowego lub kremu do rąk. Nie jest to typowa purystyczno pudrowa świeżość mydlin, jaką znamy choćby z genialnej Prady Infuision d’Homme, ta jest miękka, delikatna i niemalże uniseksowa. Stawiam na arcy wysublimowane połączenie petitgrain z jaśminowcem, drewnem sandałowym i odrobiną syntetycznego piżma oraz powłóczystej ambry – które razem dają woń zbliżoną do zapachu dłoni, umytych jakiś kwadrans temu zwykłym mydełkiem kwiatowym. Ciężko mi opisać ten niuans bardziej precyzyjnie, ale to chyba najlepsza analogia do fazy dojrzałej Muglerowego Cologne.
Nie spodziewałem się takiego rozwoju akcji i jednocześnie tak miłej niespodzianki. Co więcej przejście z pierwszej, tradycyjnej fazy do tej nowoczesnej jest niesamowicie gładkie i płynne. Ani się nie obejrzałem jak bukiet dosłownie przeistoczył się (przepoczwarzył) w zupełnie inne pachnidło, pachnące ultra delikatnie i diabelnie przyjemnie. Czy można doświadczyć pełniejszego spektrum czystości i świeżości? To absolutnie zadziwiające pachnidło, ale patrząc na nazwisko autora, nie jestem zaskoczony. Jeśli lubicie kolońskie brzmienia, a chcecie czegoś mniej agresywnego i oczywistego – to Muglerowe Cologne jest arcy kuszącą alternatywą.
p.s. zapach opisywałem z próbki i nie wiem która wersja flaszek jest aktualna – stąd wpis ilustrują obydwie wersje flakonów.
rok powstania: 2001
nos: Alberto Morillas
projekcja: bardzo dobra do umiarkowanej
trwałość: dobra
Głowa: neroli, bergamotka, petitgrain,
Serce: kwiat afrykańskiej pomarańczy,
Baza: piżmo,
Tagged: Alberto Morillas, bergamotka, blog o perfumach, cudowna woda kolońska, fantastyczne perfumy na lato, kwiat afrykańskiej pomarańczy, neroli, o perfumach, opis perfum, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, petitgrain, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum..., Thierry Mugler - Cologne, zapach podobny do Mullhens 4711 i Banana Republic Classic
