Czuję w kościach, że właśnie wraca moja druga ulubiona (po wiośnie) pora roku… Za oknem coraz ciemniej, chłodniej i wszędzie czuć zapach palonych liści. To ten okres gdy wracamy do rytuału picia wieczorem gorącej herbaty i szczelniej opatulamy się ciepłym kocem. Jeszcze dwa tygodnie temu narzekaliśmy na upały, a dziś rozgrzewamy marznące dłonie, wsłuchując się w trzask ogniska, w którym pieczemy ziemniaki i popijamy grzańca… Ehhh udziela mi się moja tendencja do melancholii, nostalgii i zadumy nad ulotnością oraz przemijaniem (po japońsku aware)… A skoro brodząc pośród suchych i szeleszczących liści, kroczy ku nam jesień – pora na wybitnie jesienny zapach…
A przynajmniej w teorii… Już na wstępie nie sposób zignorować wyraźnego akcentu „grzybowego„, który bardzo pozytywnie zaskakuje, już w pierwszych sekundach akordu otwarcia. Nie powiem bardzo oryginalnie, jesiennie i leśnie – zwłaszcza, że zapach nazwano Tundra (wg. Wikipedii bezleśne środowisko na północnych rubieżach, min. Syberii). Jest tu piękna, tylko nieznacznie zapleśniała i całkiem strawna dla nosów Europejczyków paczula, ale coś mi mówi, że ta „zapleśniała piwniczność„, którą zachowano w minimalnej formie – odpowiada pośrednio, za ów wspomniany akcent grzybów (zapach suszonych podgrzybków).
Jest to tak ewidentne i sugestywne, że aż niemożliwe do wyczarowania/wykreowania poprzez samą paczulę – więc jest tu również domieszka jakiegoś ekstraktu z grzybów. Ta dziwnie mineralna i grzybowa nuta, przypomina mi tę specyficzną aurę runa/leśnej ściółki – którą można też wyłowić w tle kompozycji Ramona Molvizara i jest to najbardziej awangardowy, niepowtarzalny i oryginalny aspekt jego perfum. Sorry ale w tej cenie (i guzik mnie obchodzi, że u Ramona występuje kryształ, złoto i platyna), warto by i sam zapach czymś się pozytywnie wyróżniał – i to się akurat (abstrahując od tej wydumanej otoczki ekstremalnego luksusu), Molvizarowi udało.
Skład Thundry jest prosty i minimalistyczny, ale efekt końcowy sprawia wrażenie czegoś bogatszego i bardziej złożonego. Muśnięta miętą paczula, plus wspomniany niuans grzybiczny – kreuje na nosicielu nieco surową, intrygującą i zarazem przyjemną aurę. Zwłaszcza, że dałbym sobie co nieco ogolić, że jest tu również fiołek, a konkretnie jego liście – które ożywiają i przydają odrobinę jowialnego ciepła, dzięki czemu kompozycja autentycznie rozgrzewa. Paczula sama w sobie również jest ciepła, zwłaszcza że w tym pachnidle jej natywną surowość znacznie utemperowano – czyniąc ją wysoce strawną i przyjazną dla nosa. Thundra to perfumy paczulowe, ale w nie do końca oczywistym wydaniu. Tutejszą paczulę doprawiono, zmiękczono i odmieniono, dzięki czemu zapach sprawia wrażenie bogatszego, pełniejszego, mniej oczywistego w odbiorze. Jest zarówno słodkawy i promienny (ciepły i słoneczny) i jednocześnie lekko surowy (chwilami chłodny niczym smagnięcia arktycznego wiatru), leśny i minimalistyczny. Ale z całą pewnością jest to zapach niebanalny i ciekawy.
Ciekawy, bo stanowiącą oś kompozycji paczulę, ukazano tu w więcej niż jednym i nieustannie przeplatającym się wydaniu. W fazie dojrzałej to spokojne, ciepłe i dość monotonne pachnidło, buchające raz otulającym ciepłem miękkiej i słodkawej paczuli – by po chwili smagnąć nosiciela chłodem jej cierpkiej, piwnicznej, ostrej i surowej strony. W fazie dojrzałej uaktywniają się miękkie akcenty piżmowe, więc zapach nie drapie i co najistotniejsze nie zaburzyło to „wyważenia” całości aranżacji. Thundra nieustannie waha się i miota, pomiędzy swymi dwoma, dość skrajnymi obliczami – ale właśnie ta zmienność i niestałość (podobnie jak vetyvera w przypadku Lalique Encre Noire), sprawia iż jest to ciekawe i zarazem ujmujące pachnidło. Gdy już się finalnie uleży, pomimo swej dyskrecji, wciąż milusio rozgrzewa.
Projekcja umiarkowana – ale trwałość, jak przystało na standardy Pro Fumum, potężna (marka słynie z ekstremalnej, przeszło 50% koncentracji olejków). Tyle, że ów wątek grzybowy mąci mi spokój ducha… Może ktoś w Pro Fumum pomylił Tundrę (brak drzew) z Tajgą (są drzewa)? Może te perfumy miały się nazywać Thayga, ale zbyt późno wychwycili pomyłkę? Ale i to nie tłumaczy, dlaczego dla wyartykułowania surowych, zimnych i niegościnnych terenów arktycznych – wybrano paczulę… Osobiście użyłbym jakiegoś sugestywnego igliwia i żywic, a nie paczuli, którą kojarzymy z tropikalnymi obszarami Azji…
Rok powstania: 1996
projekcja: umiarkowana
trwałość: potężna
Skład: paczula, mięta, białe piżmo,
Tagged: białe piżmo, blog o perfumach, grzyby, jesienne i dyskretne perfumy z paczulą, mięta, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, Pro Fumum Roma - Thundra, Pro Fumum Toma, recenzja perfum, recenzje perfum..., tajga, tundra, zapach z nutą grzybów i paczuli
