Mam wysoce ambiwalentny stosunek do marki Ferrari, zarówno w kontekście samochodów jak i perfum. Z jednej strony potrafią stworzyć (a gwoli ścisłości, sygnować swym logo, bo perfum tak naprawdę nie robią) pachnidło urzekająco piękne, jak i tandetne i skrajnie siermiężne. To ostatnie tyczy się ich massmarketowej linii, dostępnej głownie w drogeriach i marketach – a której istnienie przynosi marce takiż sam prestiż i powód do dumy, co złapanie rzeżączki podczas wycieczki do Bangkoku… Wiem, pojechałem – ale niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego producent legendarnych samochodów, szarga własną reputację – firmując swym kultowym logo, zarówno wózki po kilkaset tysięcy Euro i tanie perfumy?… Czyżby przychody ze sprzedaży sromotnie przepłaconych suwenirów (czapeczki, koszulki, kubeczki, breloczki, i inne gadżety dla fanatyków) nie przynosiły wystarczająco krociowych zysków? Przypominam, że np. Bentley też nie robi perfum, za to dba o ich konweniującą z wizerunkiem marki treść, oprawę i jakość.
Jeśli spodziewacie się esencji skóry, w jej klasycznym i wysoce „europejskim” wydaniu, to muszę Was rozczarować. Temu pachnidłu jest zdecydowanie bliżej do jej bliskowschodniego ujęcia, niż europejskiej „kanapy„, czy pikowanego fotela a’la Chesterfield. Tutejszą skórę zaserwowano w wybitnie arabsko orientalnym przybraniu, całkiem wykwintnie i na bogato. Tak bardzo wykwintnie i na bogato, że przyćmiono ją innymi detalami. Nie powiem całkiem urodziwymi i sugestywnymi – ale zatarto nimi istotę kompozycji, czyli samą skórę…
I tu warto nadmienić, że prawdziwa, organiczna skóra, a zwłaszcza w roli głównej – to rzadkość nawet w kompozycjach niszowych, nazywanych i oferowanych wprost, jako „skórzane„. Skórę jako nutę zapachową – zwykle się jedynie emuluje, za pomocą wianuszka innych nut zapachowych lub protezuje czymś syntetycznym. Używa się w tym celu benzoesu, ambry, piżma i innych żywic oraz wanilii i bobu tonka, w roli medium przydającego głębi i obłości (niuans miękkiego wyprawienia lub licowania). Ich mieszanina w odpowiednich proporcjach, lepiej lub gorzej (mniej lub bardziej sugestywnie) emuluje brzmienie naturalnej skóry – ale jeśli perfumiarz naprawdę się przyłoży, jest w stanie wyczarować coś naprawdę urzekająco pięknego. Czemu? ano naturalny ekstrakt/wyciąg/esencja skóry jest koszmarnie kosztowana i trudna do pozyskania w ilościach przemysłowych – więc używa się, albo jej syntetycznych zamienników lub jedynie ją udaje, za pomocą kompozycji, utkanej z innych nut. I właśnie z czymś takim mamy do czynienia w Esencji Skóry, firmowanej przez Ferrari – acz Ferrari ma tyleż wspólnego ze skomponowaniem tych perfum, co tutejsza „skóra” ze skórą…
Otwarcie ma prześliczne i bardzo owocowe, choć wbrew oficjalnemu wykazowi nut – cytrusów jest tu tyle co napłakał kot perski, z paskudną infekcją oka. Czuć delikatny i uroczy film z pomarańczy, niezbyt soczysty, ani gorzki oraz jabłko. Również niezbyt wylewne, ale wyraźnie je czuć, więc będę się upierał. Oba owoce przepięknie komponują się z niezbyt wylewnym goździkiem – tworząc wespół coś, co przypomina jeszcze gorącą szarlotkę lub mus jabłkowy, doprawiony goździkami i cynamonem – oprószony kosteczką z kandyzowanej skórki pomarańczy. W tej fazie jest naprawdę śliczny, ale po dwóch kwadransach przyjemnego kwilenia, zaczyna się wyostrzać, tężeć i gęstnieć. Staje się lekko pikantny, piżmowo tytoniowy i nieznacznie „skórzany„. W tej fazie dość mocno przypomina nieco szorstkiego Rasikh – Syed Junaid Alam, ale to stadium to też tylko trwający niespełna godzinę akord serca.
Tym niemniej zapach jest bardzo przyjemny i w przeciwieństwie do regularnej (najtańszej) oferty Ferrari, wcale nie trąci tandetą. Jakościowo, bliżej mu do fenomenalnego Oud Essence, choć wybrzmiewa w zupełnie innej tonacji. W swej fazie dojrzałej jest piżmowo tytoniowo skórzany i bardzo podobny do Rasasi La Yuqawam i Rasasi La Yuqawam Tobacco Blaze, a zwłaszcza do wspomnianego Rasikh’a. Jest to „skóra” mocno przyprószona tytoniem, piżmem i przyprawami, ostra i nieco sucha – wybitnie męska i zupełnie niepodobna do dystyngowanych skór Jovoy Paris i Parfum d’Empire. Są tu też przyprawy, goździk, szafran, wanilia, pieprz i cynamon, ale ujęte kameralnie i niezbyt wylewnie – ale i tak skutecznie odwracają uwagę od tytułowej „skóry„. Zresztą, nie bardzo jest się czym chwalić… Niby stanowią jedynie ozdobę i szlachetne dopełnienie całości, ale po kompozycji tytułowanej, per „Esencja Skóry” – ma się prawo oczekiwać iż:
– skóra będzie esencją, filarem i pierwszymi skrzypcami kompozycji
– skóra będzie wierna, autentyczna, czytelna i sugestywna
– będzie jej dużo, a sam zapach będzie na temat
Leather Essence jest ładny i przyjemny dla nosa (a zwłaszcza przez pierwszą godzinę od aplikacji), nie przytłacza, nie wywołuje krwawienia z nosa, ani pękania luster – ale nie spełnia żadnego, z powyższych kryteriów. Po prostu ktoś zapomniał dodać do niego skóry lub lepiej się przyłożyć do jej udawania… Nie da się wymienić tych perfum na równi i jednym tchem, z choćby Cuir Ottoman Parfum d’Empire, Private Label Jovoy, Cuir Pivera, Cuir Mauresque Lutensa, Boadicea Complex, czy nawet damskim Les Parfums de Cuir Muglera i Chanel Coromandel. To co sygnuje Ferrari, to ledwie upstrzony i zgrabnie przybrany dodatkami zamsz, który ze skórą ma niewiele wspólnego. Nijak nie zasługuje na swoją nazwę i segmentację, bo już bardziej skórzany jest klasyczny Dior Homme Intense. O dziwo czuć tu gwajak, chwilami ciężki, mocny i aż gęsty, przez co pachnidło nabiera mocno orientalnego zarysu i esencjonalnego, wybitnie niszowego pierwiastka – znanego choćby z drzewnych kompozycji Micallef, Pigueta, czy rdzennie arabskich Rasasi. Tyle że i ten niuans nie trwa długo, a po nim nastaje era słodkawo drzewno przyprawowej pulpy. Lekko zwietrzałe piżmo, o wyczuwalnie pikantnych konturach plus odrobina nieczytelnych przypraw korzennych – a całość skąpana w niezbyt wylewnej, gwajakowo, tonkowo, waniliowej słodyczy.
Nie twierdzę, że nie jest przyjemny, wręcz przeciwnie, ale… Nie tego się spodziewałem i nie lubię czuć się oszukiwany. Fantastyczny Ferrari Essence Oud pozwolił marce podbudować zszarganą renomę i odzyskać reputację, ale niestety nie są konsekwentni. Znów zainkasowali dolę za użyczenie praw do wizerunku, firmując ewidentny przerost formy nad treścią. Może nawet użyczyli tej samej skóry, z której szyją tapicerkę swoich samochodów – a którą pokryto flakon Leather Essence (Essence Oud miał flakon pokryty oryginalnym lakierem samochodowym Ferrari), ale niezbyt to wpłynęło na poprawę brzmienia samego bukietu. Leather Essence to niestety imitacja skóry i atrapa. Projekcję ma umiarkowaną, acz adekwatną do swego bukietu i całkiem niezłą, około 6 godzinną trwałość. Wprawdzie utrzymuje się na skórze znacznie dłużej, ale wodzenie nosem po skórze – w poszukiwaniu zapachu, nie nazwałbym uczciwym projektowaniem. Zatem jeśli pominąć kluczowy aspekt niezgodności z nazwą i powierzchowność, z jaką tu wyrażono tytułową nutę – jest całkiem przyjemnym, drzewno przyprawowym casualowcem, zaserwowanym na wybitnie orientalną modłę. Ale nic ponadto…
rok powstania: 2013
nos: Alexandra Carlin
projekcja: umiarkowana, z czasem blisko skórna
trwałość: dobra, ale jak na EdP nie powala
Głowa: gorzka pomarańcza, bergamotka, goździk (przyprawa),
Serce: skóra, fasolka tonka, cynamon,
Baza: paczula, drzewo gwajakowe, cedr, wanilia,
Tagged: bergamotka, blog o perfumach, cedr, cynamon, drzewo gwajakowe, fasolka tonka, Ferrari, Ferrari - Leather Essence, gorzka pomarańcza, goździk (przyprawa), o perfumach, opis perfum, orientalny casualowiec z nikłą domieszką skóry, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy Ferrari, perfumy męskie, perfumy udające że pachną skórą, recenzja perfum, recenzje perfum..., skóra, wanilia
