Wątpię by ktokolwiek z zarządu Kering’a* czytywał perfumomanię, ale pewnie doszli do tych samych wniosków co ja – gdy już kilka lat temu pomstowałem na degrengoladę, która nastała u Gucci za panowania Fridy Giannini. Zapewne dostrzegli, że osoba Giannini na stanowisku CEO Gucci, nie przyniosła marce nic dobrego i z końcem 2014 roku, podziękowali jej za współpracę (jupiiii!). Widać uznano, że sygnowanie banalnego badziewia nie tylko kala reputację marki, co poza początkowym zachłyśnięciem się nową formą – nie satysfakcjonuje klientów, przekładając się na ich zatrzymanie i powroty. Wszak podobną sieczkę proponują dziś niemal wszyscy, a w dodatku lepiej i taniej – a coś mi się zdaje, że Gucci ma nieco wyższe ambicje, niż konkurowanie w segmencie najpodlejszego massmarketu z Pumą, Adidasem i Lacoste oraz walką o gusta miłośników perfum w tonacji Cocolino/Persil/Lenor… Brawo!, serce rośnie gdy zakała, którą personalnie obwiniam za zrujnowanie tego co ledwie naprawił Tom Ford**, została usunięta i miejmy nadzieję Gucci wraca do dawnej formy.
*Kering S.A. to międzynarodowy moloch działający w segmencie marek luksusowych i skupiający w swoich rękach takie brandy jak: Alexander McQueen, Balenciaga, Brioni, Gucci, Puma, Volcom, Saint Laurent Paris i wiele innych.
**stojący na progu bankructwa dom mody Gucci uratował nie kto inny jak Tom Ford (uratował też YSL), który nie tylko postawił markę na nogi – ale wypromował ją na powszechnie rozpoznawalną i wysoce pożądaną ikonę mody. I to nie była wydmuszka, ponieważ jakość sygnowanych przez Gucci za jego rządów perfum – jak najbardziej korespondowała z luksusowym i elitarnym wizerunkiem brandu.
W sumie już widać pewne pozytywne zmiany w polityce marki, choćby w zauważalnie polepszonym poziomie jakościowym ich najnowszej kompozycji, Gucci Guilty Eau Pour Homme. Eau jak wskazuje nazwa, powinien być tym najbardziej lekkim, zdawkowym, zwiewnym, wręcz lakonicznym zapachem z całej serii, a wcale nim nie jest!. Wręcz przeciwnie, jest nie tylko najciekawszym pod względem formy i bukietu z całej rodziny Guilty – ale i najlepiej wykonanym od strony technicznej (nośność, trwałość i jakość użytych składników) i tę poprawę naprawdę czuć!. Wedle segmentacji jest to zapach męski, ale osobiście określiłbym go mianem uniseksu – uniseksu odważnego, purystycznego i podobnego do kompozycji z pod szyldu Zadig & Voltaire. I podobnie jak świeży i odchylony od głównego nurtu Zadig, Eau jest zaskakująco dobry, daleki od banału swego gatunku i wybitnie nie w tematyce poprzednich Guilty. Zupełnie jakby ktoś zaorał dokonania poprzedniego zarządu Gucci przez wysoką na około 30 cm pryzmę ziemi i zorganizował wszystko od nowa, zaczynając od wynajęcia dobrego perfumiarza… Lakoniczna (Eau) jest jedynie nazwa tych perfum – bo już ich bukiet, bynajmniej trywialnym banałem nie jest.
chybiona wizja pięknej Fridy Giannini niemal zrujnowała, dopiero co uratowaną przez Toma Forda markę Gucci…
Czuć tu wytrawne, suche badyle i umiarkowanie wylewne, mleczno słodkawe białe kwiaty dopełnione zwyczajowymi cytrusami – ale całość pachnie zaskakująco solidnie i nietuzinkowo… No dobrze, być może zapach zanadto przypomina wspomnianego Zadiga i w pierwszych sekundach od aplikacji paskudnie trąci jakimś podrzędnym Lacoste, ale to nieciekawe wrażenie znika dosłownie po jednej minucie. No i ile mamy na rynku tego rodzaju kompozycji? (świeżaka przełamanego białymi kwiatami, bo stawiam iż jest tu nie tyleż irys, co lilia). A właśnie te oryginalnie wplecione w bukiet białe kwiaty, przydają tej z pozoru banalnej kompozycji głębi i szlachetnej powagi. Sprawiają też wrażenie osadzenia w nieco wytrawnych klimatach roślinno marynistycznych – ale to tylko złudzenie, choć mam wrażeniem że w pełni zamierzone. W dodatku bardzo pozytywne w odbiorze złudzenie, bo nie niosące ze sobą przykrych przymiotów kompozycji osadzonych w klimatach ozonowo wodnych, czyli przynudzania i zaciągania zatęchłym bajorem. Pod tym względem Guilty Eau jest świeży, lekki i absolutnie niemęczący do samiutkiego końca. To ciekawe, bo jak na zasadniczo „banalnego” świeżaka, zapach jest też zaskakująco treściwy i wyrazisty.
Ale to co najbardziej rzuca się w nozdrza, to zaskakująco wysoka esencjonalność i nośność tych perfum. Jak na dotychczasowe dokonania Gucci i coś z „Eau” w nazwie – spodziewać się można czegoś trywialnego i zarazem iście homeopatycznego – a tu niespodzianka, bo nic z tych rzeczy!. Już w minutę od aplikacji, nozdrza atakuje mocny, odważny, wręcz płomienny bukiet utkany z cytrusów, ziół (mam wrażenie że przemycono tu odrobinę liścia laurowego, cyprysa a nawet jałowca) i wspomnianych kwiatów – przywodzących na myśl śródziemnomorskiego (włoskiego) świeżaka. Coś w stylu zwiewnego i jednocześnie energetyzującego Krizia, Bvlgari, Isseya, czy D&G – czy któregoś ze stylizowanych na aromatycznego włoskiego casualowca, Boss Energise, Element lub XY. Nawet w fazie dojrzałej zapach nie traci wiele ze swojej nietuzinkowej, hybrydowej świeżości, którą dosłownie muśnięto minimalistycznymi nutami drzewno piżmowymi – w tle i bez większego wpływu na wydźwięk i tonację kompozycji. Dodam że dość trwałej kompozycji, bo jak na świeżaka, pachnie w sposób wyczuwalny przez ponad 6 godzin!. Co więcej nie zawodzi też projekcja, a przypominam że mowa o zwiewnym, aromatyczno zielonym świeżaku i perfumach od Gucci i z Guilty w nazwie – gdzie szczególnie szokujące są dwa ostatnie stwierdzenia… :)
Ehhhh, w porównaniu z takim Lalique Hommage Voyageur, Diorem Homme Eau for Men, czy Armani Eau de Cedre – Guilty Eau czterech liter nie urywa. Ale w porównaniu z poziomem poprzednich Guilty i Made to Measure – Eau jest przełomem, zaś pod względem jakości i parametrów, arcydziełem!… No dobrze, na tle powyższych premier, Eau jest raptem przeciętny i moje peany na cześć jego i marki, która go popełniła – mają prawo części z Was wydać się egzaltowanym pianiem nawiedzonego idealisty i…. i jest to prawda…. Ale dla niepoprawnego idealisty jakim również jestem, ten mały kroczek (a nawet dwa, włączając w to wywalenie Fridy z roboty) to najprawdziwsza jaskółka zwiastująca wiosnę – stąd nader ciepłe przyjęcie tych perfum… To co Frida zrobiła z Gucci, było dla mnie niczym sztylet, który wbiła i którym na przestrzeni lat wierciła w moim sercu. Przykro patrzeć, gdy przychodzi ktoś kto obraca w perzynę markę, która przecież dała światu Gucci Rush, Envy, Pour Homme i Pour Homme II… Więc nie dziwcie się, że me serce rośnie gdy widzę (i czuję), że jest wyraźna poprawa i budzi się nadzieja, że to słabowite światełko w tunelu – zwiastuje trwały powrót do czasów dawnej świetności, gdy Gucci znaczyło szyk, jakość i klasę… Tymczasem, trzymam kciuki…
rok powstania: 2015
nos: niestety nikt się nie przyznał, a powinien
projekcja: bardzo dobra
trwałość: dobra
Głowa: cytryna, bergamotka,
Serce: irys, kwiat pomarańczy,
Baza: paczula, piżmo,
Tagged: bergamotka, blog o perfumach, cytryna, Gucci - Guilty Eau Pour Homme, Guci staje na nogi po odejściu Fridy, irys, kwiat pomarańczy, najnowsze perfumy Gucci, Nowy Gucci Guilty Eau, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, perfumy podobne do Zadig & Votaire, pierwszy naprawdę niezły Gucci Guilty, piżmo, recenzja perfum, recenzje perfum..., renesans marki Gucci
