Widzieliście może teledysk do Ain’t Your Mama, Jennifer Lopez? Ja rozumiem, że teraz nachalne produkt placement (lokowanie produktu) jest modne i każdy aspirujący YouTube’r, w co drugim filmiku zachwala Coca Colę, albo Pepsi – ale czy Jey Lo jest tak biedną i początkującą gwiazdką, by wepchać w obrębie jednego teledysku reklamę min. kawy, ciuchów, wódy i drobnego sprzętu AGD, do stylizacji włosów?… Srsly potrzebowała tych „drobniaków„, by np. za teledysk się zwróciło?. Dla mnie żenada, bo to co ujdzie początkującej gwieździe, w przypadku kogoś tak majętnego oraz o tak wyrobionym nazwisku i reputacji, po prostu nie powinno mieć miejsca… I podobny dysonans bije mnie po oczach w przypadku Lacoste, więc nie jestem twoją „mamusią” Lacoste i nie będę opisywał twoich perfum!
Na osłodę polecam obejrzeć genialną parodię tego teledysku, w wykonaniu Barta Bakera, naczelnego parodysty YouTuba
Ale po kolei… Właściciele najsłynniejszego na świecie logotypu z krokodylem, oferują solidnie uszytą konfekcję dla sportowców, luzaków i lansiarzy, ale w pewnych kwestiach przypominają dziecko specjalnej troski. Niby Lacoste to popularny i pożądany producent, a jednak perfum robić nie umieją* lub co grosza, nie chcą. A wystarczy wziąć przykład z innych. Gucci właśnie wywalił na zbity pysk Fridę Giannini i ponoć wrócił do ścieżki wyznaczonej przez Toma Forda – czyli sygnowania wysokiej jakości perfum. Perfum o doskonałym i niepowtarzalnym kroju, zamiast bezpłciowych siuśków, które zaczęła pochopnie lansować Frida. Efekt? Zgodny z tym co wieszczyłem jakieś 5 lat temu – marka Gucci znów zaczęła tracić prestiż, rynek, klientów i co za tym idzie pieniądze… Ale co ja się tam znam na rynku, pracując od ponad 20 lat w handlu specjalistycznym b2b…
*żeby nie było, że fala hejtu – z dwoma chlubnymi wyjątkami: jabłkowy Lacoste Style in Play i kozacki Lacoste Challenge.
Calvin Klein zdołał się w tzw. międzyczasie nawrócić na wysokich lotów perfumiarstwo, a Gucci właśnie się opamiętał, że nie tędy droga – więc z tych największych i najbardziej dotąd przeze mnie wyszydzanych brandów, które parają się sygnowaniem najbardziej miałkiego jakościowo mainstreamu – na rynku ostał się ino Hugo Boss i Lacoste. Z tym że Hugo już od wczesnych lat 40-tych słynął z produkowania masówki, szyjąc mundury dla całego Wermachtu, Kriegsmarine, Luftwaffe i SS – więc nie ma co liczyć, że łatwo przestawią się z masówki, na jakość**… No więc zostało nam Lacoste, które jako brand pożądany, rozpoznawalny i ceniący się (jak za tusze do drukarek atramentowych HP ) – posiada w swej ofercie wcale nie tanie perfumy. I jeśli chodzi o jakość konfekcji, generalnie większych zarzutów do jakości mieć nie można – to w przypadku perfum, ich tandetny, pytki i badziewny krój, aż kłuje po nosie…
**pardon, ale nie mogłem sobie odmówić, by kolejny raz wytknąć marce Hugo Boss świadomy i jakże intratny udział w ludobójstwie, podczas II wojny światowej. Zresztą przyznacie że to podwójne S, w nazwisku Boss – rzeczywiście brzmi w kontekście historii brandu, złowieszczo…
Poznając coraz to następne wytwory, ze zdawać by się mogło „flagowej” serii L.12.12. – nie wychodzę z podziwu nad konsekwencją, z którą jej twórcy niszczą, krewią, rujnują i szargają reputację marki… Ja rozumiem, że do t-shirtów, białych trampek, soksów i luźnych szortów, nikt nie użyje ciężkich piżmowych perfum, ale litości… Niezobowiązujący i usportowiony styl nie znaczy, że klient noszący się na luzie (casualowo) nie może i nie chce pachnieć dobrze i prawdopodobnie ma więcej niż 16 lat!… A wystarczy powąchać niezobowiązujące casualowce od takiej Laury Biagiotty, albo Horizon od Davidoffa, czy choćby legendarnego Gucci Pour Homme II – by przekonać się, że nawet niezobowiązujący świeżak może pachnieć świeżo, z klasą, niebanalnie i czarująco… da się? da się!.
Więc jaki jest twój problem Lacoste, że z takim uporem maniaka lansujecie banał i płyciznę?. Co tu dużo mówić Bleu, to kolejny wątły owocowy soczek, łudząco podobny do wszystkich poprzednich i jednocześnie – nijak nie potrafiący zapaść w pamięci, bo pachnie jak wszystko i nic… Tak naprawdę jedyną rzeczą, która wyróżnia te perfumy na tle pozostałych L.12.12 (tak, celowo chcę to zawęzić do obrębu jednej linii, należącej do jednej marki aby bardziej uwypuklić różnice) – jest uwaga, KOLOR FLAKONU… Jeśli pytacie jak to pachnie, odeślę Was do recenzji poprzednich L.12.12., jeśli zapytacie mnie czym się różnią – odpowiem, że nie mam pojęcia, bo nie czuję pomiędzy nimi żadnej zasadniczej różnicy… Ponadto ten zapach jest tak słaby i wtórny, że nie chce mi się marnować życia na próbę analizy jego bukietu, bo śmiem twierdzić że niektóre detergenty piorące i mydła do rąk – kosztujące ułamek tej kwoty, pachną lepiej i ciekawiej niż te perfumy…
Więc po co powstał ten zapach? By wygenerować sztuczny ruch w interesie, bo współczesny model marketingu zakłada, że ludzie chcą igrzysk (dużo szybko i często następujących po sobie premier i nowości), ale w tym całym natłoku medialnym – nawet nie zauważają, że prezentuje im się odgrzewanego kotleta, który nic lub prawie nic sobą nie wnosi. To wszystko już było, a w dodatku konkurencja zrobiła to lepiej (lepsza trwałość i projekcja) i zapewne taniej – bo śmiem twierdzić, że pierwszy z brzegu dezodorant AXE z drogerii, ma w sobie więcej polotu i charyzmy niż L.12.12 Bleu, Red, Green, White… Ale zmanipulowany, a później osaczony przez koniunkturalną konsultantkę klient i tak kupi – bo po pierwsze to nowość, no i pewnie usłyszy jakiś banał, że „ten zapach podoba się kobietom” (a więc pojawia się szansa, że wreszcie zaliczy) i wreszcie – to Lacoste!. Ale Wam radzę, nie patrzcie że to Lacoste, zróbcie ślepy test i odpowiedzcie sobie sami na pytanie: czy te perfumy są warte żądanych zań pieniędzy?. W końcu nie macie na czole przyklejonego krokodylka, informującego wszystkich wokół, że pachniecie perfumami od Lacoste – powtórzę, bo koleś siedzący na ławce obok nie dosłyszał, Lacoste!…
rok powstania: 2011
nos: nikt się nie przyznał
projekcja: słabowita
trwałość: mierna
Skład: grejpfrut, mięta, kwiat afrykańskiej pomarańczy, szałwia, paczula, cedr Virginia, paproć.
Tagged: bardzo słabe i wtórne perfumy, Bart BAker, blog o perfumach, cedr Virginia, grejpfrut, Jennifer Lopez, kiepska seria Lacoste L.12.12., kwiat afrykańskiej pomarańczy, Lacoste - L12.12. Bleu, Lacoste ain't Your mama!, mięta, o perfumach, opis perfum, paczula, paproć, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum, szałwia
