Zaszedłem wczoraj do Douglasa w poszukiwaniu wiosennych nowości i nie zgadniecie, co mnie powitało na półce z nowościami… Ano tylko nieznacznie młodszy od węgla, raptem 9 letni Dior Homme Sport (anno domini 2008), więc kolejny raz winszuję merchandiserom Douglasa kreatywności i konsekwencji, we wprowadzaniu klientów w błąd! Gratuluję osobom decyzyjnym zarówno bezrefleksyjnego uporu (bo wytykam im to nie pierwszy raz) jak i premedytacji, z jaką uskuteczniacie ten żałosny proceder. Ten zapach nowością nie jest, ani nie jest nowością w Waszych perfumeriach – więc stawiacie go na regale z nowościami bezpodstawnie! Niby taki ekskluzywny sklep, a nie potrafią zrozumieć, że to po prostu wiocha…
No cóż, pozostaje tylko napiętnować w oczekiwaniu, że być może kiedyś zaskoczą… Z PRAWDZIWYCH nowości był tam też Extreme Night Michaela Korsa, ale nie było jego testera… Zapewne nowości sprzedają się bez udziału testerów jak ciepłe bułeczki, ale na osłodę sięgnąłem po najnowszą Pradę L’Homme. Wprawdzie nazwa niezbyt dobrze mi się kojarzy (przez pryzmat beznamiętnej serii L’Homme od YSL), ale wierzcie mi – zapach L’Homme by Prada, w pełni zrekompensował mi niechęć do jego nazwy. Jeśli lubicie Diorowego irysa i słodkie, ciepłe geranium rodem z Romy Laury Biagiotti, to ten zapach zabierze Was do raju. Nowa Prada L’Homme pachnie jak skrzyżowanie czegoś na podobieństwo Diora Homme, z jednocześnie Romą Laury Biagiotti – a konkretnie jej mniej upojną odsłoną, Essenza di Roma. Wprawdzie otwierający kompozycję irys stosunkowo szybko się ulatnia, ale to co zostaje na skórze przez kolejne godziny, w pełni ten brak rekompensuje. Zapach jest ciepły, elegancki i jak przystało na Pradę świetnie skrojony, więc z przyjemnością nabędę próbkę i przekuję ją na pełnometrażową recenzję.
Pozytywnym szokiem numer dwa, okazał się nowy Azzaro Chrome Pure, który na pierwszego niucha pachnie jak hybryda Givenchy Gentleman Only, z Cartierem Declaration d’Un Soir. Przy tym jest równie delikatny i finezyjny jak ten pierwszy, a jego „różność” jest raczej powierzchownym złudzeniem. Po białym i minimalistycznym flakonie z wiele sugerującym dopiskiem Pure, spodziewałem się jakiegoś oklepanego ozonowego świeżaka na lato – a tu taka niespodzianka… Niestety sam zapach choć naprawdę śliczny, sam w sobie novum nie jest (bo są już na rynku pachnące w podobnym stylu i tonacji d’Un Soir i Only), ale trzeba dać mu kilka kwadransów by mógł się ułożyć i pokazał na co go stać. Mnie ujął za sprawą niebanalnego, lekko pieprznego wykończenia suszonymi cytrusami, które ujawnia się na około godzinę od aplikacji. Wąchając aromatyzowane suszoną bergamotką herbaty z gatunku Earl Grey, można wyczuć podobny niuans co tu – co nie powiem, bardzo mnie zaintrygowało. A sam zapach, choć diabelnie przyjemny i niebanalny – ewidentnie świeżakiem nie jest. Odnoszę wrażenie, że ktoś pomylił zamówienie na flakony lub zalano je nie tym co trzeba – ale jakże zacna w brzmieniu to pomyłka
No i na tym egzaltacje się kończą, bo oto dochodzimy do Armani Code Colonia, będącego ewidentną próbą uszczknięcia przez markę – kawałka rynkowego tortu, pod nazwą „moda na colognes„. Nawet na tle najbardziej populistycznej mainstreamowej sieczki, te perfumy wypadają naprawdę nijako i słabo – głównie dlatego, że autor kompozycji postanowił na siłę trzymać się topornego i już samego w sobie nużącego wątku przewodniego, z klasycznego Code. Powiecie, że się czepiam, ale w moim odczuciu próba przeniesienia brzmienia, które pierwotnie skrojono jako kompozycję wieczorowo klubową – na płaszczyznę niezobowiązującego letniego świeżaka, po prostu nie mogła się udać. Oryginalne Code jest topornym ulepem, więc po spłyceniu i rozmyciu jego „siermiężnie klubowego” brzmienia, by konweniowało z lekką stylistyką Colognes – efekt końcowy jest równie żałosny, jak wyskubywanie sobie brwi tylko po to, by w ich miejsce narysować sobie nowe, ale czarną kredką…
Ale prawdziwą tragedią okazał się totalnie nijaki i smętny YSL L’Homme Eau Electrique* – czyli jakby nie patrzeć, zachowano pełną zgodność z permanentnie bezpłciową linią L’Homme… Serio, gdybym był prokuratorem generalnym we Francji, nakazałbym ścigać listami gończymi, aresztować – a następnie stracić osobę odpowiedzialna u YSL, za dobór i wykonanie ich kolejnych nowości. I mam gdzieś poprawność polityczną, sygnowanie klientom takich popłuczyn, powinno być traktowane jako przestępstwo!. Ja rozumiem, że seria L’Homme jest specyficzna, że z definicji ma to być beznamiętnie nijaki, słodkawy ulep – o pardon lep na laski, ale ile można?!. Jedyną rzeczą którą te perfumy sobą wniosły, jest inna nazwa, bo cała reszta – włączając w to flakon, jego szatę graficzną oraz tradycyjnie już beznamiętną zawartość, jest żywcem zdjęta z poprzednich wypustów. A jak to pachnie? Szczerze powiedziawszy nawet nie zarejestrowałem, bo nie było czego i czym zawracać sobie głowy… Ewidentnie jest to kolejna „premiera wydmuszka„, będąca perfidnym skokiem na portfele klientów, na zasadzie „wykreujmy nic nie wnoszącą nowość i odcinajmy kupony od sukcesu oryginału„.
*jedyne electrique jakie mi się z tymi perfumami kojarzy, to klemy od akumulatora, wiszące na cojones autora tego konceptu…
Tagged: blog o perfumach, najnowsze perfumy, najnowsze perfumy Azzaro Prada Armani i YSL, o perfumach, opis perfum, perfumeryjne nowości, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, przegląd zapachowych nowości, recenzja perfum, recenzje perfum, wiosenne premiery zapachowe
