Już miałem wyrzuty sumienia, że tak Was okrutnie zaniedbuję, od dawna nic nie zjeżdżając – a tu z odsieczą przybywa niezastąpione Lacoste, z nowym L.12.12. Noir… różnie bywa z jakością zapachów od Lacoste, ale ten po raz kolejny potwierdza dbałość marki o reputację, którą sobie w moich oczach wypracowała lata temu… ponoć różowy to nowy czarny – ale premiera nowej Lacosty Noir, na nowo zdefiniowała pojęcie czerni… fani black metalu mogą zatem odetchnąć z ulgą, bo od teraz już nie będzie słitaśnie, a jedynie nudno… jedno jest pewne, nowa Lacoste Noir nie była prana w Perwoll Black Magic… zapach sprawia wrażenie spranego jak ulubiona czarna koszulka, albo jeansy…
Nie macie wrażenia, że w następstwie kreatywności speców od marketingu, niektóre pojęcia dewaluują i zatracają swoje fundamentalne znaczenie – gdyż coraz częściej określa się ich mianem rzeczy, które absolutnie na ich miano nie zasługują?… rewolucyjna pomadka, rewolucyjny odplamiacz, nowa i lepsza formuła – to tylko niektóre słowne nadużycia i górnolotna egzaltacja, mająca przekonać nabywcę, że poprzednia wersja pomadki nie była wystarczająco czerwona, a stara formuła odplamiacza nie dopierała… jak dla mnie zapewnienia o nowej i od teraz jeszcze lepszej formule, to nie przykład innowacyjności, a swoisty postrzał w stopę… bo czyż nie znaczy to, że wcześniej robiono nabywcę w balona – wciskając mu produkt (też rewolucyjny), a jednak daleki od opiewanej w reklamach doskonałości?…
Nie macie wrażenia, że czerń t-shirtu na reklamie tego zapachu też jest jakby sprana? (albo zbyt błyszcząca)… ukryte proroctwo, czy zapowiedź kolejnej katastrofy?… nowa Lacosta Noir wypada po prostu blado i szaro… boksowałem się z jej spłowiałym bukietem w kilku podejściach, ale nijak nie mogę dopatrzyć się w tym zapachu czerni, wieczorowej elegancji i nastroju… owszem w fazie późnego serca robi się przez moment naprawdę przyjemnie i miło, za sprawą ujawniającego się akcentu drewna kaszmirowego – ale to trochę za mało dla odzwierciedlenia głębi klasycznej czerni… reszta to już oklepana, przewidywalna jak pogoda na biegunie północnym i nijaka klasyka, która niczym nie zaskakuje – doprowadzając co najwyżej, do rozrywającego szczękę i kąciki ust ziewania, od nużącego bukietu tych perfum…
Pamiętacie tę reklamę? idziemy na wytworną kolację… portfel? jest!, kluczyki do samochodu? są!, komórka? jest!, poręczna i ergonomiczna 1 litrowa butla Perwollu Black Magic? (wow! magia!) jest! – no to możemy iść brylować na salonach, kokietując żony inwestorów i wchodząc gdzie trzeba, komu trzeba… faceci w pewnym sensie mają gorzej niż panie, bo nie taszcząc ze sobą gustownej kopertówki – trudno im skitrać poręczną i ergonomiczną za sprawą innowacyjnego dozownika (rewolucja!) butelkę detergentu do przywracania świetności kolorom tkanin, bez którego żaden poważny raut nie może się obyć… wybaczcie, ze daruję sobie szczegółową relację z wyodrębnionego wykazu nut, bo poza wspomnianym niuansem kaszmirowym, nie bardzo jest na czym zawiesić nos…
reasumując: mając do wyboru noszenie tak nudnych, płytkich, przewidywalnych i bezpłciowych perfum, noszących wysoce przestrzeloną i zupełnie nieadekwatną do walorów bukietu nazwę – wolałbym już napić się tego przyniesionego Perwollu, oczywiście wstrząśniętego, a nie mieszanego…
przypomina mi: nieudolną, pozbawioną swoistości, polotu i charakteru kopię CK Dark Obsession i Bossa Just Different…
2013
Głowa: arbuz, (cóż za przytłaczająca obfitość!)
Serce: bazylia, werbena, lawenda,
Baza: ciemna czekolada, drewno kaszmirowe, kumaryna, paczula,
Tagged: arbuz, bazylia, blog o perfumach, ciemna czekolada, drewno kaszmirowe, kumaryna, lawenda, o perfumach, opis perfum, paczula, perfumowy blog, perfumy, perfumy męskie, recenzja perfum, recenzje perfum..., smętny i nudny zapach od Lacoste, spłowiała czerń, tragedia, werbena, wyblakła czerń, zapach pachnący spraną czernią
